nietak!t – kwartalnik teatralny

Jakie jest ulubione światło teatralnego offu?

Na lightcie, Teatr Kana i Grupa Korpuskularna LightOff: Grygier/Fibich/Nykowski, fot. Oczajdusza! Michał Wojtarowicz

Teatr Kana w Szczecinie i Grupa Korpuskularna LightOff: Grygier/Fibich/Nykowski, Na lightcie, reż. Weronika Fibich


Kto tworzy przedstawienie? W pierwszym odruchu powiemy zapewne, że reżyser lub aktorzy. Potem dodamy, że dyrektor teatru albo, posługując się bardziej rozbudowanym skojarzeniem, uznamy, że spektakl tworzy także tekst, słowo lub ruch. Padną też słowa o muzyce, scenografii, kostiumach i choreografii, jeśli jest obecna. Zazwyczaj na tym koniec. W większości recenzji kwestia oświetlenia zostaje powierzchownie skwitowana lub nawet świadomie pominięta.


Grupa Korpuskularna Light Off: Grygier/Fibich/Nykowski oddaje głos specjalistom od oświetlenia, którzy poprzez spektakl Na lightcie zwracają uwagę na swoją pracę. Światło, często traktowane jako dodatek do reżyserskiej wizji, w tym przedstawieniu staje się pretekstem do rozważań na temat hermetyczności teatru, w którym hierarchia nadal stanowi o czyimś twórczym być albo nie być.


Warto na wstępie rozprawić się z podstawowym podejrzeniem. Spektakl nie ma szyderczego wydźwięku i nie aspiruje do rangi dzieła rozliczeniowego. Jego zadaniem jest raczej wciśnięcie się w szczelinę teatralnej autotematyczności. Podjęto dotychczas wiele kroków w stronę twórczej analizy struktur scenicznych czy rozwiązywania teoretycznych dylematów za pomocą artystycznego działania. Na lightcie to dość nieśmiało wzniesiony palec do odpowiedzi podczas zajęć z historii teatru.


Główny bohater, którego odgrywał (choć może lepszym słowem będzie tu „prezentował”) Piotr Grygier, był postacią żywo zainteresowaną teatrem i performansem. Oś fabularną stanowiły jego monologi, w które obok opisu zawodowych i prywatnych doświadczeń wpleciono liczne anegdoty oraz nawiązania teatralne. Często nawiązywał do etiud poszczególnych aktorów i twórców teatralnych (w tym zagranicznych, np. tancerza butoh Tatsumiego Hijikaty), wymieniał z nazwiska badaczy oraz krytyków, a także umiejscawiał teatr w określonej przestrzeni geopolitycznej. Nie tylko popisywał się znajomością teatru, ale odnosił się też do badań naukowych. W kilkuminutowych wykładach opowiadał o świetle za pomocą teorii Schrödingera czy Fresnela. Słowa, choć często budowały komizm lub usprawniały lawirowanie między kontekstami, bladły przy wymownej sile innych aspektów przedstawienia, takich jak zabiegi scenograficzne i świetlne.


Elementy scenografii wyglądały jak części składowe jednego organizmu. Rozczłonkowana, niedokończona lub rozbierana konstrukcja silnie korespondowała z treścią spektaklu. Surowe formy bardziej przypominały półprodukty jakiegoś układu niż kompletną scenografię. Koncepcyjnie zabieg ten pasował do pomysłu opowiadania o doświadczeniach i aspiracjach teatralnego technika, który z surowego, niekompletnego zbioru przedmiotów buduje podwaliny przedstawienia. W trakcie trwania spektaklu Grygier jako mistrz ceremonii pomagał widzom odnaleźć sens w pozornie nielogicznej konstrukcji.


Zrobione z rusztowań, desek, reflektorów i narzędzi elementy scenograficzne początkowo rozmieszczone były w pewnym nieporządku. W trakcie spektaklu okazało się jednak, że to precyzyjny układ. Synchronizacja przedmiotów następowała wraz z chronologią wydarzeń scenicznych. Niekiedy ruch konstrukcji jawił się jako zabieg wręcz choreograficzny, za pomocą którego pozawerbalnie przekazywana była konkretna myśl. Kilka scen, w których przedmioty i ich ruch figurują na pierwszym planie, wypowiadało się dobitniej na temat roli oświetleniowca niż sam bohater. Trudno bardziej dosłownie skomentować proces powstawania niż za pomocą narzędzi budowlanych i konstruktora. Narzucające się skojarzenia z mitologiczną lub biblijną sceną stworzenia świata zostały jeszcze silniej zaakcentowane, gdy używając przedmiotów, Grygier zbudował strukturę, a następnie jednym gestem wprawił ją w ruch. Nie wydaje mi się jednak, by igranie z najprostszymi skojarzeniami o prapoczątku skrywało za sobą mocną tezę o demiurgicznej roli technika jako ojca teatru. Posługiwanie się boskimi atrybutami było raczej próbą zwrócenia uwagi na wartość pracy oświetleniowca i jego wkładu w powstawanie spektaklu.


