Zastanawiam się, czy żyje gdzieś człowiek dość kompetentny, by móc postawić diagnozę dotyczącą teatralnego mainstreamu w Polsce? Krajowy nurt główny to dobrze ponad sto państwowych teatrów dramatycznych, lalkowych i muzycznych i jakieś kilkanaście prosperujących scen prywatnych. W sumie nie więcej niż dwieście instytucji posiadających stałe siedziby, prowadzących archiwa, regularnie grających i opisywanych w mediach. Materiał jest łatwo dostępny, chociaż przytłacza ilością. Sama liczba corocznych premier oscyluje wokół tysiąca. Przy dużej determinacji, podróżując jak wściekły po kraju, sypiając w pociągach i odwiedzając festiwal za festiwalem, ktoś dałby pewnie radę wyrobić sobie ogólny pogląd. Mógłby porównywać aktorów rzeszowskich ze szczecińskimi albo inscenizacje białostockie z wrocławskimi. O ile wcześniej nie poprzewracałoby mu się w głowie. Może zresztą są takie osoby, może któryś z jurorów Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, może redaktor któregoś z teatralnych pism, może jakiś wariat, o którym nikt nie słyszał.
A czy żyje gdzieś człowiek dość kompetentny, by móc postawić diagnozę dotyczącą teatralnego offu w Polsce? W to uwierzyć nie mogę.
Co to w ogóle jest off? Termin pochodzi ze Stanów, z nowojorskiego Manhattanu. Tam wzdłuż środkowej części ulicy Broadway, w tak zwanym Theater District znajduje się kilkadziesiąt olbrzymich teatrów z widowniami mieszczącymi średnio ponad tysiąc widzów. Mniejsze sceny, których siedziby znajdują się w innych częściach miasta, z widowniami po kilkaset miejsc, nazwano Off-Broadwayem. Są przestrzenią dla mniej znanych twórców, debiutantów, projektów uznanych na Broadwayu za zbyt ryzykowne. Wyodrębnia się jeszcze Off-Off -Broadway, czyli najmniejsze teatry, grające często po klubach, kawiarniach i piwnicach, pozwalające sobie na artystyczne eksperymenty, dopuszczające do sceny amatorów i pełniące rolę artystycznej awangardy. Broadway, Off i Off-Off przenikają się nawzajem w poszukiwaniu artystów, tekstów, tematów, form. Tworzą wspólną sieć. Mimo że w Polsce używamy manhattańskiej nomenklatury, nowojorski model nijak się ma do naszych realiów.
W Polsce istnieje powszechnie znany, dotowany przez państwo teatr instytucjonalny i migotliwa przestrzeń innych tworów, efemerycznych i nieobecnych w mediach. Określa się je jako teatry alternatywne, niezależne, nieinstytucjonalne lub offowe. Różnice w nazewnictwie widać na przykładzie festiwali: skierniewicki festiwal Poszukiwanie Alternatywy, tyski Festiwal Teatrów Niezależnych, krakowski Letni Festiwal Teatrów Nieinstytucjonalnych, nowosądeckie Karpaty OFFer. Różne słowa określają właściwe to samo zjawisko, te same grupy mogą prezentować się na każdej z tych imprez. Niektóre określenia mają trochę silniejsze konotacje, szczególnie słowo alternatywa budzi w wielu sentyment i skłania do stosowania obostrzeń. Termin ten wiąże się z ruchami kontrkulturowymi sprzed roku 1989 i z teatrami, które w jakiś sposób odwołują się do tamtej tradycji. Ewa Wójciak, dyrektor poznańskiego Teatru Ósmego Dnia, w wywiadzie udzielonym Adamowi Drozdowskiemu dla miesięcznika „Teatr” powiedziała:
Nigdy nie miałam problemu z definiowaniem teatru alternatywnego i nie mam go do dziś. Ciągle widzę to podobnie i ciągle znajduję w tym środowisku dowody na pokrycie moich słów. Po pierwsze teatr alternatywny to jest teatr autorski. Nie wchodzą w grę adaptacje powieści, a już zwłaszcza realizacje dramatów. A jeżeli – to napisanych przez zespół, przez kogoś z zespołu. Autor musi być wśród tych, którzy odpowiadają za dzieło. Ta współodpowiedzialność jest bardzo wyrazistym kryterium, które zawsze się sprawdza.
