nietak!t – kwartalnik teatralny

Powinniśmy ze sobą rozmawiać

Rozmowa z Przemysławem Błaszczakiem


Karolina Przystupa: W listopadzie 2016 roku powstała Wrocławska Offensywa Teatralna – nieformalne zrzeszenie artystów offowych z Wrocławia i Dolnego Śląska. Oboje jesteśmy członkami WROTy. Ale ty jesteś też aktorem Teatru ZAR. Skąd u ciebie potrzeba, żeby związać się z taką offową inicjatywą?


Przemysław Błaszczak: Gdybym miał o sobie myśleć tylko jako o aktorze Teatru ZAR, to z tej perspektywy chyba niczego by mi nie brakowało, bo ZAR jest osadzoną grupą, w której prężnie działamy i która ma wsparcie Instytutu Grotowskiego. Od kilku lat działam jednak nie tylko jako aktor Teatru ZAR – od momentu, kiedy zrobiłem przedstawienie Kwiaty przydrożne z Maite Tarazony z Hiszpanii. To był spektakl na temat losów ofiar rewolucji frankistowskiej w Hiszpanii – wydawałoby się, że temat dość ważny. Maite postawiła swoje życie na głowie, żeby ten spektakl zrobić. Premiera odbyła się w Instytucie Grotowskiego. Później jednak odbiliśmy się od rzeczywistości wrocławskiej, w której naprawdę trudno znaleźć miejsce dla grania spektakli. Teraz z dwójką aktorów – z którymi pracowałem też w Instytucie Grotowskiego w ramach projektu Studio Dwóch Ścieżek – zrobiliśmy spektakl, który premierę miał w Goleniowie i czekamy na naszą wrocławską premierę w lutym. Spodziewam się jednak, że historia grania będzie dokładnie taka sama, bo nie ma we Wrocławiu przestrzeni, która byłaby zainteresowana regularnym pokazywaniem spektakli offowych. Są instytucje, które wspierają start twórców offowych, nie ma jednak żadnego miejsca ani systemowego rozwiązania, które nie pozwoli tym rzeczom umrzeć zaraz po premierze. Są grupy dobrze osadzone w tkance miejskiej, jak Teatr ZAR, Teatr Pieśń Kozła, Teatr Ad Spectatores, które wypracowały sobie taką pozycję, co jest wielką ich zasługą, ale poza nimi dla szerokiego ruchu offowego nie ma po prostu miejsca. Dlatego wierzę w takie zrzeszenia jak WROTa. Nie patrzę tylko ze swojej perspektywy – taki problem jak mój ma Matej Matejka ze swoimi spektaklami. Podobny los spotkał Kamilę Klamut czy spektakle, które były tworzone w Instytucie Grotowskiego i miały premiery w ramach cyklu Monosytuacje. Instytut wspierał start młodych artystów, dawał im przestrzeń na próby, na premierę. Jednak w założeniach programowych, statutowych Instytutu Grotowskiego nie ma myślenia o repertuarowym działaniu. Instytut jest placówką badawczą i wspiera różne projekty, które mają wytyczać nowe horyzonty w praktyce teatralnej. Nie jest i nie może być natomiast regularnym ośrodkiem offowym.

Czyli to, czego najbardziej brakuje w twojej działalności, w działalności wielu artystów wrocławskiego offu, to miejsce do grania.


To jest główny problem. Ale on jest połączony z tym, że wrocławski off jest zatomizowany. Jadąc na pierwszą Ogólnopolską Offensywę Teatralną do Łodzi, zauważyliśmy, że województwo dolnośląskie było reprezentowane dość przypadkowo. Wybraliśmy się jako grupa kolegów. Była Katarzyna Baraniecka, Damian Borowiec i ja. Nie pamiętam, czy ktoś jeszcze – oprócz Katarzyny Knychalskiej, która jest pomysłodawczynią całej imprezy – z Dolnego Śląska tam się wybrał. Jak zaczęliśmy zastanawiać się, czym jest wrocławski off, mapować go, rozsyłać mejle przez znajomych, to okazywało się właściwie, że wiemy o sobie mało. Dopiero teraz po tych pierwszych spotkaniach WROTy widzimy, jak duże jest to środowisko. Nasza słabość polega na tym, że się nie znamy, już nie mówiąc o tym, że nie oglądamy swoich spektakli, nie wspieramy się też tak po ludzku po prostu, właśnie byciem, rozmową, wymianą myśli. Brak przestrzeni jest konsekwencją tego, że każdy z nas działa na własną rękę, a to chyba wyczerpało się już jako sposób działania. Myślę, że żeby zrobić kolejny krok, musimy zacząć działać wspólnie.


