nietak!t – kwartalnik teatralny

Drugi świat gdzie indziej

Ciemność, Teatr Chorea, fot. HaWa

Teatr Chorea w Łodzi, Ciemność. To, co jest ukryte, reż. Janusz Adam Biedrzycki, Magdalena Paszkiewicz

Oglądaniu tego spektaklu towarzyszą zupełnie inne emocje, niż towarzyszyły oglądaniu Vidomych. Trzy lata temu patrzyło się na spektakl gromadzący na scenie osoby widzące oraz niewidome bądź słabowidzące z pełnym nadziei spokojem – że spotkanie dwóch grup inaczej postrzegających świat jest możliwe, że daje oczywistą satysfakcję, że jakoś uskrzydla do działania. Natomiast Ciemność. To, co jest ukryte to opowieść, z której co i rusz wyziera posępne rozczarowanie, akordy niemocy i pytanie: co robić?


Vidomi, wyreżyserowani przez Janusza Adama Biedrzyckiego i Magdalenę Paszkiewicz, byli opowieścią o bogactwie wrażliwości. O możliwym spotkaniu dwóch porządków. Z zawodowymi aktorami-tancerzami Chorei, przyzwyczajonymi do ekspresji za pomocą ciała i oswojonymi z dotykiem, spotkali się ci, którzy na co dzień żyją w świecie innej hierarchii bodźców. Nie widząc, nie tylko rzadko rozumieją język ruchu, ale też inaczej odczuwają dotyk – ich sensoryka, choć głównie pasywna, rozwinięta jest nieporównywalnie silniej niż u widzących. Bo przecież właśnie dotykając, czytają wypukłe pismo Braille’a, bo to właśnie przystawiając dłoń do twarzy drugiego człowieka, wchodzą w świat jego emocji. Scena teatru ruchu, w którym ciała wykonawców są w niemal nieustannym kontakcie, stała się dla nich przestrzenią oswajania się z nadintensywnością bodźców. Przełamywanie własnych ograniczeń było zatem próbą spotkania się ze światem, w którym już nie szepcze się wypukłymi kropkami na gładkim papierze i nie przekazuje znaków sympatii zmarszczeniem policzków, ale gdzie bodźców jest jakby za dużo. Patrzyliśmy zatem na spektakl nie tyle z perfekcyjnym ruchem i o perfekcji ruchu, ale o procesie rodzenia się gestów i ich bogactwie. Na spektakl, w którym byliśmy świadkami przełamywania własnych ograniczeń przez tych, którzy do tej pory jedynie ocierali się o drugiego człowieka.


I spektakl Vidomi tętnił radością życia: nawet jeśli osoby z zaburzeniami widzenia mówiły w nim o swoich codziennych kłopotach. Nawet jeśli widzieliśmy trud, z jakim osoby te podejmowały się włączania w taneczne układy. Spektakl tętnił radością życia, bo był przecież kroniką udanego spotkania dwóch porządków: widzącego i tego, który piękno świata umie odkrywać innymi metodami.


Tymczasem Ciemność jest raczej kroniką zderzenia się z murem, który pojawił się niespodziewanie, którego nie dało się ani przeskoczyć, ani ominąć. Jest jak odbicie się od przeszkody i podjęcie ponownej próby jej pokonania. A potem jeszcze jednej, i jeszcze jednej… Za każdym razem zakończonej równie bolesnym niepowodzeniem. W pierwszym założeniu Ciemność miała powstać przy udziale podopiecznych Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niewidomych w Laskach – osób niewidzących będących na co dzień pod opieką Sióstr Franciszkanek, poznających świat i uczących się w nim funkcjonować dzięki zaangażowaniu zakonnic, które z tej pracy uczyniły swój charyzmat. Przestrzenią porozumienia nie miała być religia czy religijność. Obie strony połączyła jednak – jakkolwiek patetycznie to brzmi – fascynacja czynieniem dobra. Gdy prace nad spektaklem ruszyły, okazało się jednak, że obie fascynacje mają różne kształty i barwy. I ta różnica była o wiele poważniejsza niż odmienność dzieląca widzących i niewidzących w spektaklu Vidomi. Kto by przypuszczał?


