nietak!t – kwartalnik teatralny

Łaknienia młodych

IX Festiwal Młodości Teatralnej „Łaknienia” w Goleniowie, 2018

Gdyby ktoś chciał zobaczyć, czym właściwie jest młody polski off teatralny, musiałby odwiedzić tego lata Goleniów, gdzie jednym z pięciu elementów festiwalu Ludzka Mozaika stał się IX Festiwal Młodości Teatralnej „Łaknienia”. Jedenaście konkursowych spektakli z całego kraju to całkiem reprezentatywny przekrój, żeby oprócz opisu wybranych dzieł pokusić się o ogólniejsze wnioski i przemyślenia.

1.
Teatr Nieoetykietkowani ma 17 lat i skupia wokół siebie, czyli wokół Ogniska Pracy Pozaszkolnej nr 3 w Zabrzu oraz reżyserki i scenografki Małgorzaty Baryły, młodych artystów mniej więcej w tym samym wieku. Każde nowe pokolenie wiecznie młodego zespołu to nowi ludzie, nowa energia, którą należy okiełznąć i ukierunkować, nowy zestaw talentów i upodobań. Teatr więc nieustannie się zmienia, zwłaszcza że w przeciągu tych lat nie wyspecjalizował się w konkretnych formach teatralnych i nadal eksperymentuje z pantomimą, monodramami, happeningami czy różnymi konwencjami muzycznymi. Eksperymenty te najczęściej są udane, czego świadectwem jest chociażby I miejsce i Grand Prix na festiwalu „Bez maski” w Knurowie czy I miejsce i Grand Prix na Przeglądzie Teatralnym w Buczkowicach.

W Goleniowie zaś mieliśmy okazję zobaczyć dość klasyczny teatr dramatyczny, w którym zespół z Zabrza postanowił zmierzyć się z tekstem Drogi śliskiej od traw. Jego autorami są Paweł Wolak i Katarzyna Dworak, aktorzy Teatru Modrzejewskiej w Legnicy, gdzie sztuka miała swoją prapremierę. Nieoetykietkowani ją widzieli i byli nią zachwyceni. Wiem, bo sam o to ich pytałem. Spektakl z Legnicy, który Wolak i Dworak wyreżyserowali, był ostrym i zdecydowanym rozrachunkiem z hipokryzją małych wiejskich wspólnot, które utrzymując fasadę przyzwoitości i „normalności”, nie zauważają własnych ksenofobicznych instynktów. Podatne na manipulacje, nie stronią od przemocy, zarówno tej symbolicznej, jak i najbardziej dosłownej. Dlatego przez przypadek goszczącemu we wsi Diabłu pozostaje bezczynnie czekać i obserwować, jak się potoczą sprawy, po tym jak z więzienia wrócił rozrabiaka i pijak Bogdan.

Napisana przez Wolaka i Dworak sztuka ma wyraźną i przemyślaną dramaturgię oraz wartkie dialogi, sprzyjające szybkiemu montażowi scen. Lżejsze fragmenty ilustrujące wiejskie obyczaje splatane są z fragmentami przeprawiającymi o dreszcze, dotykającymi mrocznych motywów zbiorowej agresji, a wręcz na poważnie, chociaż w formie nieco baśniowej, pochylającymi się nad metafizyką zła. Jest to tekst do grania, do tworzenia pełnokrwistych postaci, opowiadania historii, budowania napięcia. Żebyśmy mogli bliżej temu wszystkiemu się przyjrzeć, twórcy posadzili nas w dwóch długich rzędach zamykających przestrzeń gry. Znajdujemy się na wyciągnięcie ręki od bohaterów, jakby bez naszej zgody zaliczeni do milczącej części mieszkańców, swoistego anonimowego ludzkiego tła, ponoszącego jednak część moralnej odpowiedzialności za to, co dzieje się na scenie. Wśród widzów siedzi też Diabeł. No tak, a gdzie by miał siedzieć? Cała scenografia to sześcian słomy, służący za prowizoryczny stół, ale nie tylko. W pewnym momencie staje się on na przykład niesioną na cmentarz trumną.