Druga cecha to pewien rodzaj pasji. O tym zawsze można dyskutować, bo to kryterium mniej uchwytne. Ale jako środek wyrazu pasja jest rozpoznawalna, co paradoksalnie może stawiać ten teatr w gorszej sytuacji. Jest w nim więcej chropowatości, chaosu, nadekspresji. Ale to jest wartość, walor – w przeciwieństwie do tradycyjnego teatru, w którym aktorzy mają ustawione głosy, są wyuczeni, wyszkoleni, ale jeśli nie są naprawdę wybitni, to widać po nich, że udają. Osobiste zaangażowanie w to, co się mówi, to bardzo ważna cecha teatru alternatywnego. Chęć zabrania głosu w sprawie rzeczywistości, świata, ludzi. Tego, co boli, co dotyka, co uważam, że domaga się mojej wypowiedzi, sprzeciwu.
Cechy alternatywy, które wymienia Wójciak, wprowadzają trochę zamieszania, bo mogą odnosić się równie dobrze do offu, jak i do spektakli dzisiejszych czołowych reżyserów mainstreamu. Wójciak, wypowiadając te słowa, była tego zresztą świadoma.
Założycielski zjazd Ogólnopolskiej Offensywy Teatralnej, który odbył się 1 czerwca 2016 roku w siedzibie Teatru Chorea w Łodzi, zebrał około osiemdziesięciu osób z różnych środowisk. Był Piotr Borowski, który po pracy kolejno z Jerzym Grotowskim, Włodzimierzem Staniewskim i Thomasem Richardsem założył swoje Studium Teatralne, które prowadzi już od dwudziestu lat. Byli licealiści spotykający się na próby po lekcjach w budynku domu kultury. Byli młodzi absolwenci państwowych szkół teatralnych, którzy zdecydowali się działać na własną rękę. I było jeszcze wiele innych osób, każda ze swoją historią. W dyskusji pojawił się wątek definicji offu. Pytano, czym jest off i kto może przyłączyć się do Ogólnopolskiej Offensywy. Czy istnieją jakieś kryteria, a jeżeli tak, to jakiej natury: organizacyjnej, finansowej, ideowej, estetycznej? Głosy na sali były podzielone, jednak ostatecznie zwyciężył pogląd, że nie należy tworzyć żadnych ograniczeń. Off tworzą ci, którzy mają świadomość, że są na offie. Do Offensywy zostanie przyjęty każdy, kto się zgłosi. Tyle. Off jest stanem świadomości.
Kłopot z pisaniem o offie polega na trudności z dotarciem do materiałów. Jak dotąd off nie miał swojego pisma ani portalu, zrzeszającej organizacji, hierarchii, wspólnego obiegu. Nie ma żadnej imprezy, która aspirowałaby do roli offowego mundialu, w której udział byłby nobilitacją i wstąpieniem do pierwszej ligi. O odseparowanych ośrodkach teatralnych wiedzą niektórzy, a offowe festiwale oddziałują przede wszystkim lokalnie.
Opowiem coś. Mieszkam na warszawskiej Woli. Z pętli Młynów autobusem 102 pojechałem niedawno na pętlę Olszynka Grochowska po drugiej stronie Wisły, na dalekiej Pradze. Potem przeszedłem przez tory kolejowe, ulicą Chłopickiego dotarłem do jakiegoś obiektu PKP, gdzie na dziesiątkach bocznic stała setka wagonów i lokomotyw. Kluczyłem między nimi, wreszcie wyszedłem na drogę biegnącą skrajem lasu. Przed ruinami jakiegoś bunkra skręciłem w lewo w coś na kształt wiejskiej dróżki. Za dwiema chałupami otoczonymi drewnianym płotem zobaczyłem betonowy budynek, w którym podobno podczas okupacji mieściła się kantyna oficerów Wehrmachtu. Byłem na miejscu. Oto siedziba Teatru Akt, zespołu działającego od dwudziestu pięciu lat, występującego w kilkunastu krajach Europy, organizującego festiwal teatralny Czarna Offca, który miał do tej pory dziewięć edycji. O istnieniu tego miejsca dowiedziałem się przez przypadek. Spośród moich znajomych nie słyszał o nim prawie nikt.
