Teatr Odwrócony, Zbrodnia i kara, reż. Szymon Budzyk
Krakowski Teatr Odwrócony ma pretensje do krytyków, że o jego premierach się nie pisze. I nie chce być nazywany offem. Tak oto jego członkowie żalili się niedawno dziennikarce „Gazety w Krakowie”, Marcie Gruszeckiej: „Liczymy, że środowisko artystyczne wreszcie nas zauważy. To nie w porządku, że aktorzy zawodowi, którzy mają odwagę, by tworzyć własny teatr, są traktowani jako scena offowa, czyli dla mnie wykluczona. Jesteśmy wyłączeni z kultury, choć dawno przestaliśmy być teatrem z tzw. nurtu studenckiego”. Miałem o nich napisać w Kołonotatniku, ale na takie dictum postanowiłem poprosić o możliwość zamieszczenia tekstu o Teatrze Odwróconym w „Nietak!cie”. Lubię takie perwersje: nie chcesz być offem, złościsz się, że krytyka cię ignoruje, no to masz – recenzja w offowym magazynie. Jesteśmy tym, przed czym najmocniej się bronimy.
Teatr Odwrócony założyli Szymon Budzyk i Karolina Fortuna. Działają od 2012 roku i są brakującym ogniwem między innymi krakowskimi inicjatywami teatralnym – Mumerusem, Teatrem Nowym i Barakah. Jeszcze jeden fajny teatrzyk tworzony pospołu przez młodych i dojrzałych w zakamarkach, klitkach i piwnicach Krakowa. Prawie cztery lata gnieździli się w przybudówce na podwórku kamienicy Smoleńsk 22. Teraz, jak donosi prasa lokalna, przenoszą się na Sławkowską 14, do piwnicy, w której kiedyś mieściła się Scena przy Sławkowskiej, kameralna przestrzeń Starego Teatru, przeznaczona na spektakle małoobsadowe i debiuty. Leszek Piskorz grał tam Pamiętnik szaleńca, Jerzy Nowak miał popisową rolę w Ja jestem Żyd z Wesela, tu oglądaliśmy Strindberga, Enquista, Wojtyszkę. Odwróceni wejdą więc w przestrzeń pełną wspomnień dla starszych krakowskich teatromanów, dla tych młodszych zapiszą ją od nowa.
Szymon Budzyk był przez kilka sezonów aktorem zakopiańskiego Teatru Witkacego. Zagrał Istvana w nowej wersji Sonaty b Andrzeja Dziuka, zaczął tam reżyserować, wrócił do Krakowa z Dziukowym stemplem, robi własne rzeczy, ale jego repertuar wyraźnie zdradza zakopiańskie ślady. Miał na afiszu Witkacego: Matkę, Jana Macieja Karola Wścieklicę, Wariata i zakonnicę. Sięgał po teksty Wyspiańskiego, Aglai Veteranyi i Czechowowską Salę nr 6. Budzyk powtarza trochę drogę Łukasza Witta-Michałowskiego, też kiedyś aktora od Dziuka, obecnie szefa offowego lubelskiego In Vitro. Zaryzykowałbym tezę, że właśnie ten repertuar odpowiada w dużej mierze za milczenie krytyki krakowskiej na temat Odwróconego i przywiązanie widzów. Witkacy od dawna już nie jest sexy dla młodych rezenzentów, starzy widzieli już kilka fal powrotów do sztuk „wariata z Krupówek” i niewiele z tego wynikło. Publiczność z kolei chodzi do Odwróconego, bo ma wrażenie, że ostatnimi czasy klasyki jakby za mało w Krakowie. To oczywiście hipoteza robocza. Ja się Dziukowych stempli i repertuaru Odwróconego nie wystraszyłem. Może dlatego, że wierzę w dobrą energię płynącą z takich skromnych, ukrytych teatrzyków. Zbierają się w nich w końcu ludzie, którzy bardzo chcą. A i Dostojewski jakoś tak dobrze pasuje do klitek i piwnic, magazynów i warsztatów. Poszedłem więc na Zbrodnię i karę.
Psychomachia
Pomysł Szymona Budzyka na Zbrodnię i karę jest bardzo prosty. Jesteśmy tu, gdzie jesteśmy: w biednym pokoiku eksstudenta Raskolnikowa. Miejsca tak mało, że w ogóle nie powinien tu nikt przebywać poza nim. A jednak jakoś wślizgnęliśmy się do środka i bardzo chcemy, żeby nas nie zobaczył. Początek lata, niewiarygodnie duszny i gorący dzień. Publiczność – ze trzydzieści osób – przylepia się do ściany. Siedzimy ramię w ramię, ciało w ciało. Z tej klaustrofobicznej przestrzeni nie ma ucieczki. Nie ma czym oddychać. Roztapiamy się i Raskolnikow też się roztapia. Jest noc, nie może spać, myśli, gada do siebie. Ma coś w rodzaju legowiska przy okiennym parapecie po prawej stronie; po lewej, w drugim rogu pokoju dziwna instalacja z wiszących na sznurku przedmiotów. Pośrodku drzwi, wnęka prowadząca z jednej ciemności w drugą.