Konstrukcja inscenizacyjna z założenia ma się trzymać na aktorach i aktorstwie. I tu, jakkolwiek przychylnie by patrzeć na poczynania młodych artystów, ujawnia się kłopot charakterystyczny, jak się wydaje, dla większości tego rodzaju zespołów. Niech Nieoetykietkowani mi wybaczą, że posłużę się ich występem po części, ale tylko po części, jako modelowym przykładem. Chodzi mi o bardzo zróżnicowany poziom zdolności aktorskich i stopień przyswojenia niezbędnego warsztatu. Mówiąc najprościej: nie każdy radzi sobie równie dobrze. W tym wypadku zawiedli nieco chłopcy. Szczególnie odtwórca roli Bogdana, który, należy przyznać, miał najtrudniejsze z zadań – zagrać zgrozę całej wsi, ale to zgrozę niepopadającą w karykaturę i nadekspresję, zachowującą swoją ludzką stronę, pełną wewnętrznych sprzeczności, niejednoznaczną, a do tego uwikłaną w skomplikowane relacje z własną żoną. Dla niejednego doświadczonego aktora byłoby to nie lada wyzwanie. Czy mamy w takim razie prawo oczekiwać rewelacji od ucznia szkoły? Nie wiem. Lecz jednocześnie nie mogę nie wspomnieć o kreacji Marty Zamory, która w spektaklu wystąpiła w roli Oli, dziewczyny, a później też żony Jaśka, głowy szanowanej rodziny i lokalnego autorytetu, który przyjmuje pod swój dach Bogdana. Zamora przykuła moją uwagę jakimś zupełnie innym, w porównaniu do jej kolegów i koleżanek, poziomem scenicznej obecności. Jej zanurzenie w postaci było pełniejsze, naturalniejsze, wykraczające poza nieskomplikowaną gramatykę gestów-znaków. Patrzyłem i podziwiałem. Czyli jednak się da?

2.
Wychodzi na to, że młody off nieszczególnie interesuje się polityką. Ani tą w ogólnym rozumieniu, ani tą, którą dobrze znamy z gazet i programów informacyjnych. Na tym tle Wyspa Teatru Narybek from Poland działającego przy Mysłowickim Ośrodku Kultury stała się prawdziwym zaskoczeniem i wywołała wśród festiwalowej publiczności spore kontrowersje. Jest to spektakl w zasadzie bardzo kameralny, krótki, zagrany przez cztery osoby (Julia Bogunia, Małgorzata Gawin, Kamil Czubala i Paweł Ziegler) i rozpadający się na szereg pomysłowych, a niekiedy dość efektownych etiud. Jednak mimo całej swej bajkowo-rozrywkowej otoczki, groteskowości niektórych rozwiązań, jest to też przedstawienie potrafiące wyraźnie wyartykułować niezadowolenie z obecnego rządu poprzez hiperbolizację jego poczynań, tak aby utworzyły utopijną wizję państwa idealnego, prawdziwej wyspy szczęśliwości i beztroski. Wyspa ta jest krainą szczególnej, króliczej płodności (tu czytelna aluzja do słynnego spotu reklamowego Ministerstwa Zdrowia) oraz pełnej realizacji każdego z przedwyborczych haseł. Scena ich defilady skłania do namysłu nad szczególnym zamiłowaniem możnowładców do krótkich, populistycznych, lecz w sumie pustych maksym.

W rubryce scenariusz i scenografia czytam: „zespół”. Z jednej strony bardzo mnie cieszy, że młodzi, mimo ciągłych narzekań w mediach, próbują formułować własne poglądy polityczne. Z drugiej niepokoi łatwość, z którą mogą zostać zmanipulowani przez swoich instruktorów. W żadnym razie nie twierdzę, że coś podobnego zaszło w wypadku Wyspy, którą wyreżyserował opiekun zespołu Jarosław Filipski. Jednak niebezpieczeństwo jest poważne i nie należy go bagatelizować. Przede wszystkim po to, żeby zapobiec powielaniu znanych wzorców, utrwalaniu podziałów i zmniejszaniu szans na nowe rozwiązania. Niech młodzież szuka tam, gdzie starsze pokolenie szukać nie chce lub nie potrafi. I niech ze wszystkich sił sprzeciwia się politycznej i społecznej pedagogice, skazującej ją na reprodukcję pomyłek i błędów przeszłych pokoleń.

