Na większości urządzeń elektronicznych znajdziecie gdzieś z boku taki guziczek-pstryczek z napisami „on” i „off”, czyli włączony i wyłączony, działa-nie działa, w akcji i poza akcją. Przez ostatnią dekadę ów bardzo użyteczny no i opisany literkami guziczek natrętnie kojarzył mi się właśnie z polskim offem. Bo teatralny off nie tyle był „poza mainstreamem”, ile bywał „wyłączony z rzeczywistości”. Żaden prąd po kabelku „życie” do offu nie płynął, działaliście, drodzy przyjaciele, na starych bateriach. Nawet jeśli są to słynne „duracelki” kontrkultury, to właśnie się wyczerpują. No, przepraszam, ale tak nie może być! Cieszę się, że powoli dociera to do twórców offowych, że chcą się organizować, rozmawiać, wspierać. Nie wystarczy jednak wspólne narzekanie czy burza pomysłów zjednoczeniowych. Off musi dokonać rachunku sumienia, nazwać rzeczy, które schrzanił w przeszłości, i zbudować system, w którym będzie funkcjonować przez najbliższe lata. A mogą być to lata wyjątkowo chude, jeśli nic się nie zmieni lub zdumiewająco tłuste, jeśli dokonany zostanie wybór właściwej długofalowej strategii. Chodzi w skrócie o to, żeby być bardziej ON niż OFF.
Przyjmijmy wyjątkowo, na użytek tego artykułu, że polski off istnieje. Jednak. Mimo pozorów rozpadu, izolacji i nieistotności. Że istnieje jako ruch, grupa artystów podobnych i działających w zbliżonych okolicznościach, połączonych w miarę jednorodnym systemem wartości. Którzy chcą być razem, mówić silnym głosem o rzeczach najważniejszych, stanowić ideową i formalną alternatywę dla mainstreamu. Są zjednoczeni, otwarci na przyszłość, pełni pomysłów. I właśnie możemy im podrzucić parę rozwiązań, lekcji do odrobienia na już, na teraz.
Wyszło mi, że jest ich z grubsza trzy.
Operacja „Widz”
Przynajmniej na połowie festiwali offowych, organizowanych zwłaszcza w małych ośrodkach, czuję się jak gość imprezy swingersów. Wszyscy przyszli tu w wiadomym celu, problem w tym, że jest nie do pary. Ludzie dookoła euforycznie uprawiają miłość, a ja siedzę przy stole i jem słone paluszki. Owszem, niezgorsze, ale to jednak tylko słone paluszki. Przyłączyć się nie ma jak.
Czy powyższy figlarny przykład jest dowodem na funkcjonujące w offie wykluczenie generacyjne, estetyczne, środowiskowe? Niekoniecznie. Słone paluszki są „zamiast”, bo off nie zastanowił się, co tak naprawdę chce przekazać swojej publiczności. Do czego, do jakiej sprawy, działania chce ją przyłączyć. Zamiast rozmowy, sporu, debaty na spektaklach i festiwalach mamy najczęściej do czynienia z inwazją fajności. Fajni, sympatyczni artyści pokazują ze sceny fajnej, sympatycznej publiczności, jacy to potrafią być fajni i sympatyczni, zwłaszcza gdy grają dla ludzi fajnych i sympatycznych. I nic poza tym nie jest już ważne. Artyści robią dobrze publiczności, publiczność – artystom. Widownia buduje na spektaklu tak zwaną atmosferę, jest wdzięczna, że jest tak blisko artystów, tworzy z nimi wspólnotę fajnych ludzi. Nie burzmy tego nastroju, nie burzmy. Śmieszki, brawa, aluzyjki, pomruki aprobaty. Fajni oklaskują fajnych. Czy wtedy, w takiej sytuacji spektakl może być czymś więcej niż tylko promocją alternatywnego stylu życia, pochwałą odrębnych wspólnot młodości, dojrzałości i osobności, potwierdzeniem wyborów estetycznych grupy artystów? Nie może. Tym ze sceny i tym z widowni wystarcza wspólny zachwyt nad sobą. Fajnie, że jesteście. Fajnie, że przyszliście. Fajnie, że wszyscy razem jesteśmy tacy fajni. Świętujmy razem! Nie potrzebujemy tu nikogo innego. Tworzymy układ zamknięty. Na cholerę nam jakiś krytyk albo niezorientowana, przypadkowa publiczność! Przecież jeśli zaczęłaby się wtrącać w nasz wzajemny samozachwyt, wtedy nie byłoby już tak fajnie.
