Adam Ziajski, Nie mów nikomu, reż. Adam Ziajski
Tytuł spektaklu Adama Ziajskiego brzmi jak jedno z przykazań nieoficjalnego, represyjnego dekalogu. Nie mów nikomu o tym, co wiesz. Nie mów nikomu, co czujesz. Nie mów nikomu, jak jest. Przedstawienie Sceny Roboczej wprowadza widzów w świat ludzi głuchych, ale nie niemych. I dlatego ten zakaz z tytułu wydaje się tak perfidny. Nie mów – ale w jakim języku nie mów? Nie mów – do kogo? Strata czasu – i tak inni cię nie zrozumieją. Co możesz wiedzieć, skoro nie słyszysz? I nie masz pojęcia, jak brzmią słowa. Nie mów nikomu. Zamknij się. Jesteś sam. Drugim kluczowym bohaterem spektaklu oprócz środowiska osób z niepełnosprawnością słuchową jest dla Ziajskiego społeczeństwo, które izoluje, wyklucza, nie chce zrozumieć świata bez dźwięku, istniejącego obok nas w jakiejś enklawie, migowym indiańskim rezerwacie.
2.
Siadając na widowni, zakładamy słuchawki ochronne. Inaczej niż w Wielorybie Rysovej, także zadającym pytania o świat wewnętrzny osób niepełnosprawnych, z blokadą komunikacyjną, nie słuchamy tu tego, co dzieje się w środku człowieka, w głowie i ciele. Słuchawki u Ziajskiego nie są do silent disco, nie pulsuje w nich transmisja radiowa, muzyka, głosy, głębia dźwięku. Na Nie mów nikomu izolujemy się za ich pomocą od hałasu, który dudni z głośników. Jakby to był radykalny postindustrial. Łomot, wiercenia, dudnienie, szmery, trzaski, rozkalibrowane kakofonicznie. Nieprzyjemne, miażdżące mózg młotem pneumatycznym. Bez słuchawek nie wytrzymalibyśmy tego spektaklu. Poza nimi jest nieprzyjemnie. Zakładamy słuchawki i wszystko staje się przytłumione, gaśnie, oddala się. Nie jesteśmy z drugimi ludźmi na widowni, jesteśmy sami. Słuchawki kierują nas ku sobie. „Co słychać, jak nic nie słychać?” – pytamy. Czy rzeczywiście Ziajski tym nieprzyjemnym łomotem chce nam uświadomić, co huczy w głowach głuchych? Głuchota nie jest ciszą, tak jak ślepota nie jest ani bielą ani czernią pod powiekami. Słuchawki – substytut głuchoty. Wypożyczone upośledzenie na pięć minut. Tyle możemy poczuć. Jednocześnie gest ich założenia dzieli publiczność – ci, którzy ich nie zakładają, są najpewniej głusi, hałas im nie przeszkadza tak jak aktorom poznańskiego widowiska. Widzowie bez słuchawek są bliżej ich niż my. Przez godzinę zostali uprzywilejowani. Odwrotnie niż w życiu. My, zdrowi, słyszący, możemy patrzeć. Tylko co widzimy?
3.
Na początku po scenie – sześcian ograniczony białymi zasłonami z pięcioma krzesłami pod tylnym prospektem – krząta się sam Adam Ziajski. Ubrany na czarno, w czapce, bluzie z kapturem. Zakłada słuchawki, montuje jakieś mikrofony na wysięgniku, wygina i rozcapierza poskręcane druty. Ma chyba ze sobą magnetofon. To łowca ciszy albo koneser hałasu. Chodzi po scenie i szuka częstotliwości. Teatralny technik. Akuszer komunikatu. Strażnik procesu fabrykowania sytuacji i bezdźwięcznych słów. Oczywiście jest łącznikiem między naszymi światami – słyszących i niesłyszących. Zna parę gestów z języka migowego, może porozumiewać się ze swoimi aktorami. W ich imieniu wejdzie między nas, widzów, żeby rozdać kartki i długopisy, pozbierać propozycje słów do jednej ze scen. Ziajski ma na twarzy dobrotliwy uśmiech, stara się być delikatny i chwilami przeźroczysty. Czyste wcielenie empatii. Mógłby być scenicznym demiurgiem poruszającym bohaterami i obiektami scenicznymi jak władca marionetek, mógłby być treserem w cyrku „dzikich głuchych”, mógłby nas prowokować i oskarżać o znieczulicę. Mógłby. Ale tego nie robi. Wie, że nie jest tu najważniejszy. I dobrze nam z tą myślą, że on to wie.
4.