Można uprościć ten konflikt, stwierdzając, że siostry z Lasek chciały przedstawienia w stylistyce sztampowych jasełek, a Chorea opowiadała się za spektaklem „wysoce artystycznym” (określenie nieprecyzyjne, wiem, ale każdy przy odrobinie dobrej woli je zrozumie). Można w tym uproszczeniu iść dalej i powiedzieć, że zakonnice marzyły o banalnych wierszykach o Bozi, a zespół teatralny marzył o duchowej summie. Może tak również było. Ale problem jest jednak bardziej skomplikowany, opiera się bowiem na nieprzystawalności dwóch światów, niekoniecznie świata osób wierzących i takich, które nie wierzą bądź poszukują. To konflikt, który trawi nasz społeczeństwo już od dłuższego czasu, ale od jakichś dwóch lat stał się niemożliwy do ukrycia. To konflikt, który nie opiera się na wzajemnej negacji wartości, ale przede wszystkim na nieistnieniu wspólnego języka. Nie wiemy, jak z zerwania współpracy otrząsnęły się siostry. Chorea wyszła z tego spotkania obolała – Ciemność jest tego wymiernym świadectwem. Nie ma w nim uczestników warsztatów z Lasek – gdy siostry poznały metody pracy Chorei, a także tematykę rozmów, poprosiły o zaprzestanie dalszych prób. Wygrała chęć ochronienia podopiecznych za pomocą eliminowania niezadawanych dotąd pytań. Bogactwo i różnorodność świata, która tak bardzo fascynuje Choreę, uznana została za niebezpieczną. Niebezpieczną dla podopiecznych czy niebezpieczną dla tej rzeczywistości, do której przywiązały się siostry z Lasek? Pytanie raczej retoryczne. Opiekunowie z Lasek nie odrzucili też Chorei jako takiej – odrzucili obcy sobie porządek, do którego – najpewniej słusznie – wpisali ten zespół.


Ciemność nie opowiada jednak o tych wydarzeniach wprost. Osią dramaturgiczną przedstawienia jest – zarysowane już w prologu (gdy czytane są dwa opisy tworzenia świata – biblijny i naukowy) pytanie o spór metafizyki i empirii. Gdzie w dzisiejszym świecie ogarniętym manią naukowości jest miejsce na pytanie o sprawy duchowe? Czy w ogóle to miejsce gdzieś jeszcze znajdujemy? Ta kwestia wraca i w słowach wypowiadanych przez aktorów (część cytatów ma proweniencję religijną, część to fragmenty literatury bardziej świeckiej, część – wypowiedzi samych artystów), i w scenicznych obrazach – „cielesnych” dialogach inaczej poruszających się i wyglądających postaci, w grze świateł i projekcji wideo. Chorea zresztą dowartościowuje to, co metafizyczne – nie tylko w obecności wątku duchowego na scenie, ale także w sile scen, obrazów, śpiewów. I na tę opozycję nakłada się kolejna – opozycja światła i tytułowej ciemności. Która z tych przestrzeni jest bezpieczniejsza? W której stajemy się bardziej sobą? W konfrontacji z którą doroślejemy? Ciemność jest zatem sferą zwątpienia, wielkich uniesień, czasem samotności i terenem spotkania z innym. Jej intymność pozwala na odnajdywanie siebie, nawet jeśli proces ten poprzedzony jest zbłądzeniami.

Dziewięcioosobowy zespół (w którym zdecydowaną mniejszość stanowią osoby ze schorzeniami wzroku – są to uczestnicy projektu Vidomi, obecni także na kolejnych warsztatach) dzieli się na dwie grupy – bardziej ruchową i bardziej wokalną (przepiękna muzyka Tomasza Krzyżanowskiego). Wyłania się z ich działań silnie fragmentaryzowana narracja, nierzadko przemieniająca się w epizodyczne opowieści, często o poetyce marzeń sennych (również groteskowych). Co robimy nocą? Co się z nami wówczas dzieje? Jakie emocje wywołuje w nas mrok i ciemność? Dla widzących to świat nieznany, więc niebezpieczny, dla niewidzących – przestrzeń oswojona, w której odnajdują swoją przewagę nad widzącymi.

Vidomi byli spektaklem bardziej do oglądania. W Ciemności, nie tylko za sprawą wspaniałego światła czy ciekawych projekcji, mamy do czynienia z bogatą przestrzenną instalacją dźwiękową. Zespół, śpiewając, porusza się, rozbija na mniejsze grupy, formuje zwarty chór. Jakby chodziło o uprzestrzennienie obrazu. Jakby Chorea tworzyła spektakl adresowany do niewidzących, nie zaś przedstawienie o niewidzących dla tych, który widzą bez nieostrości. Zdaje się nam, że postrzegamy różnicę w rezonowaniu ciał, zależnie od ich wzajemnego rozlokowania; zdaje się nam, że za pomocą muzyki udaje się niekiedy połączyć wykonawców w jeden organizm.


A jednak w tym przedstawieniu dominuje estetyka braku. Choć scena zaludnia się wykonawcami, to nieustannie szukamy uczestników warsztatów w Laskach – o ile bardziej chcielibyśmy, aby to oni, nie zaś zawodowi aktorzy, mówili o ciemności w ich życiu… Choć temat nieprzystawalności nauki i religii brzmi w przedstawieniu bez fałszu, to przecież co chwilę docierają do naszych uszu akordy nieudanego spotkania w Laskach: czy solilokwia bohaterów o ciemności w ich własnych życiach nie są pytaniami skierowanymi do zakonnic? I czy głuchy brak odpowiedzi (nic na scenie nie staje się porte-parole zakonnic) nie wydaje się najwymowniejszą wskazówką dla tych, którzy szukają definicji realnych podziałów w naszym społeczeństwie?