To stąd biorą się festiwale zapełnione tylko uczestnikami, artystami z innych grup; widz z miasta jest przypadkowy, wręcz niechciany, niezakodowany. Och, jak mnie parę razy korciło, żeby rzucić granat ironii lub arogancji, zepsuć tę atmosferkę „wszechakceptacji”; przecież teatru nie robimy dla atmosferki. Czasem trzeba zniszczyć wspólnotę, żeby utworzyć ją na powrót wokół czegoś innego. Zranieni ludzie jednoczą się wokół tej rany, po przepracowaniu problemu są w stanie dopuścić do swego grona nawet tego, który zranił. Bądźmy razem, ale pokłóćmy się najpierw o to, dlaczego jesteśmy razem. Przedyskutujmy to z widzem. Nauczmy go czegoś innego poza byciem fajnym, czułym, młodym i pięknym jamochłonem.
Co robić? Wyjść z przyjacielskiego ciepełka! Niech offu nie zadowala tak zwany własny widz, niech go na jakiś czas porzuci i obrazi, żeby zostali tylko najwierniejsi. Wzorem pradziadka Bogusławskiego trzeba „szukać publiczności zamiast jej czekać”. Targetem offu nie powinien być lokalny, zaprzyjaźniony, środowiskowy odbiorca, ale powszechny, wielkomiejski, nieobeznany z teatrem. Widownia seniorska i licealna oraz lokalni entuzjaści nie mają takiej siły nabywczo-opiniotwórczej jak masy studenckie, dziś przerażająco cywilne, skomercjalizowane, wyjałowione. Na seniorach i przyjaciołach off długo nie pociągnie. Senior już z samej definicji nie jest żadną przyszłością. Przyjaciel – rozleniwia, bo zawsze przyjdzie, cokolwiek mu zaoferujemy. Przyszłość jest w masach studenckich, tak jak kiedyś dzięki nim możliwa była chwalebna przeszłość ruchu offowego. I tu jest do wykonania wielka praca u podstaw. W Lublinie, niegdyś offowym mateczniku, studenci nie chodzą do żadnego teatru, tak samo mają w nosie teatr rzesze studenckie ze Śląska. W Krakowie niedawno studenckie grupy brały się za amatorskie produkcje musicalowe i farsowe, wynajmowały sobie do tego celu sale Teatru Bagatela i Opery Krakowskiej. Bo tylko taki teatr ich interesował. Zgroza. Śmierć. Wstyd. Generalnie studencką widownię przejęły kabarety i stand-uperzy. Jak jej nie odbijemy ideowo i estetycznie – off zdechnie.