Paradoksalnie w Nie mów nikomu mówi się więcej niż we wszystkich dotychczasowych akcjach Ziajskiego zrealizowanych pod szyldem Strefy Ciszy. Mimo że na głos nie zostaje wypowiedziane ani jedno słowo. Zanim opowiemy o tym, jak mówi się w Nie mów nikomu, warto przypomnieć sobie, jak używał tekstu Ziajski w tych wcześniejszych projektach. Kreował zwykle sytuacje międzyludzkie, wprowadzał widzów w takie przestrzenie, w których słowo było albo niepotrzebne, albo pełniło funkcję czysto dekoracyjną. Często sięgał po marketingowo-korporacyjną nowomowę, która była albo kłamstwem i zasłoną dla rzeczy istotnych, albo została wyprana ze znaczenia, zmieniła się w przeźroczystą papkę wylatującą z ust aktora przy każdej okazji. Słowa pożerało miejsce, działanie było ważniejsze niż tekst. Koncentrując się na akcjach ulicznych, opanowywaniu lokalizacji trudnych dla teatru, poznański reżyser korzystał ze środków pozawerbalnych, znaków plastycznych, klarownie zdefiniowanych relacji między bohaterami, między aktorami i widzami. Dziś kiedy zestawimy nazwę grupy Ziajskiego – Strefa Ciszy – z tematem jego przedostatniego już w tej chwili spektaklu – nabiera to znaczenia symbolicznego. Jakby nazwa wprost wskazywała drogę twórcy do dzieła przełomowego, redefiniującego na nowo jego miejsce w polskim teatrze. A czymś takim bezdyskusyjnie Nie mów nikomu jest. Ziajski wrócił tym spektaklem z reżyserskiego niebytu, z osobistej depresji, z dżungli działań menedżerskich i pracy organicznej w Scenie Roboczej. Żeby zacząć mówić na nowo, musiał znaleźć nowy język. Albo zbadać, jakim językiem mówią ci, którzy do języka ojczystego nie mają dostępu.
5.
O ile da się to policzyć, a chyba się da, w Nie mów nikomu istnieją obok siebie trzy języki. Ziajski używa trzech sposobów komunikacji z widzem. Pierwszym są pisemne obwieszczenia wyświetlane na ekranie-białej zasłonie z tyłu sceny. Cytaty. Konteksty. Statystyka. Zdania porównawcze. Najprawdopodobniej sam milczący w spektaklu reżyser informuje nas o wynikach swojego researchu, podaje wszystko, co ważne do zrozumienia sytuacji głuchych w Polsce. Zdania są oschłe, zimne, ale czasem próbują być obrazowe. Oglądasz w węgierskiej telewizji film bez dźwięku i tłumaczenia, z samymi napisami. Co rozumiesz? Co możesz odgadnąć? Jak się z tym czujesz, kiedy inni rozumieją? Drugą ścieżką komunikacyjną w Nie mów nikomu są znaki języka migowego wykonywane przez głuchych aktorów i ich tłumaczenie a vista pojawiające się na ekranie. Tłumacz nie mówi na głos i do mikrofonu tego, co zobaczył i zrozumiał, tylko pisze, jakby nie chciał konkurować z hałasem, jakby wzrok był tu cały czas naszym jedynym zmysłem. Pisząc szybko, bez zerkania na klawiaturę, bo przecież trzeba widzieć znaki, tłumacz gubi litery, robi błędy w wyrazach, przekręca je, powtarza kilka razy przez za długie przytrzymanie klawisza. Pisze na ślepo. Dostajemy więc niejako tłumaczenie brudne, pośpieszne, polegające nieomal na szukaniu liter pasujących do obrazków, nadążaniu palców tłumacza za dłońmi migających. Nie umiem powiedzieć, w jakim z dwóch systemów migali aktorzy od Ziajskiego, choć wyjaśniali to kiedyś na spotkaniu po spektaklu. Czasem, oglądając ich pracę gestyczną, wyprzedzamy tłumacza, próbujemy sami zrozumieć znaczenie konkretnego układu palców i rąk. Jakie słowo może to oznaczać? Co jest literą, a co pojęciem? To abstrakcja czy naśladowanie rzeczy, czynności z natury? Jeśli pierwszy język tego przedstawienia odbieraliśmy po prostu czytając, ten drugi ma już w sobie więcej z deszyfracji, komparatystyki wykonanego gestu i jego słownego i zapisanego tłumaczenia. Trzeci sposób komunikacji w Nie mów nikomu zachodzi gdzieś na styku ruchu i koloru. Jest operacją symboliczną na abstrakcji. Wszyscy wykonawcy podchodzą kolejno do ustawionych z przodu sceny szklanych pojemników. W każdym znajduje się proszek innej barwy. Głusi zanurzają w nim ręce przed swoimi monologami. Malują je przed występem. To wygląda jak maczanie dłoni w sproszkowanych sylabach i głoskach. Jak umywanie rąk przed aktem wielkiej doniosłości. Ziajski celowo podkreśla rytualność tego gestu, jakby wzmacniał wagę mówienia w świecie głuchych. Mówienie, czyli otwieranie siebie, wychodzenie z ucha i gardła, przekraczanie niefunkcjonującego aparatu. Kolor jako powidok słowa. Kolorowe ręce w zastępstwie czerwonego języka i białych zębów. Na ekranie migają wielobarwne plamy. Może to też jest język, którego jeszcze nie odczytaliśmy? Piątka aktorów Ziajskiego przebrana jest w białe stroje, wyglądają w nich na szermierzy chwilę przed pojedynkiem, lekarzy, laborantów lub naukowców na chwilę przed eksperymentem w pracowni. Ale po operacji zanurzenia rąk w barwnym słoju miganie jest już kolorowe. Stroje monologistów brudzą się na żółto, czerwono, niebiesko… Jakby słowa zostawiały ślady na ciele, jakby mówienie nie było bezkarne, wiązało się z ujawnieniem i naznaczeniem.