Ryzyko erudycyjnej pretensjonalności zostało w spektaklu rozładowane przez zastosowanie wielu zabiegów komediowych. Najważniejszym z nich było stałe temperowanie przesady ironią. Żartując, Grygier odnosił się zarówno do własnej osoby, jak i do konwencji stosowanych w polskim teatrze.


Od początku przedstawienia wiemy, że bohater ma aspiracje aktorskie. Trudno jednak nie zwrócić uwagi na jego wadę wymowy, która utrudniała nieco odbiór. Grygier wykorzystywał komediowy potencjał sytuacji i obśmiewał swoje niedopasowanie do teatralnego wymogu. Jego próby płynnego wypowiedzenia wiązanki z jak najczęstszym „r” przypominały ćwiczenia prowadzące do opanowania nienagannej dykcji. Triumfalnie, lecz także z lekkim szyderstwem podkreślał miejsca, których mówienie przychodziło mu z trudem.


W komiczny sposób przedstawiona została także relacja Grygiera z Nykowskim, który pojawił się na scenie dopiero podczas oklasków. Wykonując polecenia wypowiadane przez głównego bohatera, drugi bohater przez cały czas skryty był za stanowiskiem oświetleniowca. Obaj testowali scenę, przygotowując ją do przedstawienia. Grygier opowiadał fabułę, a w odpowiednich momentach stosował techniczny żargon. Sporo w tej scenie zabawnych niedomówień i satyrycznych komentarzy. W założeniu podniosłe opisy śmierci czy wojennej pogoni zostały wypowiedziane bez emfazy, co zgrabnie wpasowało się w parodystyczną konwencję. Teatr odarty został z powagi.


Poukrywane w scenariuszu liczne nawiązania do rozpoznawalnych postaci ze świata teatru współczesnego pozbawione były szyderstwa, ale obawiam się, że także głębszej treści. Anegdoty nawiązujące na przykład do praktyk gardzienickich lub działań Grotowskiego funkcjonowały jako sztafaż, część scenograficznej konstrukcji, która pozwalała na przejście do kolejnych partii spektaklu.


Spektakl byłby niekompletny, gdyby w pełni nie użyto zabiegów świetlnych. Co rusz pojawiały się sekwencje prezentujące szerokie spektrum technicznych sposobów budowania nastroju. Zdradzanie metod oświetleniowych i przytaczanie nazw żarówek, lamp i reflektorów ukazało skomplikowanie i wieloaspektowość zadań oświetleniowca. Twórcy podkreślali, że światło nadaje znaczeń, buduje charakter prezentowanej na scenie treści.


Szczególnie wyraźnie myśl ta wybrzmiała w etiudzie teatralnej, kiedy aktor przedstawiał tę samą scenę trzykrotnie, za każdym razem wcielając się w inną rolę. Pierwszy raz był sobą – technikiem aspirującym do roli aktora, odgrywającym scenę jedynie za pomocą słów i gestów. Nie było świateł ani szczególnej staranności ruchowej. Następnie był reżyserem – szczegółowym, nieco apodyktycznym, żywiołowo przeżywającym kreowaną przez siebie scenę. Pełen irytacji, rzucający niezrozumiałe komendy, popadał w nadmierną ekscytację. W ostatniej wersji grał z muzycznym akompaniamentem, a przede wszystkim ze światłem. Idąc w stronę reflektora i rozrzucając białe piórka, Grygier odegrał scenę podniosłą i celowo kiczowatą, której głównym bohaterem było światło.


Finalnym momentem eskalacji napięcia w spektaklu był koncert wielobarwnych świateł, tańczących w rytm piosenki Jimiego Hendrixa. Grygier wyposażony w reflektor przechodził przez stroboskopowe blaski i rozległe połacie świetlne. Scena ta jawiła się jako ostateczny popis umiejętności i swoisty hołd dla oświetleniowców.


Na lightcie jest spektaklem bardzo precyzyjnym, w którym dramaturgia w odpowiedni sposób budowała napięcie każdej sceny. Światło jako główny bohater spisało się tutaj bardzo dobrze. Wydobyto z niego szerokie spektrum treści i emocji.


Spektakl byłby niekompletny, gdyby nie zakończył się ukłonem oświetleniowca. Widzów żegnali nie tylko twórcy, ale też niewielki, uroczy robot. Poza swoją funkcją maskotki przedstawienia stał się on także symbolem. Pojawił się dopiero w ostatniej scenie, kiedy punktowe światło zwrócone na aktora stopniowo gasło. Robot, złożony z podobnych materiałów co scenografia, jawi się jako jej część. Trudno o zgrabniejszą a jednocześnie bardziej dowcipną personifikację techników teatralnych. Robot odpalał zimne ognie podobne do tych, które ustawia się na tortach z okazji uroczystości. Małe światełko zdradza, że prezentowane widowisko to nic innego jak zasłużony prezent ofiarowany przez twórców samym sobie.


Teatr Kana w Szczecinie
Grupa Korpuskularna LightOff: Grygier/Fibich/
Nykowski
Na lightcie
reżyseria:
Weronika Fibich
obsada: Tomasz Grygier, Piotr Nykowski
instalacje: Patryk Ekonomiuk
premiera: 14-15.06.2018