3.
Dlaczego Odwrócenie Grupy Teatralnej Forma zdobyło I nagrodę zarówno profesjonalnego, jak i młodzieżowego jury „Łaknień”? Dla mnie odpowiedź jest oczywista. Odwrócenie to spektakl o tym, co młodzi artyści, a w tym wypadku artystki – Michalina Duda i Anna Ćwik, dobrze znają, co jest im bliskie, z czym się zderzają na co dzień, co je naprawdę boli, na czym im naprawdę zależy. Niby podejście jak najbardziej oczywiste. Szczególnie w wypadku zespołów, które należy materiałem wyjściowym zainteresować, uwieść tematem, zaangażować emocjonalnie. A jednak praktyka dowodzi, że to, co ma być oczywiste, wcale takie nie jest i młode grupy, które pragną być „poważne”, „dorosłe” i robić „wielką sztukę”, często biorą się za klasykę.

Samo w sobie, rzecz jasna, nie jest to w żadnym razie dążenie godne nagany. Problem jedynie w tym, że klasykę należy przerabiać po swojemu, żeby widz mógł się przynajmniej domyślić, dlaczego akurat ten utwór, a nie inny, dlaczego akurat teraz, dlaczego zrobiony tak, a nie inaczej. Znalazł na to swój sposób Teatr Tetraedr z Raciborza. Dzięki licznym skrótom i pomysłowemu montażowi Blaszany bębenek Grassa stał się właśnie „ich” Blaszanym bębenkiem. Historią, której głównym bohaterem jest sam tekst, a aktorzy niczym asystenci na różne sposoby pomagają mu wybrzmieć. W tym wypadku tymi sposobami były liczne fragmenty choreograficzno-muzyczne. Ubrani w białe koszule i krótkie spodenki na szelkach aktorzy ciągle przemieszczali się w przestrzeni. Co chwila tworzyli nowe układy, inaczej rozstawiali akcenty, niuansowali emocje. Wyszedł im spektakl skrojony na miarę współczesnych zawodowych scen. Ascetyczny, oszczędny w każdym przemyślanym detalu, demonstrujący aktorski warsztat młodych artystów. Niemalże identyczne uczucie miałem po obejrzeniu Księcia i Róży w równie świetnym występie Teatru Zamkowa 2 z Bytowa (co szczególnie zachwyca, zważywszy na wiek niektórych uczestników). Był to przykład tego, jak da się pracować z młodzieżą, angażując ją ruchowo, wokalnie i recytacyjnie, pogłębiając i rozwijając jej możliwości w ramach precyzyjnej reżyserskiej partytury.

Inną, w moim odczuciu znacznie niebezpieczniejszą odmianą tej szczególnej, wspomnianej przez mnie przepadłości, jest ucieczka w przypowieściowo-alegoryczne abstrakcje, jak chociażby w wypadku Cynamonowego pyłu Teatru M.D.K., czyli Młodych Dzielnych Kuropatw. Zespół składający się z samych dziewczyn doskonale wywiązał się z postawionych przed nim zadań. Wszyscy grali poprawnie pod względem obranej formy. Nic nie szwankowało. Niełatwy do pamięciowego przyswojenia, długi tekst został opanowany i leciał płynnie, wspomagany dość skomplikowaną choreografią i ogrywaniem rekwizytów – nielicznych, lecz w pustej i na wpół oświetlonej przestrzeni skupiających na sobie uwagę. Tyle że długie i zawiłe zdania Schulza ze Sklepów cynamonowych, wyrwane z kontekstu, przemontowane, zawisały w powietrzu niczym kolorowe baloniki i nie mając, mimo ciągłych starań, zarówno aktorskich, jak i reżyserskich, zakotwiczenia w działaniu scenicznym, odlatywały gdzieś wysoko i daleko. Widzom zaś pozostawało zgadywać, w jakim celu owe baloniki pompowane były tymi krótkimi, zaledwie kilkuzdaniowymi wykładami o manekinach oraz sentencjami o niezgłębionych paradoksach czasu. Moim zdaniem byłoby to usprawiedliwione jedynie wtedy, gdyby powstaniu spektaklu towarzyszył rozbudowany warsztat, troskliwe pochylenie się nad głębią Schulzowskiej prozy, a sam pokaz stał się jedynie zwieńczeniem tego minikursu. Tego, niestety, nie wyczułem, chociaż szczerze podziwiałem starania aktorek zmagających się z czymś dla nich zbyt abstrakcyjnym, dalekim, nie do końca zrozumiałym.