Zastanawiam się nad specyfiką samego Wrocławia, ale też nad specyfiką środowiska. Czy to środowisko jest bardzo słabe i – tak jak mówisz – podzielone, skoro zorganizowaliśmy się dopiero teraz? Czy jednak silne i zdeterminowane, skoro skrzyknęliśmy się w ciągu kilku dni, odbyły się cztery spotkania w ciągu miesiąca, a liczba uczestników rośnie?


Nie używałbym chyba wyrazu słabe, bo składa się z bardzo silnych jednostek – na własną rękę przecież działamy, niektórzy od lat. Zatomizowane – to jest chyba właściwe słowo. Nie szukaliśmy wzajemnego wsparcia. Być może w tym tkwi potencjał, że skoro tak długo musieliśmy sobie radzić sami, to teraz, jeżeli dodamy swoje umiejętności, to dość szybko uda nam się zmienić sytuację offu we Wrocławiu. Ważne też, że przy takim zatomizowanym środowisku mamy też zatomizowaną publiczność. Żeby móc robić teatr, trzeba wchodzić w dialog z publicznością, trzeba ją karmić swoją obecnością i swoimi działaniami. Jeżeli powstanie żywe miejsce, w którym myśli się o widzu, to ten widz tam przyjdzie i będzie chciał się z tym miejscem identyfikować, wchodzić z nim w dialog, mieć wpływ na kulturę miasta i brać w niej udział.

Czy widzisz, że w innych miastach to środowisko jest bardziej scalone niż we Wrocławiu?


Nie chcę, żeby to brzmiało tak, że oceniamy Wrocław jakoś negatywnie. Pamiętam, jak trafiłem głębiej w rzeczywistość szczecińską i Janek Turkowski powiedział mi „wiesz, tu w Szczecinie jest trzydzieści młodych grup, które robią teatr, i oni się znają, zapraszają nawzajem, robią festiwale, informują się o terminach, nie wchodzą sobie w drogę, starają się razem tworzyć”. Założyli ZOT – Zachodniopomorską Offensywę Teatralną. Dla mnie to był bardzo pozytywny impuls. Oni prawdopodobnie wszyscy przeszli przez dwa, trzy teatry, które powstały najpierw, stamtąd wypączkowali i założyli swoje grupy. To jest trochę taki system satelicki, ale ufundowany na przyjaźni, wzajemnym szacunku i zaufaniu. Co ciekawe, nie mają swojej przestrzeni takiej repertuarowej, to w ogóle nie poszło w tę stronę. Ale w stronę animacji w społecznościach lokalnych, organizowania imprez, festiwali, obecności ZOT-u jako osobnej linii programowej na Festiwalu Kontrapunkt. Wyobraźmy sobie, że za pięć lat mamy ścieżkę Wrocławska Offensywa Teatralna na Dialogu. Brzmi jak bajka, nie?


A propos bajek, marzeniem WROTy i jej celem na lata jest powstanie sceny repertuarowej. Jak ty sobie wyobrażasz takie miejsce, jak ci się ono marzy?


Wiesz, to jest sprawa do wspólnego ustalenia, nie chciałbym tu kreować tych marzeń sam. Ale niech będzie to tylko fantazja. Jest wiele niesamowitych budynków we Wrocławiu, które stoją puste, ale – wiadomo – wchodzą w grę kwestie własności, więc trudno nagle rzucać adresami. Natomiast jeżeli myślę o strukturze takiego miejsca, to wydaje mi się, że to powinna być scena, która przynajmniej dwa, trzy dni w tygodniu daje spektakle. Żeby widz zawsze w ten piątek, sobotę, niedzielę mógł sprawdzić w prasie lub w Internecie, co w dany weekend dzieje się w tym miejscu. Zgadzamy się wszyscy co do tego, że to musi być miejsce zarządzane demokratycznie, gdzie ludzie z wrocławskiego offu mają równy dostęp do sali, a repertuar jest kształtowany pomiędzy nami. Moglibyśmy stworzyć tam jakąś scenę debiutów. We wrocławskim offie jest sporo grup na pograniczu liceum i pierwszego roku studiów, bardzo młodych grup, które grają na przykład w ośrodkach kultury. Trzeba myśleć o tym, jak zapraszać tych młodszych kolegów do prezentacji.