6.
Aktorzy niepełnosprawni (Ziajski oburza się na to określenie; oni są pełnosprawni, tylko mówią językiem obcym, którego nie rozumiemy, którego się nie nauczyliśmy!) podają w spektaklu tylko swoje imiona. Wychodzą naprzeciw widzów i migają swoje osobiste historie. Ważna jest informacja, czy rodzice słyszeli, czy nie, do jakiej szkoły chodzili w dzieciństwie, co złego lub dobrego ich spotkało, gdzie teraz pracują i w jakim zawodzie. Wykonawcy nie rozmawiają z nami, nie wygłaszają haseł przeciwko wykluczeniom, tylko spowiadają się z życia. Migają o życiu, smutku, upokorzeniu, barierach, ale też o miłości, dobru, woli zwycięstwa. Trudno się nie wzruszyć, bo łapiemy się na tym, że nie potrafilibyśmy zamknąć swego życia w dziesięciu zdaniach, zaczęlibyśmy się tłumaczyć, interpretować fakty, dyskutować o konsekwencjach takich czy innych wyborów. A tu jest zwięzłość. Dłonie nie zdążą się zmęczyć. Piotr opisuje wizytę z ojcem u urologa, podczas której lekarz krzyczał do nich, bo myślał, że tak usłyszą; Jacek skarży się na dręczenie przez chłopaków w szkole, cytuje wyzwiska, kataloguje swoje kłopoty na studiach, których nie skończył; dziewczyna opowiada dłońmi o swojej miłości do chłopaka, który specjalnie dla niej nauczył się języka migowego; starsi państwo podsumowują swoje życie (on na dodatek nie widzi i żona musi rysować mu znaki na otwartej dłoni, ale i tak pisze wiersze o pięknie przyrody), są na scenie samym dobrem, ciepłem i współodczuwaniem. W tym momencie spektakl Ziajskiego zmienia się nawet w traktat o zmysłach. Jesteś zmysłem. Zmysłów mamy pięć. Ale ty możesz być tylko jednym. Jesteś dotykiem i tylko to masz. Bądź szczęśliwy. Nie sposób nie patrzeć na migane opowieści jak na niesamowity balet rąk i palców. My, słyszący, tak nie rozmawiamy – u głuchych w rozmowie rusza się całe ciało, tańczą nawet przedramiona, znaki dopowiada mimika, często otwarte usta. To pewnie przekleństwo teatrologiczne, ale niesłyszący u Ziajskiego zmienia się w performera gadającego na wiele sposobów; ciało to znak, litera, pojęcie.
7.
