nietak!t – kwartalnik teatralny

Agorafobia

Superspektakl, Teatr 21, Teatr Powszechny, fot. Magda Hueckel

Teatr 21, Teatr Powszechny, Superspektakl, reż. Justyna Sobczyk, Jakub Skrzywanek

„Świat jest za duży” – mówi jeden z aktorów Teatru 21, zdradzając swoje obawy na początku koprodukowanego z warszawskim Teatrem Powszechnym Superspektaklu. Niedosiężna makroskala wpływa na naszą codzienną mikroskalę, zostawiając nam poczucie braku wpływu na to, co dzieje się ze światem. A za niemocą jest już tylko strach.


Reżyserzy Justyna Sobczyk i Jakub Skrzywanek uderzają Superspektaklem w czuły punkt wszystkich, którzy świadomie obserwują zmiany w sytuacji społeczno-politycznej na świecie i w Polsce. Strach towarzyszy nam coraz częściej wraz z kolejnymi newsami o zamachach terrorystycznych, destabilizujących się mocarstwach, politycznych i korporacyjnych układach, aktach nienawiści na ulicach. Otwarcie spektaklu opowiada właśnie o strachu – od osobistych zwierzeń w skali mikro (codzienne „boję się nudy”, „straty bliskich” i niecodzienne, ale prywatne „że wpadnę do dziury”) do projekcji świadczącej o strachu związanym ze skalą makro (MKiDN po Klątwie bało się dotować kolejny projekt w Powszechnym, dyrektor Paweł Łysak bał się o jakość artystyczną spektaklu z aktorami z zespołem Downa, ich rodzice bali się konsekwencji politycznych wypowiedzi w przedstawieniu). To współczesna agorafobia – lęk przed otwartą przestrzenią i anonimowym tłumem – zmienia się w lęk przed zbyt rozległą przestrzenią publiczną, manipulowaną rękami zepsutych a pozostających w cieniu mocarzy. A cóż innego może być receptą na strach obywatela w przeżartym zepsuciem kraju niż superbohater?


Na środku sceny w podświetlonej gablocie wisi kostium Batmana. Jak wtedy, kiedy w uniwersum DC Bruce Wayne zestarzał się i zrzucił przebranie. Tyle że w Gotham zaraz pojawił się następca Mrocznego Rycerza i Batcave znowu ożyła dzięki animowanej serii Batman of the future. Wayne sam wspomagał w niej młodego bohatera. A w rzeczywistości Polski A.D. 2017? Na oficjalną prośbę o możliwość wykorzystania w spektaklu wizerunku Człowieka Nietoperza i mściciela z V jak Vendetta przedstawicielka wytwórni Warner Bros. odpowiedziała kategoryczną odmową, zaznaczając równocześnie swój „podziw dla inkluzji” aktorów Teatru 21. Nie jest problemem użycie Batmanów, Spider-Manów czy Hulków na bieliźnie, piżamach, wszelkich możliwych gadżetach, ale w teatrze, bez kontroli nad licencjonowanymi opowieściami – problem już się robi. Czyżby i to dyktowane było strachem o znak towarowy? Ruch Anonymous nikogo nie pytał o użycie maski V; tu przywodzący ją na myśl makijaż musi zostać jak najszybciej starty. Cóż, Bruce Wayne był zdecydowanie bardziej otwarty na współpracę niż właściciele praw do jego postaci. A superbohaterów ewidentnie dziś potrzeba.


