Teatr Odwrócony i sławkowska14.pl, Nuż w bżuhu, czyli narodziny idei. Tygodńuwka futurystuw, reż. Szymon Budzyk
Pomysł na spektakl był doskonały. Z okazji 100. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości w krakowskiej piwnicy przy ul. Sławkowskiej 14 zorganizowano obchody pod hasłem „Niepodlegua Futurystuw”. Przez tydzień (bo dla futurystów sztuka jest ulotna, trwa tylko chwilę, no, może najdłużej tydzień), codziennie o 16.00, 18.00 i 20.00 kilkunastu widzów mogło uczestniczyć w wieczorze poezji futurystycznej, wysłuchując wierszy i manifestów Anatola Sterna, Aleksandra Wata, Brunona Jasieńskiego, Tytusa Czyżewskiego, Jerzego Jankowskiego i Stanisława Młodożeńca. Celowo napisałem „wysłuchując”, bo choć spektakl łączył elementy muzyczne i wizualne, to jednak słowo pełniło ważną rolę, było bohaterem – przybyszem sprzed prawie stu lat, który próbuje zadomowić się pośród dylematów współczesności.
Spektakl Szymona Budzyka nie odwoływał się jednak wprost do tradycji wieczorów poetyckich futurystów, ich szaleńczych spotkań czy prowokacyjnych akcji. Nie była to podróż w pierwszą połowę lat dwudziestych XX wieku. Raczej – jak sądzę – chodziło o futuryzm dzisiaj. Twórcy spektaklu nie wahali się dopisać wierszom i manifestom drobnych wstawek dotyczących naszych czasów. Bo dla futurystów nowością była dynamomaszyna, pęd, miasto – dzisiaj to raczej piksele, chromosomy, plazma… Te niewielkie przekształcenia rzeczywiście czyniły z tekstów futurystów manifest na nasze czasy – mówiący o ciele, przyszłości, fuzji człowieka i maszyny. Z samymi utworami futurystów artyści też obeszli się swobodnie, skracając je, wycinając fragmenty. Wpisanie futurystycznych szaleństw w wychłodzoną, posthumanistyczną przestrzeń i estetykę okazało się ostatecznie bardzo ciekawe.
Spektakle Noża w bżuhu były dobrze rozpropagowane w Krakowie – na mieście pojawiło się wiele charakterystycznych żółtych plakatów i ulotek. Rażące błędy ortograficzne atakowały oczy przechodniów. To ważne, bo ta akcja graficzna była, jak sądzę, istotną częścią przedsięwzięcia. Futuryści kontestowali ortografię, ostentacyjnie pisali z błędami (Jasieński, a raczej Jaśeński, napisał nawet Mańifest w sprawie ortografji fonetycznej). Bo przecież „Absurdem jest dla wyrażeńa jednego i tego samego dźwięku używańe 2 rużnyh znakuw”. Twórcy przedstawienia wykorzystali to w wizualnej warstwie dizajnu – na plakatach można było na przykład przeczytać, że czas trwania seansu futurystycznego to „Čterdzieśći i 4”. Ten charakterystyczny rys polskiego futuryzmu był trudny do przekazania w słowie, a więc w przedstawieniu – ale zanim widzowie przyszli na spektakl, już graficznie był wyryty w ich głowach.
Kilkunastu widzów najpierw czekało w niewielkim pubie. Samo wejście do sali teatralnej było jak wejście do innego świata. Widzowie pojedynczo przeciskali się przez sprężynującą materię i wchodzili do maleńkiej, bardzo ciemnej przestrzeni, gdzie niewiele było widać i nawet nie do końca było wiadomo, gdzie usiąść, gdzie się usadowić. Na wyciągnięcie ręki przed widzami była stworzona ze światła piramida. Światło rysowało na podłodze kwadrat i ponad nim tworzyło laserową ścianę, zwężającą się ku górze. W kwadracie znajdowała się aktorka – Idea (tak nazwano ją w programie), czyli Anna Rakowska. Gdy widzowie wchodzili do Sali, widać było jej sylwetkę z rozrzuconymi włosami – twarz była niewidoczna, zwrócona ku ziemi. Tylko jej plecy w spazmach, kurcząc się, napinając, tworzyły jakiś przedziwny taniec. Gdy wreszcie się wyprostowała, próbowała odnaleźć słowa – mówiąc jakieś nieartykułowane dźwięki. Tu znów można odwołać się do futurystów, dla których tego typu zabawa była radosnym budowaniem wierszy. Aktorka jednak znów nie podążyła za szaleństwem futurystów – raczej dźwięki dopiero rodziły się w niej, układając ostatecznie w słowa, wiersze-manifest.