Fotele w głębi, na których siedzą aktorzy, czekając na swoją kolej, swój występ, opowieść o życiu, zmieniają się w połowie spektaklu w gabinet językoznawców. Na ekranie wyświetla się polecenie: zapisz jakieś słowo, a my wymyślimy, jak można je zapisać w języku migowym. Ziajski zbiera na kartkach podpowiedzi widzów: wszechświat, ekstrawagancja, matecznik, Lewandowski, początek. Niesłyszący czytają je, chwilę myślą, a potem zaczyna się nietłumaczona debata. Furkoczą dłonie, trwa ustalanie znaczeń, ktoś literuje palcami słowo, które trzeba przełożyć. Zrelaksowani aktorzy (opowiadają potem, że to ich ulubiona scena w spektaklu) świetnie odnajdują się w roli ekspertów, żadne hasło wymyślone przez widzów nie jest za trudne. Tłumaczenie jest kwestią negocjacji. Kiedy wszystko już gotowe, nikt nie ma wątpliwości – czwórka translatorów wstaje (starszy niewidzący pan nie bierze w tej scenie udziału) i migają chóralnie odzyskane lub stworzone właśnie słowo. Wtedy dopiero rozumiem, dlaczego na początku każdego monologu precyzyjnie wyjaśniali, jak migają się ich imiona: Piotr czy Jacek mogą mieć przecież różne postacie, bo do znaku przesiąka jakaś cecha osoby, która je nosi, ma trochę charakter przydomka i przezwiska. Nie ma dwóch takich samych Piotrów w tym samym migającym środowisku.
8.
Zamiast bić brawo, niesłyszący migają. Wznosimy ręce do góry nad głowę. Luźny nadgarstek i kręcimy, machamy dłońmi po małym okręgu, palce się trzęsą, jakby miały skrzydła. Jest jakaś ulga w tym geście, ma on w sobie więcej oddechu niż nasze klepanie spodem jednej dłoni o spód drugiej. Gdyby usunąć odgłos braw z tej czynności, wyszedłby z tego finalny i opresywny znak języka migowego. Tańczące w górze ręce mają więcej swobody, są wolne i szczęśliwe. Tyle nauczyłem się na oklaskach po Nie mów nikomu.
9.
Adam Ziajski zaprosił na scenę piątkę niesłyszących nie tylko po to, żeby pokazali nam słowa ze swojego życia, żeby opowiedzieli znakami o życiu bez wypowiadania słów. Nie mów nikomu to także przyglądanie się językowi wewnątrz języka. Jednym z ostatnich ekranowych komunikatów w spektaklu jest ten o definicji mniejszości językowej i narodowej. Niesłyszących migających jest w Polsce więcej niż Litwinów i Białorusinów, a nie mają statusu mniejszości językowej, choć przecież posługują się językiem obcym dla większości społeczeństwa. Są za to traktowani jak obcokrajowcy i osoby upośledzone zarazem. Gorsi i inni. Żyją jak za grubą szybą, bo nie potrafimy im nic powiedzieć, zrozumieć ich w sytuacji awaryjnej. Przypomina się zakaz migania obowiązujący w komunistycznej Rumunii za czasów Ceauşescu. Dyktator obawiał się, że można w ten sposób przekazywać antypaństwowe komunikaty, że język migowy to język szpiegowski. Społeczny przekaz spektaklu Sceny Roboczej uświadamia, jak bardzo zepchnęliśmy naszych niesłyszących na margines. Podobno jest tylko dziesięć zawodów, w których mogą pracować. Nie rozumiemy najprostszych znaków, na przykład „Pomocy!”, bo nikt nie uczy tego dzieci w szkołach. Wierzymy, że to oni powinni się przystosować. Udajemy, że ich nie ma. Nie widzimy niesłyszących, a jeśli już, to patrzymy na nich jak na egzotykę. Oczywiście jeden spektakl nie zmieni tej sytuacji, ale Ziajski, tak jak wcześniej Wojtek Ziemilski w Jednym geście, daje zakneblowanym, niemym z przymusu niesłyszącym – głos. To niby mało, ale jednocześnie cholernie dużo.
10.
Nie mów nikomu to przy wszystkich swoich walorach empatycznych i edukacyjnych także kawałek porządnego, nowoczesnego teatru. Adam Ziajski podporządkowuje swoje środki teatralne charakterowi obrazowego pisma, którym posługują się głusi, wyciąga z jego gramatyki i praktyki pomysł na przestrzeń, montaż scen, kondensację ruchu i gestu, status aktora. Naturszczycy performują swoje życie, stają się aktorami i bohaterami, a jednocześnie tylko opowiadają, rozmawiają z nami, pokazują autentycznych siebie. Ani przez chwilę nie mamy wrażenia, że są używani w sprawie. Prawdziwy język – język migowy – staje się jeszcze jednym językiem teatralnym.
11.
The rest is silence.
Adam Ziajski
Nie mów nikomu
scenariusz i reżyseria: Adam Ziajski
kostiumy i scenografia: Grupa Mixer
dźwięk: Maciej Frycz
wideo: kolektyw WOOOM visuals
obsada: Jacek Frąckowiak, Zofia Mądra, Kazimierz Mądry, Natalia Nowak, Piotr Nowak, Dominika Mroczek-Dąbrowska, Adam Ziajski
premiera: 25.11.2016