Ten punkt wyjścia Superspektaklu jest o tyle błyskotliwy, że rozwija się w pomysłowo przeprowadzoną, ciepłą narrację o tym, że wszyscy możemy być bohaterami – w pospektaklowej rozmowie ujawniono, że cały pomysł wyniknął z rzuconego kiedyś podczas warsztatów zdania: „skoro mam Downa, nigdy nie będę Jamesem Bondem”. Zamiast korzystać z istniejących postaci należy więc powołać do życia własne. Istotny jest tu kontrast – to aktorzy 21 jako pierwsi nie mają problemu z wejściem w buty współczesnych herosów, a ich supermocami są zwyczajne, codzienne umiejętności i wiara w marzenia. Dopiero ich energia i otwartość pozwala drugiej połowie zespołu, „pogrążonym w chaosie” aktorom Powszechnego, przejść transformację i odrzucić wpajane przez lata poczucie niemożności, rezygnację, wstyd, niechęć do wychodzenia przed szereg. Taka optyka współgra z nowoczesnymi opowieściami superbohaterskimi – uczłowieczenie Batmana czy Bonda w ostatnich filmowych produkcjach nie umywa się tu do zabiegów, na jakie zdecydował się Marvel, pisząc historie postaci łączących w obronie Nowego Jorku siły pod szyldem The Defenders. Wystarczy przywołać dla przykładu nadludzko silną Jessicę Jones, alkoholiczkę, która po opuszczeniu szeregów Avengers pracuje jako prywatny detektyw, czy Luke’a Cage’a, byłego policjanta z Harlemu, który pod wpływem eksperymentów stał się kuloodporny i musi ukrywać tożsamość. W ich przypadku jedna nadzwyczajna cecha nie odbiera im słabości na wszystkich innych polach, łączy ich zaś niechęć do kolorowych superbohaterskich trykotów. Dzisiejsi herosi marzą o zwykłości, o prawie do wykonywania swojej roboty incognito w celebryckim świecie. Bohaterowie Superspektaklu, nawet kiedy są już super, wyróżniają się tylko dresowymi bluzami z nadrukowanym znakiem ich heroicznych alter ego, a codzienne moce nie dają im dostatecznej siły, żeby np. pozyskać prawa autorskie do postaci z komiksów.


Wszystko byłoby pięknie i chętnie poszedłbym za tą prostą, ale ważną myślą, że w rzeczywistości społecznej formowanej przez fake newsy i postprawdę powinniśmy wzajemnie doceniać swoją zwykłość, w odmienności upatrywać siły i na użytek małych wspólnot, niezależnie od wszelkich proceduralnych uwarunkowań, forsować własną wizję świata. Może to naiwność, a może idealizm, ale czyż nie taka postawa jest pierwszym i najważniejszym krokiem ku społeczeństwu obywatelskiemu? Niestety moc tego obrazu zostaje rozbita przez drugą część spektaklu. W czasie przerwy sielankowa superbohaterska wspólnota przerodziła się bowiem w zaczątki partii politycznej, co już źle wróży. Na dodatek partia jest z założenia populistyczna – aktorzy mówią o tym wprost i zapowiadają, że obiecają każdemu, cokolwiek zechce – i zgodnie z poetyką przedstawienia nazwana zostaje mianem „Superpartia”, przy czym oczywiste jest, że w nazwie zabrakło jedynie wiadomego, niecenzuralnego wołacza ze słynnego nagrania sondy ulicznej dotyczącej PiS. Tak oto prosta utopia zmienia się w prostacką satyrę i nie są w stanie przysłonić tego wciąż ładne, improwizowane komentarze aktorów z 21, rzucane w odpowiedzi na postulaty zbierane z widowni. Bo co z tego, że na życzenie „żeby było mniej kłótni” usłyszymy szczerą odpowiedź: „kłótnie nie prowadzą do serca; trzeba żyć zespołowo”, skoro wiadomo już, że odpowiedzi te wprzężono w tryby populizmu?


Dalej satyryczne ostrze twórców Superspektaklu dźga już, co popadnie: popkulturalną komercję, nieudolność spółki PKP, znieważanie symboli narodowych, pseudopatriotyzm. Kiedy pomysł na partię upada, scena zmienia się w studio talent show Must be the hero. Przed jury staje ostatni aktor zespołu, który nie przeszedł transformacji w superbohatera. Jacek Beler buduje tu karykaturalną postać ksenofoba, rasisty wycierającego się populistycznymi hasłami, który usiłuje przekonać widzów, że kraj nie jest zniewolony, skoro każdy ma wybór i może zjeść snickersa; który rozbija utopijną wizję wspólnoty, zarzucając widzom, że nikt nawet po spektaklu nie zadzwoni do aktorów, nie zapyta, co u nich; który wreszcie jako swoją supermoc prezentuje przy umyślnie nieudolnym gitarowym akompaniamencie śpiewano-krzyczaną interpretację Bagnet na broń Władysława Broniewskiego. Beler zostanie bohaterem, ale bluzy z prześmiewczo wywiedzionym z powstańczej kotwicy symbolem swojego alter ego nie założy – bez pardonu przywdzieje za to wbrew zakazom kostium Batmana, który okaże się na nim polarowym kombinezonem-śpioszkiem. Znaczeniowego chaosu dopełni przytłaczająca animacja na podstawie autentycznych zdjęć wojennych, połączona ze snującą się sennie litanią o zaniechaniu (m.in. zaprzestaniu zadawania pytań), aż wreszcie oniryczna sekwencja w duchu dawnych realizacji niemieckiego teatru niepełnosprawnych Ramba Zamba, w której aktorzy 21, wszyscy już poprzebierani w superbohaterskie śpioszki, wołają dramatycznie: „nie jestem rośliną”, „ja chcę być ptakiem”. Nie mam pojęcia, jaką drogą udało się twórcom przedstawienia dojść od początkowych rozpoznań do tego momentu.