O ilu teatrach jeszcze nie wiem? Co mnie omija każdego dnia? Nie ma żadnego sensownego spisu teatrów offowych, żadnej platformy wymiany informacji. W liceum w Białej Podlaskiej obejrzałem wiosną dwa monodramy w wykonaniu aktorek Teatru Małych Form Sylaba – nastolatek wywodzących się z ruchu recytatorskiego, świetnych głosowo, z fantastyczną dykcją wykorzystywaną jako środek ekspresji. Po spektaklach na scenę wszedł brodaty mężczyzna, założyciel grupy, Roman Uściński. Opowiadał o ponad czterdziestoletniej historii Sylaby. Wymieniał nazwiska aktorów, festiwale, tytuły spektakli, sukcesy zespołu. O wszystkim słyszałem po raz pierwszy. Wieczorem próbowałem wygooglować pana Uścińskiego albo przynajmniej sam Teatr. Na darmo. Innym razem prowadziłem warsztaty w Skierniewicach w ramach imprezy SpotkajMy się. Uczestnicy, młodzi ludzie z różnych rejonów polski, z Bieszczad, Mazur, Podlasia, Suwalszczyzny, zapytali mnie na koniec: „Jak się nazywa twój teatr?”. Zdębiałem. Czemu przyszło im do głowy, że mam jakiś swój teatr? Dla nich było to oczywiste. Każdy ma przecież swój teatr. Każdy z nich miał.
Tomasz Rodowicz w felietonie Wreszcie – Ogólnopolska Offensywa Teatralna! opublikowanym na portalu Teatralny.pl napisał: „Można odnieść wrażenie, że mówię tu o jakiejś małej grupce entuzjastów, którzy nie mają wiele do powiedzenia. Przywołajmy więc statystyki: teatrów repertuarowych, instytucjonalnych jest w Polsce ponad sto. Teatrów niezależnych, offowych, działających w różnych formach organizacyjnych lub bez tych form – sześć razy więcej. Według teatrologów prawdziwa liczba może wahać się nawet pomiędzy 700 a 800, ponieważ wiele takich teatrów nigdzie się nie rejestruje”.
Biorąc pod uwagę liczby, o których pisał Rodowicz, i przyjmując bezpieczne założenie, że teatry offowe dają średnio jedną premierę rocznie, otrzymujemy ilość spektakli w sezonie porównywalną z ilością produkcji mainstreamu. Spektakli, o których trudniej się dowiedzieć i na które znacznie trudniej dojechać. Naturalnymi siedliskami offu są przecież małe miejscowości i obrzeża aglomeracji, przestrzenie postindustrialne i plenery. Do tego teatry offowe, w przeciwieństwie do instytucji, potrafią się przenosić, dzielić, łączyć, zapadać pod ziemię, reaktywować, zmieniać nazwy. Nadążyć za tym to jak próbować katalogować graffiti – nigdy nie wiadomo, pod jakim wiaduktem powstaje właśnie arcydzieło i kiedy zostanie zamalowane.
Można próbować off uogólniać i kategoryzować, mając jednak świadomość, że w plecioną w ten sposób sieć niekoniecznie da się złapać wszystko. Off jest rozmaity. Ma w Polsce właściwie monopol na teatr plenerowy i teatr tańca, kontynuuje tradycję parateatru Jerzego Grotowskiego, korzysta z metod pracy wypracowanych przez Ośrodek Praktyk Teatralnych Gardzienice, zrzesza weteranów walczącej z rzeczywistością Polski Ludowej alternatywy i wywodzących się z tamtej formacji młodych twórców. Off obejmuje grupy szkolne i studenckie, teatry słowa związane z ruchem recytatorskim, grupy hobbystów naśladujących środki klasycznego teatru dramatycznego, etnograficzne teatry obrzędowe, niskobudżetowe grupy tworzące repertuar rozrywkowy, grupy zrzeszające osoby nazywane wykluczonymi, zespoły tworzone przez działających niezależnie absolwentów państwowych szkół teatralnych, teatry plastyczne.