Reżyser zakłada, że cała akcja powieści Dostojewskiego zmieści się w tym pokoju. Bo wszystko, co graniczne, już się wydarzyło. Raskolnikow zabił lichwiarkę. I teraz przez te drzwi w centrum planu gry będą przychodzić do niego wizje i wspomnienia. Oczywiście do domu mordercy pielgrzymują też żywi ludzie. Dunia, Łużyn, Sonia, Porfiry. Choć wydaje się, że Raskolnikow nie wie, co tu jest naprawdę, a co mu się śni. Kiedy śni, że roztrząsa swój postępek, a kiedy mówi o nim do siebie na jawie. A więc pokój to jego głowa. To w niej jest mordercą i w niej udaje zbawiciela własnej rodziny. Odgrywa sceny, popisuje się, zmaga z widmami lub z samym sobą. Zbrodnia i kara jako psychomachia? Jeśli tak, to Budzyk zmierza ku zatarciu podziałów. Może zbrodnię popełnił Raskolnikow tylko we własnej głowie, we śnie, wyspekulował ją, ale kara jest rzeczywista, choć nie ma charakteru penitencjarnego.
Rozważania o tym, co moglibyśmy zrobić, wahania, czy zrobiliśmy coś naprawdę, już są wewnętrznym piekłem, wystawiają się same na wieczornej scenie duszy. To dlatego środek małego pokoju musi pozostać pusty. Czekać na zgromadzenie materiału dowodowego. Świadków i narzędzi zbrodni. Raskolnikow będzie tam tylko przenosił krzesło, znajdzie się miejsce dla stolika na dokumenty i teczkę Porfirego, wózek inwalidzki lichwiarki. Nie wiadomo, w jakim czasie utknęliśmy. Kostiumy części postaci sugerują XIX wiek, inne elementy przywędrowały ze współczesności. Czarno-białe projekcje pokazują nieoficjalny, ukryty Kraków, spoza szlaków, z cielskami zaparkowanych gęsto i na zawsze samochodów.
Dunia (Beata Śliwińska) nosi grube szkła okularów, lichwiarka białe adidasy, Sonia (Katarzyna Fortuna) pracuje w klubie go-go, jedna z jej koleżanek tańczy półnaga w świetle za drzwiami. Z adaptacji skreślono wiele kluczowych postaci. Nie ma drugiej ofiary Raskolnikowa, czyli Lizawiety, siostry lichwiarki, zniknął ojciec Soni, pijak Marmieładow, to samo spotkało Razumichina, przyjaciela i powiernika Raskolnikowa, Swidrygajłowa połączono w jedną postać z Łużynem (Krzysztof Prystupa), ale tak, jakby Łużyn zjadł Swidrygajłowa i tylko z rzadka odbijało mu się nim jak czkawką.
W tak przysposobionym tekście Dostojewskiego dla każdego z bohaterów można znaleźć funkcję symboliczną – Łużyn to spotworniały sobowtór Raskolnikowa, wszystko to, czego Raskolnikow w sobie nie lubi, albo kwintesencja męskiego cwaniactwa, okrucieństwa i wykorzystywania słabszych, Porfiry uosabia głos rozsądku, sumienie, wewnętrznego strażnika prawdy w człowieku. Jeśli odejmiemy te dwie męskie role, na scenie zostanie Raskolnikow w kobiecym trójkącie: Alona, Dunia, Sonia. Wcielenie niesprawiedliwości i wyzysku, czyli stara lichwiarka, uciemiężona bezradność i niewinność siostry, cielesność i empatia kurwy. Raskolnikow miota się między nimi: tę zabija, tę dręczy, tę osacza, u innej żebrze. Podejrzewam, że Budzyk rozbija duszę Raskolnikowa na trzy części, trzy pragnienia ułożenia się z światem wewnętrznym i zewnętrznym, materializuje je w postaciach kobiet i każe bohaterowi odnaleźć najważniejszą. Właśnie w ten sposób maligna i obyczajówka z powieści Dostojewskiego stają się na scenie Teatru Odwróconego w miarę spójną całością.
Budzyk unika dosłowności – zabójstwo Alony (Monika Rasiewicz) zostaje pokazane za pomocą ciosu siekierą w skorupę arbuza. Czerwony miąższ i pestki na podłodze są jak rozpryśnięty po uderzeniu mózg. Raskolnikow zbiera to potem spod stóp, ukrywa za oknem, wywozi ciało lichwiarki na wózku, ale podłoga dalej chyba zostaje lepka. I dlatego bohater do końca nie ma pewności: zabił naprawdę czy nie. Bo jeśli zrobił to tylko w swojej głowie, to czemu wyczuwa coś mokrego pod butem? Czemu lepi się do tego miejsca?
