Rozmowa z Jędrzejem Solarskim
Piotr Dobrowolski: Przekazanie przestrzeni w budynku poznańskiej Olimpii na potrzeby kultury niezależnej to rzadki fenomen w skali kraju, możliwy dzięki zaangażowaniu władz miejskich Poznania. Prowadzona przez Adama Ziajskiego Scena Robocza znalazła w ten sposób oparcie lokalowe. Jak do tego doszło?
Jędrzej Solarski: Wiele wydarzeń, które przynoszą dobre owoce, inicjowanych jest przez przypadek. Do początku tego roku Scena Robocza działała w barakach przy ulicy Grunwaldzkiej, w bezpośrednim sąsiedztwie szpitala, który na tamtym terenie chce wybudować oddział ratunkowy. Scena zostałaby wówczas bez własnej siedziby. Zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo bezdomność może paraliżować rozwój kultury niezależnej. Już przed kilkunastoma miesiącami, podczas naszej pierwszej rozmowy po objęciu przeze mnie funkcji wiceprezydenta Poznania, pan Adam Ziajski wskazał budynek Olimpii jako potencjalną lokalizację dla swojej inicjatywy. To zainspirowało nas do szybkiego działania. Poprosiłem o wstępną symulację kosztów niezbędnych inwestycji, które pozwoliłyby Scenie Roboczej funkcjonować w tym miejscu. Udało nam się zdobyć i zabezpieczyć w budżecie miasta potrzebne na początek 400 tysięcy złotych. Zależało nam także na tym, żeby nie generować konfliktów z okolicznymi mieszkańcami, którzy nie najlepiej wspominali obecność rewii kilka lat wcześniej działającej w tym samym budynku. Organizowaliśmy spotkania z lokatorami okolicznych budynków, uzyskaliśmy wsparcie rady osiedla. Na tym etapie nie widzieliśmy więcej przeszkód i mogliśmy przekazać tę przestrzeń na potrzeby teatrów offowych.
Czy ten gest traktować można jako sygnał świadczący o relacji miasta do teatralnego offu i – szerzej – kultury niezależnej?
Kiedy objąłem stanowisko wiceprezydenta miasta Poznania odpowiedzialnego za kulturę, początkowo miałem wrażenie, że wielu twórców z kręgu alternatywy pozostawało nieufnych w relacjach z urzędem. Doskonale to rozumiem – jako przedstawiciele kultury niezależnej zapewne przez lata zderzali się z administracją, zyskując nie tylko przyjemne doświadczenia. Do mnie z kolei docierały głosy, że wśród tej grupy zdarzają się osoby mające podejście roszczeniowe. Obecnie z całą stanowczością mogę stwierdzić, że to nieprawda. Alternatywa potrzebuje wsparcia, a podział obowiązków jest oczywisty: artyści powinni tworzyć, a urzędnicy mają im w tym pomagać. A z pewnością – nie przeszkadzać. Kultura jest bardzo ważna dla miasta i jego mieszkańców. Dla mnie współpraca z przedstawicielami organizacji pozarządowych działających w obszarze kultury jest dzisiaj czystą przyjemnością. Z ich strony także nie słyszę zbyt wiele głosów krytycznych, ale nie wiem wcale, czy to dobrze, czy źle – pycha kroczy przed klęską.
Skąd władze czerpią inspiracje wpływające na kierunek działań podejmowanych przez Urząd Miasta?
W relacjach z kulturą, zwłaszcza kulturą niezależną, trzeba się wykazać empatią. I słuchać. W organizacjach pożytku publicznego pracują mieszkańcy Poznania. Oni często lepiej od urzędników wiedzą, co w mieście jest potrzebne, o czym warto rozmawiać, jakie tematy poruszać. Od dłuższego czasu spotykam się z Komisją Dialogu Obywatelskiego, w której obradują przedstawiciele organizacji pozarządowych. Zapoznałem się także z rekomendacjami sformułowanymi przez Poznański Kongres Kultury, który w roku 2011 krytycznie odnosił się do działań i procedur administracji na różnych szczeblach. Wspólnie z naszym Wydziałem Kultury sprawdzaliśmy, które z ówczesnych postulatów zostały już spełnione, a na które należy zwrócić baczną uwagę. Uważam, że warto iść drogą, którą ktoś już przeszedł; korzystać z wcześniejszych doświadczeń i sformułowanych już wniosków. Czasami koledzy z urzędu śmieją się, że osiągam sukcesy, bo nie znam się na kulturze. Jest w tym trochę prawdy. Coś może mi się podobać, a coś nie, ale opinię zostawiam sobie. Urząd, administracja, prezydent są po to, żeby służyć mieszkańcom miasta, a nie ukierunkowywać twórców. Spotykamy się z nimi, starając się słuchać ich głosu i przyjmować docierające do nas uwagi i postulaty.