Dla jasności powtórzę: nie uważam, że refleksje metafizyczne muszą pozostać domeną siwobrodych filozofów. Przypomnę, że Nietzsche został profesorem mając lat dwadzieścia sześć, a Rimbaud pisał swoje szokujące awangardowe wiersze w wieku lat szesnastu. Chodzi mi o to, że zajmując miejsce na widowni przed sceną oddaną utalentowanym, zdolnym i chętnym do nawiązania komunikacji z widzem przedstawicielom młodego pokolenia, chciałbym usłyszeć ich głos. Chciałbym się dowiedzieć, z czym mają problemy i jak je rozwiązują. Być może młodym artystom czy ich liderom wydaje się, że to wszystko rzeczy dobrze znane i niewarte uwagi. W takim razie stanowczo stwierdzam, że tak nie jest. Mylicie się, jak mylą się często dorośli, uważając, że się na was „znają”. A nawet jeżeli nie będą to rzeczy szczególnie odkrywcze, to z pewnością warte są przypomnienia.

4.
Tą okrężną drogą wracamy do Odwrócenia w reżyserii Jolanty Walewskiej, która wraz z dwójką grających w spektaklu aktorek napisała oryginalny scenariusz. Pomysł był znowu prosty, zawarto go w tytule. Twórczynie odwróciły rolę matki i córki i postanowiły tym odwróceniem się pobawić. Na scenie pod białymi prześcieradłami leżą, niczym w prosektorium, dwa ciała. Ale zanim powieje grozą, głosy tych ciał zdradzą przyczynę ich zgonu. Jedna z nich nie posprzątała po sobie talerzy. Druga stała się przyczyną nadmiernie wysokiego rachunku za wodę. Jak mogły!?

W Odwróceniu Michalina Duda i Anna Ćwik grają w coś na kształt paintballu, tyle że zamiast farby ich kule zawierają skondensowany do krótkich, zdawkowych zdań, szeroki asortyment reprymend, pretensji i porad nie do odrzucenia. „Zapnij ten guzik” – strzela jedna. „Język babci!?” – oburza się druga. „Za moich czasów tak nie było” – natychmiast dostaje odpowiedź od koleżanki, która już zdążyła odwrócić role. Niekiedy jest to też zabawa w ganianego. Aktorki, pobudzając się nawzajem emocjonalnie, biegają dookoła rozkładanego stołu, chwytają się za ręce i nogi, uciekają, żeby za chwilę z prześladowanej zmienić się w prześladującą. Wychodzi im to, mimo całej groteskowości, dość naturalnie. My zaś, niczym na jakichś mistrzostwach werbalnego ping-ponga, uważnie śledzimy, po czyjej stronie teraz jest piłeczka.

Zachowanie bohaterek zachłannie oddających się materii spektaklu wzbudzało szczery śmiech na widowni. Jednak karykatury nadopiekuńczej rodzicielki i nieznośnych córek to tylko jeden z najbardziej oczywistych poziomów przedstawienia. Odwrócenie, niczym przełożona na żywe obrazy lektura Pierre’a Bourdieu, uświadamia nam też, że proces wychowania ze swej istoty jest formą opresji, której zasadność, niestety, nie zawsze potrafimy wytłumaczyć. Dlaczego? Bo uzasadnienia nie ma. Jest natomiast, na co zwraca uwagę spektakl, bagaż uraz i frustracji, świadomie lub nie przenoszony na płaszczyznę pedagogiki. Zważywszy na to wszystko, szczególnie mocno wybrzmiewa inne odwrócenie, nakazujące córce prześladować matkę i krzyczeć do niej, kiedy ta niczym dziecko ukryje się pod stołem: „Musisz ryzykować i spełniać własne marzenia!”, „Musisz być szczęśliwa, żeby dać szczęście swoim dzieciom!”. Dzięki takim scenom rozmowa jednego pokolenia z drugim nigdy nie będzie przedsięwzięciem błahym i banalnym. Są rzeczy godne odkrycia, a nawet powtórzenia. Póki zmieniają się owe pokolenia i póki jednemu z nich chce się robić dobry teatr.


IX Festiwal Młodości Teatralnej „Łaknienia”, 26-29.08.2018, Goleniów