Trzeba znów zawalczyć o studentów, wejść w miasteczka studenckie, puby, kluby, kebaby, wpraszać się między koncerty na juwenaliach. Wzorem takiego współistnienia może być choćby program Open’era. Teatr znalazł sobie miejsce w namiocie wśród rockowych potęg. Można też przejmować zewnętrzne cechy wrogich sił – zmieniać spektakl w coś na kształt koncertu, sięgać po konwencje lżejsze, parodystyczne, popkulturowe. Ale nie zapominać o ważnym i przewrotnym przekazie. O lekcjach myślenia, czyli offowej Biblii. I potem przekraczać skradzione konwencje, demaskować je, obśmiewać, doprawiać myśleniem. Taką samą taktykę przed dekadą zastosował nowy teatr, spektakle progresywnych młodych reżyserów szukały rockowych widzów, aktorzy zmieniali się w muzyków, sceniczne widowisko generowało emocje, jakich doświadcza się tylko na koncercie. Nowemu teatrowi się udało. Czemu nie powtórzyć tej drogi w walce o szerszą widownię dla offu? Reasumując: dotychczasowy język offu nie zdobędzie nowych sił widzowskich, szukajmy nowego.
Pamiętajcie, że w offie nie ma świętych krów, trzeba kłócić się o strategie, postawy, osiągnięcia. Pamięć i przyszłość wreszcie. Nie wolno robić festiwali bez gadania, premier bez dyskusji. Rozmowa z publicznością, nawet jak jest przeciw nam, to podstawa istnienia teatru.
Misja obywatelska
Za łatwo, za szybko off oddał nowemu teatrowi tematy polityczne. Oglądając dzisiaj trzy czwarte niezależnych produkcji, mam wrażenie obcowania z subtelnymi istotkami żyjącymi w świecie poezji i własnych wspólnotowych odkryć, których w ogóle nie obchodzi, w jakim kraju żyje i co jest teraz w Polsce do myślenia. Póki co nasza „alternatywa” nie zauważyła europejskiego skrętu na prawo, panoszenia się faszystów w Polsce czy manipulacji przy Konstytucji. Gratuluję spostrzegawczości. Czemu nie chcecie o tym mówić ze swoją widownią? Boicie się lokalnych bonzów, smutnych panów rozdzielających pieniądze na kulturę? Nie namawiam do przyłączenia się do tej strony, która ma słuszność w dzisiejszym sporze politycznym. Chcę tylko wiedzieć, co myślicie, jakie macie poglądy, żebym – jako widz – wiedział w czym się zgadzamy lub różnimy. W co się pakuję na waszym przedstawieniu.
Czyli tak: off musi być znów polityczny. Choćby na chwilę, na parę lat. Bo robi się gorąco. Czasy są takie, że, drodzy offowcy, albo będziecie polityczni albo nie będziecie w ogóle istotni. Przecież ten pierwszy off, sprzed pięćdziesięciu, czterdziestu lat stał się ważny właśnie dlatego, że był polityczny, nonkomformistyczny. Że opowiadał o tym, o czym gdzie indziej nie dało się mówić otwartym tekstem. Dziś są takie tematy, o których najmądrzej, najdogłębniej rozmawia się właśnie w teatrze, nie w prasie, na wiecu czy w parlamencie. Bo teatr i artysta mogą oświetlić problem z wielu stron. I nikomu nie przyznać racji. W ogóle sądzę, że teatr to ostatnie miejsce w Polsce, gdzie jeszcze można pogadać. Posłuchać innej opinii niż własna. Na ulicy walimy za to z liścia, w necie – hejtujemy. Offowcy, co zrobicie z projektem zaostrzenia ustawy aborcyjnej, jak zareagujecie na chłopaków i dziewczyny w patriotycznych koszulkach? I o czym tym środowiskom moglibyście od siebie opowiedzieć? Nie chodzi mi o to, żeby produkować spektakle-agitki, ale o akcje w przestrzeni społecznej, debaty, happeningi, protesty. Gadając z narodowcami, podszywajcie się pod tych złych, jak Yesmeni. Zamiast bić i obrażać, bo na to ani sił, ani złej woli w nas nie ma, odwracajcie znaczenia, sprowadzajcie ich tezy do absurdu. Off nie może zamknąć się w getcie bezpiecznej i własnej sali, winien atakować znienacka. Niech nie waży się milczeć, chyba że też już jest po tej złej stronie.