Przypatrzmy się kilku wybranym na chybił trafił offowym festiwalom. Ogólnopolski Festiwal Teatrów Niezależnych w Ostrowie Wielkopolskim to konkurs z tegoroczną pulą nagród w wysokości 15 tysięcy złotych. Komisja artystyczna zakwalifikowała do udziału w imprezie 14 przedstawień, w tym 4 wpisujące się w nurt alternatywy, 4 teatry tańca, 2 monodramy zawodowych aktorów dramatycznych, 1 spektakl lalkowy, 1 czerpiący z tradycji teatru słowa, 1 występ grupy impro, 1 spektakl muzyczny. Z kolei na rybnickim Festiwalu Sztuki Teatralnej, konkursie z pulą nagród wynoszącą 8 tysięcy złotych, prezentowano również 14 przedstawień, w tym: 5 z nurtu alternatywy, 3 dramatyczne, grane przez dyplomowanych aktorów, 3 spektakle taneczne, 1 teatr ruchu, 1 spektakl zespołu młodzieżowego, 1 teatr odwołujący się do tradycji Jerzego Grotowskiego. Natomiast na pszczyńskiej Teatralnej Maszynie, będącej przeglądem i opłacającej w ramach skromnego budżetu wszystkie prezentacje, wśród dziesięciu przedstawień znalazły się 4 z nurtu alternatywy, 2 lalkowe , 2 grupy młodzieżowej, po jednym spektaklu muzycznym i tańca. Wśród trzydziestu ośmiu spektakli granych na tych trzech festiwalach nie było ani jednej inscenizacji klasycznego tekstu dramatycznego. Znalazły się za to 4 realizacje dramatów współczesnych i 4 adaptacje powieści. Pozostałe 30 spektakli opierało się na autorskich scenariuszach, kolażach, posługiwało się improwizowanym tekstem lub całkowicie rezygnowało ze słowa. W dziewięciu spektaklach występowali absolwenci wydziałów aktorskich państwowych szkół teatralnych, w tym wydziałów lalkarskich i tańca.
Czy są to dane reprezentatywne dla całego offu? Nie. Festiwale te cechowały się możliwie szerokim programem i nie największym budżetem. Takie imprezy przyciągają przede wszystkim młode zespoły, szukające swojej szansy w możliwości występu, nieprzejmujące się kwestiami finansowymi.
Istnieją bardziej hermetyczne przeglądy i konursy. Np. SzekspirOFF to offowy nurt gdańskiego Festiwalu Szekspirowskiego. Wymogiem uczestnictwa jest, by spektakle miały związek z twórczością mistrza ze Stratfordu. Efektem jest zdominowanie programu przez absolwentów i studentów szkół teatralnych. Imprezy w rodzaju bełchatowskich Ucieczek do Słowa są skierowane wyłącznie do recytatorów. Odbywają się festiwale goszczące właściwie tylko alternatywę, np. goleniowski Bramat. Są festiwale offu lalkowego, jak chociażby kwidzyńskie Animo. Są imprezy poświęcone offowym teatrom tańca, jak np. łódzka Scena Ruchu. Są festiwale teatrów amatorskich, np. Mazowiecki Festiwal Teatrów Amatorskich, których wystrzegają się zarówno twórcy z dyplomami, jak i ci bez dyplomów, ale z dorobkiem i doświadczeniem, a do których ściągają młodzież i hobbyści. Ciekawy może wydać się fakt, że na tego typu imprezach zaobserwować można najwięcej klasycznego repertuaru dramatycznego i klasycznych form wyrazu. Są wreszcie i takie festiwale, dysponujące większymi budżetami, które goszczą spektakle mainstreamowe razem z wysokobudżetowym offem tworzonym przez grupy z uznaną pozycją. Można się w tym miejscu zastanowić, czy wysokobudżetowy off nie jest oksymoronem.
Śledzenie festiwali może dostarczyć cennych danych, nie da jednak pełnej wiedzy. Nie wszystkie teatry offowe funkcjonują w obiegu festiwalowym. Niektóre nie przechodzą selekcji i nie dostają się do programu, inne nie ruszają się poza swoją siedzibę, grają w zaprzyjaźnionych teatrach instytucjonalnych, jeżdżą po świecie albo zajmują się jeszcze czymś innym.