Myślę, że wokół takiej sceny można by naprawdę tworzyć rzeczywistość wrocławską. Nie wierzę, żeby w blisko milionowym mieście nie było ludzi, którzy chcieliby przyjść zobaczyć spektakl przez pół roku, rok, jak on będzie grany w miarę regularnie. Oczywiście trzeba sprawdzić, jak to wygląda w praktyce, jak edukować publiczność, żeby chciała oglądać rzeczy, które nie są nastawione tylko czysto komercyjnie. Myślę, że jest to duże wyzwanie kulturotwórcze – żeby z jednej strony nie pójść na łatwiznę i nie stworzyć komercyjnego miejsca, tylko żeby off robił tam wartościowe spektakle. Mieć miejsce do regularnego spotykania się z publicznością – to takie marzenia.


Czy taki demokratyczny, wspólnotowy system funkcjonowanie nie jest nieco utopijny? Nie boisz się konfliktów wynikających ze ścierania się różnych interesów?


Jest takie ryzyko, ale ponieważ na razie nie mamy jeszcze sceny, to ryzyko jest odsunięte w czasie. Myślę, że ważnym krokiem jest konsolidacja środowiska, żeby naprawdę powstały więzi między nami, żebyśmy zaczęli działać w ramach naszych teatrów z myślą o tym większym ciele, większej obecności. Nasze solowe akcje i działania w grupach pracują też na wizerunek całości. Nie marzę, że taka przestrzeń dla offu pojawi się szybciej niż w ciągu kilku lat. Taki okres może być naprawdę dobrą próbą ognia. Do tej pory powinniśmy już się znać i mieć mechanizmy współpracy. I zaufanie – na tyle, że nie będziemy sobie skakać do oczu. Naprawdę nie jest trudno usiąść wspólnie z kalendarzem i ustalić swoje prezentacje na następne pół roku funkcjonowania repertuarowej sceny.


Teraz, kiedy przygotowujemy się do zrobienia wspólnego wydarzenia – festiwalu z WROT – widać, że tak na dzień dobry, gdy zaproponowaliśmy po jednej swojej rzeczy, wyszło nam dwadzieścia jeden spektakli. Gdybyśmy chcieli, żeby każdy spektakl był zagrany przez jeden weekend, to daje nam około cztery czy nawet pięć miesięcy repertuaru. Pierwszymi naszymi propozycjami mamy więc wypełnioną już mniej więcej połowę sezonu. Jak widać, wspólna przestrzeń nie rozwiązuje problemu częstego grania, ale rozwiązuje kwestię budowania miejsca i kontaktu z publicznością. Warto też oczywiście, tak jak było do tej pory, grać w innych miejscach, zmagać się z tą przestrzenią miejską, nie czekać tylko na swoją kolej zaprezentowania się na offowej scenie repertuarowej. To powinno być raczej takie miejsce, do którego się wraca jak do gniazda. Przy takiej liczbie teatrów potrzebowalibyśmy chyba pałacu z sześcioma scenami.


Jeszcze z salami prób.


Właśnie – to nierealne. Jedna przestrzeń dla offu, gdzie będziemy mogli działać pod wspólną ideą i sztandarem, to już by było coś. Tak działa w dużej mierze Scena Robocza w Poznaniu. I Poznań pokazuje, że tak się da. Z tego, co się orientuję, oni też nie do końca są repertuarem – to jest miejsce, gdzie dostaje się rezydencję, pieniądze na przygotowanie spektaklu. Można tam pokazać premierę, ewentualnie zagrać cztery, pięć razy i później wchodzi następny projekt.


Wydaje mi się, że jednym z najważniejszych założeń WROTy jest to, że ma być to otwarta platforma. Żeby ludzie mogli się przyłączać w przyszłości.


Myślę, że to jest warunek konieczny. Twórców offowych będzie przybywać, przyjeżdżają nowi studenci. Pamiętajmy też o wrocławskiej tradycji związanej z Kalamburem i Festiwalem Teatru Otwartego, który przez pierwsze lata był Festiwalem Teatru Studenckiego. Wszyscy mamy tego świadomość i o tym pamiętamy. Jesteśmy miastem uniwersytetów, co roku przyjeżdżają nowi ludzie, którzy dołączają do istniejących grup albo zakładają nowe, własne. Chodzi o to, żebyśmy mieli otwarte drzwi dla tych, którzy chcą robić teatr.


Zastanawiałam się nad kategorią jakości. Czy twoim zdaniem WROTa powinna podejmować decyzje, że coś jest pokazywane, a coś nie, skoro to jest pod jedną wspólną marką?