Drażni mnie natomiast w Superspektaklu przede wszystkim przemycana niejako podskórnie, ale mocno wyczuwalna de facto już od początkowych projekcji stronniczość: pod płaszczykiem relatywizmu, tolerancji i otwartości autorzy spektaklu jednoznacznie opowiadają się za lewicowymi postawami, usiłując przy tym ośmieszyć postawy odmienne. To grzech najcięższy liberalnej lewicy, niosącej na sztandarach równościowe hasła o akceptacji, ale wyrzucającej poza nawias każdego myślącego inaczej. Podobne odczucie miałem, oglądając Ojczyznę na podstawie Krystyny Miłobędzkiej w reżyserii Sobczyk, zrealizowany w poznańskim Teatrze Polskim interaktywny spektakl dla młodych widzów, którego przesłaniem – mam nadzieję, że niezamierzonym – była konieczność współpracy w budowaniu rzeczywistości społecznej przy równoczesnym imperatywie przedstawiania samolubów i tych, którzy potrafią raczej burzyć, jako wrogów. W Powszechnym wróg jest już jasno określony, a umieszczanie Superspektaklu w nurcie, nazwijmy to, „trzeci po Klątwie” automatycznie stawia jego twórców w jednym szeregu z samozwańczymi obrońcami wolności słowa, uwikłanymi w polityczną rozgrywkę, w konflikt racji niemożliwy do rozsądzenia, póki każdy z przeciwników stosuje się wyłącznie do własnych zasad. I choć samemu mi bliżej do lewej strony, organicznie burzę się na takie stawianie spraw na ostrzu noża. Cudowna energia aktorów Teatru 21, to, w jaki sposób udało im się zbudować prawdziwy zespół z kolegami po fachu z Powszechnego, wymowność ich scenicznej obecności – wszystko to mogłoby dać odpowiedź komplikującej się sytuacji w kraju i na świecie opartą na miłości; taką zresztą dostajemy zapowiedź w pierwszej części spektaklu. Szkoda, że obietnica nie zostaje spełniona.

Kiedy pisałem na początku tego tekstu o metaforycznej współczesnej agorafobii, pisałem o lęku przed brakiem wpływu na naszą przestrzeń publiczną. To jedna strona medalu, ale druga – i coraz częściej niestety się w tym utwierdzam – to już zdaje się agora-fobia, z naciskiem na historycznie rozumianą agorę. Im więcej artystycznych wypowiedzi dotyczących społeczno-politycznego konfliktu oglądam, tym dalej odsuwa się w niepamięć starogrecka idea agory jako miejsca zgromadzeń, dialogu, dyskusji. Nawet propozycja taka jak Superspektakl nie podołała dialogowi. Na czym chcemy więc oprzeć naszą demokrację?


Teatr 21, Teatr Powszechny
Superspektakl
reżyseria: Justyna Sobczyk, Jakub Skrzywanek
scenariusz (na podstawie improwizacji aktorów): Justyna Lipko-Konieczna, Justyna Sobczyk i Jakub Skrzywanek
dramaturgia: Justyna Lipko-Konieczna
scenografia: Barbara Hanicka
kostiumy: Wisła Nicieja
ruch sceniczny: Justyna Wielgus
muzyka: Kamil Tuszyński
reżyseria światła: Piotr Pieczyński
wideo: Wojtek Kaniewski
obsada: Magdalena Koleśnik, Aleksandra Skotarek, Julia Wyszyńska, Jacek Beler, Grzegorz Falkowski, Jan Adam Kowalewski, Michał Pęszyński, Piotr Swend
premiera: 11.11.2017