Mateusz Paluch gra Raskolnikowa rozedrganego, ale nie histerycznego. Gadanie próbuje nadążyć za myśleniem, ale ciało już się spóźnia. Brodaty, spocony, zdyszany Raskolnikow nie umie analizować swojej sytuacji na zimno. Bywa demoniczny, ale przeważnie słaby. Staje się wściekły, ale jakby tej wściekłości niepewny. Wyłania się z ciemności i wtedy jest groźny; przy siostrze, Soni, Porfirym mięknie, schodzi na drugi plan. Słucha, obserwuje. Złapałem się na tym, że mało pamiętam z roli Palucha, że aktor zlewa się z mrokiem, z oknem, zasysa go na drugą stronę drzwi.
To oczywiście metafory, a nie opis prawdziwych sytuacji. Bo skoro uczestniczymy w prawdziwej psychomachii, podmiot walczący z samym sobą musi się zwielokrotnić, podzielić sobą z innymi, a wtedy aktor znika. Więc Palucha najmocniej pamiętam z solowego intro; potem jest w spektaklu tylko Porfiry. Gra go Andrzej Rozmus, który otarł się o Stary Teatr, wykreował tam kilka epizodów; jeśli widzieliście Odprawę posłów greckich Zadary, to Rozmus był tym greckim nagim trupem, wywleczonym przez bohaterów na scenę. Jego ciało zostawiało za sobą długi krwawy ślad na białej podłodze.
Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że teraz w Zbrodni i karze, po latach, tamten trup wstał, włożył wojskowy szynel i zaczął zaprowadzać moralny porządek. Wąsaty Rozmus głosowo i charakterologicznie dominuje na maleńkiej scenie Teatru Odwróconego. Porfiry jest nie tylko dobrym policjantem strzegącym prawdy. Wchodzi do pokoiku Raskolnikowa i zaraz urządza w nim swoje biuro. Daruje długi, udziela rad, wybacza, namawia do czynienia dobra. Nie ma żadnego dochodzenia, pojedynku z Raskolnikowem. Porfiry wszystko wie, podpowiada rozwiązania, odkrywa karty. Jest jak spowiednik, który za dużo gada, bo poznał wszystkie grzechy świata i nie chce tracić czasu na słuchanie powtórek. Chce się słuchać jego tyrad, wyłapywać z nich dobrotliwość i wybaczenie. Nie, nie kochamy go, to nie brat łata, Porfiry Rozmusa jest groźny za sprawą swojej wszechwiedzy i niezmąconego spokoju. Jemu nie wytłumaczysz, czemu coś zrobiłeś, możesz mu co najwyżej wyznać, kiedy zrobisz to, czego on od ciebie chce, co uznał za najlepsze.
Nie nazwałbym Porfirego aniołem stróżem w głowie Raskolnikowa, choć Rozmus gra swoją postać jak strażnika. To raczej dobry diabeł. Poznał zło, jest jego częścią, ale ma świadomość, że nie może go być za dużo w świecie, więc z bezwzględnym współczuciem wyprowadza ludzi z niego. Nie pomieścimy się wszyscy w piekle, zło nie jest nas w stanie objąć, podaż przytłacza popyt, więc Porfiry-diabeł nas z niego wypędza. Stoi na straży racjonalności zła, proporcji zła w stosunku do dobra. Zło, żeby było złem, nie może być powszechne.
Zbrodnia i kara, Teatr Odwrócony, fot. Katarzyna Wójtowicz Zbrodnia i kara, Teatr Odwrócony, fot. Katarzyna Wójtowicz Zbrodnia i kara, Teatr Odwrócony, fot. Katarzyna Wójtowicz Zbrodnia i kara, Teatr Odwrócony, fot. Katarzyna Wójtowicz Zbrodnia i kara, Teatr Odwrócony, fot. Katarzyna Wójtowicz Zbrodnia i kara, Teatr Odwrócony, fot. Katarzyna Wójtowicz
Teatr Odwrócony, Kraków
Zbrodnia i kara
wg Fiodora Dostojewskiego
przekład: Czesław Jastrzębiec-Kozłowski
adaptacja i reżyseria: Szymon Budzyk
muzyka: Piotr Enhap Live
charakteryzacja i kostiumy: Aleksandra Dąbrowska
wideo: Przemysław Kopacz, Kacper Kornaś
obsada: Mateusz Paluch, Karolina Fortuna,
Beata Śliwińska, Monika Rasiewicz, Andrzej Rozmus, Krzysztof Prystupa, Julia Bukała
premiera: 9.06.2017