Czasami aby scharakteryzować mainstream, omawia się jego największe osiągnięcia i najwybitniejszych twórców. O tym, kto jest najwybitniejszy, decyduje środowisko, przede wszystkim krytyka i dyrektorzy teatrów. O wybitnym twórcy się pisze, udostępnia mu się największe sceny, opłaca się go, przyznaje nagrody. Można postrzegać rzeczywistość w ten sposób, że teatralna elita nadaje ton i wskazuje kierunek rozwoju pozostałym twórcom. Niezależnie od tego, czy taki punkt widzenia jest słuszny, zastosowanie go do opisania offu jest niemożliwe. Kto jest liderem offu i co w offie jest miarą sukcesu? Długość istnienia zespołu? Nagrody na festiwalach? Odznaczenia państwowe? Występy zagraniczne? Własna siedziba? Własna widownia? Przyznanie państwowej subwencji? Uznanie w mainstreamowym środowisku? Znów potykamy się o brak kryteriów i hierarchii. Faktem jest, że nie ma offowego zespołu teatralnego, którego premiery byłyby wydarzeniem ogólnopolskim, powszechnie komentowanym i służącym za punkt odniesienia.
Obok offowych projektów artystycznych i rozrywkowych, które współgrają z działaniami teatrów instytucjonalnych, wyróżnikiem offu są akcje społeczne. W pewną słoneczną niedzielę pod koniec sierpnia Teatr Realistyczny, który przez lata mieścił się w Skierniewicach, a od niedawna funkcjonuje w Lublinie, zorganizował Festiwal Otwartych Podwórek w dzielnicy Stare Bronowice. Na ulicy Skibińskiej i Biłgorajskiej odbywało się święto. Od rana trwały porządki, przygotowania, krzątanie się mieszkańców i zjeżdżających gości. Szczególnie aktywne były dzieci. Na bramach kamienic pojawiły się szyldy, na asfalcie ulic kolorowe strzałki i rysunki. W kolejnych podwórkach szykowały się atrakcje. Pod numerem 21 ustawiono scenkę, na której odbywał się koncert na harfę i banjo. Pod 20 zorganizowano wystawę fotografii dokumentujących historię Bronowic. Pod 10 można było zagrać w minigolfa. Nieopodal smażyła się karkówka, a jeden z mieszkańców grał na gitarze i śpiewał piosenki country. Dalej warszawska Performeria zainstalowała swój automat z marzeniami, jeszcze dalej znajdowała się fotobudka, w której nagrywało się swoje wrażenia. Działania tego typu są ważne. Odnajdują ludzi, dla których uczestnictwo w kulturze ogranicza się często do telewizora. Pomagają integrować społeczności, budują tożsamość, wprowadzają radość i zadowolenie z życia. Akcje tego typu w ogóle nie leżą w kręgu zainteresowań teatralnego mainstreamu. Nie zajmuje się nimi zresztą także spora część offu. Istnieją jednak twórcy, którzy swoje doświadczenie artystyczne i organizacyjne wykorzystują do tego, co ma coraz mniej wspólnego ze sztuką, a coraz więcej z życiem.
Niemożliwe jest w obecnych warunkach dokonanie syntezy polskiego offu i trudno mi wyobrazić sobie, co miałoby się stać, żeby stało się to realne. Musiałoby pewnie pojawić się środowisko dziennikarzy teatralnych zainteresowanych offem oraz jakieś media, w których mogliby publikować. Przydałyby się pewnie festiwale organizowane w nowej formule, które po dokładnych poszukiwaniach prezentowałyby najciekawsze wydarzenia sezonu. Pomogłyby na pewno państwowe subwencje, o które off nie musiałby walczyć z instytucjami, a które mogłyby posłużyć m.in. do sfinansowania działań marketingowych. Nawet wtedy jednak nie byłoby pewności, czy w jakiejś zapomnianej przez Boga i ludzi miejscowości, na jakimś strychu albo w jakiejś piwnicy ktoś nie urządza właśnie sceny, na której odbywają się cuda. Nigdy nie będziemy mieć pewności. To stanowi zresztą o uroku offu.