Oglądając Ciemność, odnosiłem wrażenie, że spektakl jest jakąś heroiczną próbą oddania głosu drugiej, nieobecnej stronie. Że twórcy robią przedstawienie w imieniu tych, którzy byli u jego początków: i to nie tylko podopiecznych z Lasek, ale w jakimś sensie także i mieszkających tam sióstr. To dlatego scena co chwilę staje się przestrzenią mocowania się z kwestiami wiary i religijności. I mamy tu do czynienia z jakimś podwójnym zapośredniczeniem – bo twórcy spektaklu nie tylko starają się zrozumieć obcą dla większości z nich sytuację osób niewidzących, ale także dodatkowo wpisać tę kwestię w perspektywę poszukiwań religijnych. Pyta się tu o wiarę jako pomoc w zmaganiach z codziennymi trudnościami, pyta się o zwątpienie, o odnajdywanie się w tym, co metafizyczne. I, paradoksalnie, ten gest otwartości ze strony Chorei odbija się na szczerości samego spektaklu, decyduje o jego temperaturze, wpływa na pewne oddalenie się od osobistego tonu. To spektakl „o kimś” i „dla kogoś”, tymczasem Chorea najczęściej realizuje się w spektaklach bardzo prywatnych, jakoś nawet intymnych, mówiących o sprawach najważniejszych dla samych artystów… A gdy temat jest bardziej odległy, to zawsze zostaje przepuszczony przez bardzo osobistą perspektywę twórców… Tu jest inaczej. I choć znajdziemy na scenie pracę z ciałem, którą znamy z Chorei, choć odnajdziemy montaż tekstów, do którego metody zdążyliśmy się przyzwyczaić i którego bogactwo nie przestaje nas fascynować, to jednak oglądamy spektakl – mimo starań, by tak się nie stało – odsłaniający obcość artystów względem dużej części tematów. Nie mam wątpliwości, że Chorea płaci tu cenę wyjścia w stronę środowiska, które zatrzasnęło przed nią drzwi. I nie mam też wątpliwości, że Chorea umiałaby zrobić spektakl mówiący o tym trzaśnięciu bardzo wprost. Tak się nie stało – rozczarowanie Laskami okazało się zbyt bolesne, by o nim mówić? A może Chorei trudno to rozczarowanie zrozumieć? Trudno się pogodzić, że język otwartości, który od dawna zespół rozwijał, okazał się wciąż za mało otwarty.


Nie mam wątpliwości, że dla twórców Ciemności praca nad spektaklem była jednym z najważniejszych doświadczeń w ogóle. Ale warto na nią spojrzeć nie tylko przez pryzmat osobistego doświadczenia artystów. Ten spektakl mówi bardzo wiele o utopiach, w jakich chce się niekiedy chronić teatr o ambicjach społecznych, skierowany w stronę osób na co dzień oddalonych od sztuki scenicznej, teatr, który w wielkim zbiorze swoich celów ma także to, co – krzywdząco – nazywamy terapią. Ciemność pokazała, że definicja „innego”, do którego chcemy dotrzeć, musi ulegać ciągłym redefinicjom, bo ten „inny” też się zmienia. Paradoksalnie Chorea natychmiast znalazła wspólny język z tymi, którzy – wydawało się wcześniej – mogą być zamknięci na teatr: zespół szybko zdobył zaufanie osób niewidzących i słabowidzących. Innym, tym, do którego trzeba było docierać, okazali się opiekunowie. Może kolejny spektakl Janusza Adama Biedrzyckiego i Magdaleny Paszkiewicz będzie poszukiwaniem języka tego świata, który teraz nie chciał wykroić Chorei kawałka miejsca?


Teatr Chorea w Łodzi
Ciemność. To, co jest ukryte
reżyseria i choreografia: Janusz Adam Biedrzycki, Magdalena Paszkiewicz
scenariusz i dramaturgia: Wiktor Moraczewski
muzyka: Tomasz Krzyżanowski
przygotowanie muzyczne: Joanna Filarska
kostiumy: Mateusz Bidziński
realizacja dźwięku: Marcin Dobijański
reżyseria światła: Tomasz Krukowski
wizualizacje: Paweł Klepacz
multimedia interaktywne: Aleksander Dynarek
obsada: Joanna Chmielecka, Barbara Cieślewicz,
Ewa Otomańska, Anna Piekarniak, Aleksandra Szałek, Aleksandra Ziomek, Przemysław Bitner, Tomasz Hołubowicz, Grzegorz Nasalski
premiera: 27.10.2017