Off powinien zajmować stanowisko w każdej sprawie publicznej, politycznej i tej dotyczącej tylko kultury: bo teraz jak się coś dzieje, to pumkacie sobie tylko coś na fejsie. Może na fali zjednoczenia należy powołać radę naczelną (złożoną z weteranów i młodych), która będzie walczyła o obecność w mediach, prezentowała stanowisko ruchu. Jeśli nie mówimy nic o pełzającej cenzurze, przejmowaniu teatrów, polityce ministerstwa, znikamy z centrum uwagi. Off jest także głosem polskiego teatru, więc powinien głośno wyartykułować, w co wierzy i czego oczekuje, a nie czekać na wypowiedź Mieszkowskiego, Nowaka, Pawłowskiego, Poniedziałka, odezwę scen progresywnych.
Akcja „Sparingpartner”
Nie da się już dłużej nie reagować na to, co robi teatr progresywny. Póki istnieje, bo właśnie zaczęła się systemowa wycinka. Ale reakcja offu na poszukiwania progresywnych nie powinna się sprowadzać tylko do naśladownictwa wypracowanych tam technik i tematów. Trzeba się z nimi, progresywnymi, kłócić, w myśl zasady – tylko słaby nie zabiera głosu, tylko nieistniejący nie daje kontrpropozycji estetycznej i ideowej. Szerzej współpracować, nie bać się transferu ludzi – ściągnięcie do zespołu osoby po szkole teatralnej nie jest zdradą ruchu. Takich „bezprizornych”aktorów, ludzi z dobrym warsztatem będzie coraz więcej, wykorzystajmy ich, zachęćmy do wspólnych poszukiwań. Dzielenie teatru na dwa obiegi nie ma już racji bytu. Otwarcie się na młodych reżyserów niekoniecznie od razu musi być zniszczeniem grupy, podważeniem autorytetu lidera. Wprost przeciwnie – więcej można się od siebie nauczyć, znaleźć to, co łączy.
Off musi odpowiedzieć sobie na pytanie, co to znaczy być dziś nowoczesnym. I najlepiej, żeby odpowiadał równocześnie z teatrem progresywnym. Offowa publiczność bardzo rzadko ogląda coś poza offem. Bo do progresywnego lub nawet zwykłego teatru daleko. Bo bywa wierna lokalnym grupom. Bo sztuka progresywna jest za trudna. Off mógłby pomóc w tej recepcji albo przygotować własną wersję nowego teatralnego świata. Porzućcie skansen starego języka, z tego nic już się nie da wycisnąć! Dyskutujcie z tamtym ruchem, okradnijcie ich, sformułujcie odmienne reguły gry.
Żeby było łatwiej, żeby w ogóle ta zmiana była możliwa, trzeba czytać książki i dużo oglądać w teatrze. I jeszcze równocześnie pracować nad swoimi rzeczami. Nie da się? Żądam niemożliwego? Jeśli na pierwszym miejscu w notesiku niezależnych są tylko sprawy bytowe, jeśli teatrowi z offu chodzi tylko o przetrwanie, zawsze będzie buksował w miejscu. A przecież nie o to biega.
To be rock and not to roll – śpiewał Robert Plant w legendarnym kawałku Led Zeppelin. Być jak skała, ale nie stoczyć się. To be ON and not to be OFF. Czyli BYĆ szczęśliwym, zdrowym, zakochanym, sytym, mieć poglądy polityczne i oczywiście dobrze zarabiać, ale ani na chwilę nie wyłączać się, nie ustawiać na aucie. Kluczowy problem polskiego offu to teraz „być w rzeczywistości albo nie być w rzeczywistości”. Oczywiście rozwiązanie tego hamletycznego dylematu jest jedno i dlatego de facto nie jest on hamletyczny. Być w… Jeśli jednak nie uda się, a czasem się nie udaje, zawsze zostają nam słone paluszki – no i ten przycisk OFF.