Ta pierwsza scena jest bardzo interesująca wizualnie. Aktorka znajduje się ledwie metr, dwa od widzów, ale zamknięta w świetlnym ostrosłupie wydaje się nierealna, nieosiągalna. Jak hologram, jak sztuczna inteligencja. Chciałem jeszcze napisać, że wydaje się bezcielesna, ale tu sprawa nie jest taka prosta. Z jednej strony bowiem kostium ostentacyjnie podkreśla cielesność, ale równocześnie sposób mówienia, a nawet poruszania się w ograniczonej przecież przestrzeni buduje dziwny, nieludzki dystans. Przez chwilę teatralny dym, stykając się z laserowym światłem, zdaje się zasłaniać i całkowicie odgradzać od nas aktorkę. Później ona sama „nakłuwa” palcem kurtynę światła, potęgując jeszcze poczucie obcości, granicy, która ją od nas dzieli. Jest jak futurystyczny, kuszący i odpychający zarazem ludzki obiekt. Stonowany, swobodny, nieczuły. Anna Rakowska już w pierwszej scenie zbudowała swą postać bardzo wyraziście. Monotonia i nieludzka cielesność wyrażane są bardzo zróżnicowanymi środkami. Głos spokojny i beznamiętny, ale muzycznie bogaty, łamiący kadencje, zmieniający się w melorecytację. Słyszymy go poprzez głośniki (aktorka mówi przez mikroport), co jeszcze podkreśla sztuczność (bo przecież Idea jest od nas o krok). Ciało w nieustannym, spokojnym, leniwym ruchu. Nieskazitelne, ale zarazem dalekie. Całkowita świadomość każdego gestu, dźwięku.
W końcu aktorka wyjdzie ze swojej świetlnej piramidy, przejdzie między widzami – i spokojnym, mechanicznym, kuszącym głosem zwróci się do widzów, by wzięli swe siedziska i przeszli pod ścianę, bo inaczej nie będą nic widzieć…
Ukryta wcześniej w całkowitym mroku scena się rozświetla. Pod sufitem rozpięte są niewielkie białe płócienne żagielki. Cała przestrzeń wypełni się bardzo precyzyjnie zmontowanymi wizualizacjami. Między ażurowymi żagielkami po ceglanym suficie wędrują kolorowe, abstrakcyjne obrazy. Na kawałkach płótna natomiast pojawiać się będą różnorakie fragmenty a to ciał, a to abstrakcji, a to jakichś dziwnych obiektów, to znów wirtualnych postaci albo chromosomów czy DNA. Wszystko to łączy się z tekstem futurystów, pulsuje razem z muzyką, ale treść obrazów nie daje się racjonalnie nazwać – odwołuje się raczej do skojarzeń, odczuć. Obraz nie ilustruje słowa, często w ogóle nie jest powiązany z rzeczywistością, lecz podprogowo dopełnia wypowiadane treści.
Na przodzie sceny po lewej stronie siedzi przed konsolą, jak to nazwano w programie, Audio Designer – czyli Piotr „Enhap” Barcik. Elektroniczna muzyka brzmieć będzie nieustannie. Obsesyjna, futurystyczna – także nieludzka. Świat stwarzany przez obraz, muzykę, słowo i aktorów nie umożliwia kontaktu, jest sterylny i obcy. Futuryzm spektaklu zamyka jednostki w ich własnych kokonach ciała.
Trójka aktorów właściwie nie wchodzi ze sobą w interakcje. Z manifestów i wierszy futurystów te sceniczne obrazy wyłuskują inne znaczenia, niż zamierzali nadać słowom ich twórcy. Sto lat temu była to sztuka pełna pędu, żywiołowości, szaleństwa, optymizmu i witalności. Teraz wypowiedzi są wychłodzone, a sztuka posthumanistyczna, nieczuła, nieempatyczna. A może takie właśnie są po stu latach konsekwencje dążeń Sterna, Wata, Jasieńskiego, Młodożeńca, Czyżewskiego… „kable do moich żył/ skręcony drut przewód/ do mego serca/ akumulator/ zmiłuj się nade mną/ moje serce/ dynamo-serce/ elektryczne płuca/ magnetyczna przepono/ brzuszna.” (Hymn do maszyny mego ciała Tytusa Czyżewskiego). Może konsekwencją futuryzmu stał się posthumanizm? Może rzeczywiście to futuryzm naszych czasów?