To są bardzo trudne dylematy. Jeśli chodzi o szeroki ruch, to nie sądzę, żebyśmy mieli prawo, a nawet możliwość poddawania spektakli ocenie jakościowej. Musimy przyjmować ludzi, którzy chcą być z nami, pokazywać przedstawienia i tworzyć razem środowisko. Myślę, że powinniśmy ze sobą rozmawiać na temat rzeczy, które robimy. Nie na zasadzie, że starsi koledzy udzielają rad młodszym kolegom. Może raz na jakiś czas powinniśmy spotkać się w ramach panelu i rozmawiać o wrocławskich premierach offowych, o spektaklach, nowych kierunkach.


To by było na pewno cenne.


Jest taka skala spraw dotyczących teatru, że naprawdę można by dyskutować co miesiąc. To też ścieżka autoedukacji, żeby zdać sobie sprawę z tego, dlaczego taki teatr robię, dlaczego taki, a nie inny teatr chcę oglądać. Myślę, że to by było cenne dla środowiska. Nie chodzi o łatwe rzucanie stwierdzeniami „to jest złe, to jest dobre”, chodzi o umiejętność zadawania pytań sobie i kolegom. Ja obsesyjnie powtarzam, że najważniejsze we Wrocławiu jest stworzenie takiego dobrego, żywego środowiska, które będzie chciało ze sobą rozmawiać. Wszystkie inne rzeczy później to jest kwestia efektu, tego, że jesteśmy razem, działamy razem. Jeżeli tej wspólnoty nie będzie, to żaden pałac z marmuru nam nie rozwiąże problemów.


Wspomniałeś o zWROCIe, wydarzeniu, które będzie polegało na prezentacji wrocławskich spektakli offowych.


Tak, to ma być taka nasza próba siły, sprawdzenie potencjału. Dla miasta, ale także dla nas samych. Planujemy sześciodniowy festiwal we wrześniu 2017 roku. Trzeba powiedzieć, że coś podobnego już się zadziało w czasie Olimpiady Teatralnej w ramach Dolnośląskiej Platformy Teatru, gdzie część zespołów mogła się zaprezentować. To wydarzenie dało nadzieję offowi i teraz warto pójść za tym impulsem i wziąć sprawę we własne ręce. Jeśli chcemy zmienić krajobraz wrocławski, to nie możemy liczyć, że ktoś to zrobi za nas.


Europejska Stolica Kultury jeszcze trwa, więc być może jest za wcześnie na podsumowania, ale czy możesz już powiedzieć, co to święto dało offowi?


ESK dała impuls bardzo ważnym projektom, takiemu na przykład jak Akademia Teatru Alternatywnego (Ata) w Instytucie Grotowskiego. Pierwsza idea Aty jest dokładnie taka sama, jak ta przyświecająca nam w tej chwili we WROCie. Czyli konsolidacja dolnośląskiego środowiska offowego. Uczestnicy Aty przeszli przez wspólny proces warsztatów, edukacji, ale też bycia razem, spędzania czasu ze sobą, zawiązały się przyjaźnie – to bardzo duży potencjał. Na tym rodzaju relacji, twórczych przyjaźni zależy nam też we Wrocławiu. WROTa jest być może następny krok, też dla tych, którzy do Aty nie przystąpili albo nie mieli takiej potrzeby. Ata i Dolnośląska Platforma Teatru to są cegiełki, które przygotowały grunt, żebyśmy dzisiaj mogli działać sami, nie czekając na kolejne propozycje z zewnątrz. To trochę tak, jak z wychowywaniem dziecka – na początku tej troski jest bardzo dużo, potem podsuwa się już tylko narzędzia, a w pewnym momencie trzeba naprawdę zrobić krok wstecz i zobaczyć, co dziecko robi z tymi narzędziami i dać mu możliwość uderzenia się młotkiem w palec. My już sami musimy coś robić z rozdanymi nam narzędziami.


PRZEMYSŁAW BŁASZCZAK – aktor, reżyser, od 1995 roku związany z Instytutem im. Jerzego Grotowskiego. Studiował filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim. W latach 1996–1999 pracował w Teatrze Pieśń Kozła pod kierownictwem Grzegorza Brala. Od roku 2004 członek Teatru ZAR. Od 2012 roku współpracuje z Theodorosem Terzopoulosem. Od ponad sześciu lat uprawia aikido, które wykorzystuje w działaniach aktorskich i edukacyjnych.