Słowa futurystów, oprócz Idei – Anny Rakowskiej, wypowiada jeszcze dwóch aktorów. Elektryczny Bohater (Andrzej Rozmus) siedzi przez cały spektakl na schodkach naprzeciw widzów. Na głowie ma motorowy kask – nie widzimy jego twarzy. Drugi, stojący z boku, z wirtualnymi okularami (VR) na oczach, istnieje też w oddzielnym świecie. W programie określony jest jako Virtual Designer (Mateusz Świderski). Cała trójka mówi przez mikroporty – ich głosy stają się oddzielone od ciała w przestrzeni, stają się – jak wszystko – zdehumanizowane, elektryczne (jak może określiliby to futuryści). Zamknięci zostali z własnego wyboru w „futurystycznym” świecie.
Żaden z mężczyzn nie opuści swojego miejsca, żaden nie zwróci się do widzów. Beznamiętnie wypowiadają słowa – choć różnicują ich barwę, podkreślają niektóre zwroty, budują kumulacje. Dźwięk i obraz odnoszą się do słów futurystów – stwarzają aurę, obsesyjny nastrój. Komunikaty brzmią rzeczowo – jak to manifesty. Lecz zniknęło z nich szaleństwo, ironia, przekora. Znaczą to, co znaczą, bez emocji opisują świat.
„Kochajcie elektryczne maszyny, żeńcie się z nimi i płódźcie Dynamo-dzieci” (Tytus Czyżewski), „Hcemy szczać we wszystkich kolorah!” (to z „jednodńówki futurystów” Nuż w bżuhu), „Los pszeżył śę i umarł. Każdy odtąd może stać śę twurcą własnego żyća i żyća ogulnego” (Bruno Jasieński). Tego typu przekaz może być radością, prowokacją, ironią i kpiną. Z taką intencją pisali je sto lat temu futuryści. Stern przecież woził na taczkach po warszawskich ulicach gołego Wata; wykrzykiwali wtedy manifesty i rozrzucali ulotki. Futuryści byli równocześnie za cywilizacją i przeciw niej. Zderzali przeciwieństwa. „Dwa jego [futuryzmu] odrębne skrzydła – z jednej strony antyestetyzm, prymitywizm, antykulturowy i antycywilizacyjny protest Gga – z drugiej kult współczesności i apologię cywilizacji wraz z wszystkimi jej elementami (Miasto, Masa, Maszyna) łączył ostry sprzeciw wobec tradycji. Odrębne założenia światopoglądowe – jedno bliskie dadaistycznej formule sztuki jako zabawy, drugie zbieżne z futurystycznymi koncepcjami nowej sztuki […] – miały podobny cel artystyczny: zerwania z dotychczasowymi konwencjami poetyckimi i zaprogramowanie nowej sztuki”.
Dzisiaj w spektaklu Budzyka to wszystko zginęło, zatarte zostały przeciwieństwa. Konsekwentna estetyka spektaklu spowodowała, że oczekiwania sprzed stu lat przestały mieć znaczenie. Futuryzm dzisiaj okazał się inny – te same słowa odsłaniają inne znaczenia, inne napięcia, inne problemy. Miasto, masa, maszyna, ciało, wirtualna przestrzeń niosą dla swych dynamo-dzieci samotność i wyobcowanie, wychłodzenie uczuć i indywidualne przeżywanie radości.
Jedyną osobą, która podejmowała interakcję z publicznością, była Idea (Rakowska). Aktorka znajdowała się na podwyższeniu na skraju sceny. Jej nieustanny wewnętrzny taniec, oniryczne gesty – jak już pisałem – czyniły z niej nieludzką postać. Niedbałym gestem wzbudzała laserową projekcję, która porażała światłem Elektrycznego Bohatera, to znów patrzyła na widzów, zwracała się do nich, lecz nie zamierzała przekroczyć bariery obcości. Należała do futurystycznego świata – wciąż jeszcze może nie dzisiejszego, lecz świata przyszłości?
Bardzo ucieszyłem się z tego spektaklu. Okazało się, że teksty futurystów można czytać inaczej, niż się przyzwyczailiśmy. Nie tylko jako manifesty sprzed stu lat, które są świadectwem przeszłości, przedmiotem nauczania historii literatury. W spektaklu Nuż w bżuhu stały się one tekstami na teraz. Na dziś.
Teatr Odwrócony
sławkowska14.pl
Jasieński, Młodożeniec, Czyżewski, Wat i Stern
Nuż w bżuhu, czyli narodziny idei. Tygodńuwka futurystuw
rerzyseria: Szymon Budzyk
dramatórgia: Karolina Fortuna
audio designer: Piotr „Enhap” Barcik
virtual designer: Mateusz Świderski
space designer: Aleksandra Powęzka
video tważe: Julia Bukała, Maria Stolarczyk, Krzysztof Piła, Antoni Sałaj
face designer: Aleksandra Dąbrowska
obsada: Andrzej Rozmus, Anna Rakowska
premiera: 5.11.2018