Jakie oczekiwania wobec Urzędu Miasta mają poznańscy twórcy?
Absolutnie najważniejsza, poza wszelką dyskusją, jest autonomia organizacji i twórców kultury. Zgadzam się z tym w stu procentach – kultura musi być niezależna! Ale musi też mieć możliwość rozwoju. Dlatego podstawowe potrzeby twórców streścić można w trzech punktach: 1. urzędnicy nie mogą wtrącać się w działania organizacji, 2. artystom trzeba zapewnić wsparcie logistyczne i 3. – pomoc finansową. Ludzie kultury nie chcą żadnych ograniczeń ani ingerencji w swoje projekty. Oczekują jednak, że miasto będzie ich wspierać i pomoże rozwiązywać problemy, z którymi się borykają. Największą ich bolączką są sprawy lokalowe. Ale od początku urzędowania docierało do mnie dużo więcej informacji na temat ich potrzeb. Znalazła się wśród nich sugestia dotycząca mniejszego wkładu własnego w projekty przygotowywane na miejskie konkursy czy postulat umożliwienia miastu partycypacji w kosztach czynszowych i eksploatacyjnych (które często paraliżowały te organizacje, które dysponowały już jakimś lokalem).
Czy któryś z tych problemów udało się rozwiązać?
Mam wrażenie, że wszystkie te sprawy uległy w Poznaniu pewnej poprawie. Od czerwca tego roku w ramach programu „Dobry adres dla kultury” udostępniamy organizacjom pożytku publicznego miejskie lokale z czynszem do trzech złotych za metr kwadratowy. Dotychczas na rzecz kultury przekazaliśmy w ten sposób kilkanaście przestrzeni, z których w zdecydowanej większości korzystają niezależne organizacje (w czterech działają galerie Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu). Myślę, że Poznań całkiem dobrze – przynajmniej na tle innych miast w kraju – prezentuje się pod względem finansowego wsparcia dla inicjatyw pozarządowych. W mijającym roku na ich rzecz w pierwszej turze dystrybucji środków przeznaczyliśmy 10,5 miliona złotych, a w drugiej – „dogrywkowej” – jeszcze 1,4 miliona. Daje to w sumie prawie 12 milionów złotych dla NGO, co stanowi niemal 15% całego budżetu miasta na kulturę. Nie słyszałem, żeby inne miasta w Polsce mogły się z tym równać. Wspomniane dodatkowe 1,4 miliona na działalność organizacji pozarządowych udało nam się zapewnić (dzięki wsparciu prezydenta Jacka Jaśkowiaka i radnych miejskich) z dywidendy wypracowanej przez spółki miejskie. To w naszym mieście przełomowa praktyka. Jeśli tylko będzie nas na to stać, chcemy ją kontynuować. Będziemy też dążyć do tego, żeby fundusze na rzecz organizacji pozarządowych wzrastały co roku przynajmniej o 500 tys. złotych.
Poznań to jedno z pierwszych miast w Polsce, które wprowadziło budżet obywatelski. Kwota, którą rozdysponowujemy w ten sposób, również zwiększa się z każdym rokiem. A tu także pojawia się wiele propozycji dotyczących kultury. Jest o co walczyć. W naszym mieście działa 3,5 tys. organizacji pozarządowych. W ich pracę angażują się mieszkańcy, gotowi poświęcać swój czas, działając dla dobra innych. I chociaż nie wszyscy zajmują się kulturą, jest ona bardzo ważnym obszarem ich aktywności. Równocześnie nie zapominamy o instytucjach publicznych w Poznaniu – tu też potrzebne są inwestycje, a zarobki ciągle nie są satysfakcjonujące.
A jak wygląda kwestia wkładu własnego w projekty składane na konkursy organizowane przez Urząd Miasta?
Na jednym z pierwszych moich spotkań z przedstawicielami NGO poproszono, żeby zmienić dotychczasowe zasady finansowania w tym obszarze. Ówczesne progi wkładu własnego – w projektach jednorocznych na wysokości 10-15%, w wieloletnich 40% – były tak wysokie, że małe organizacje nie były w stanie im sprostać, co dość mocno blokowało możliwości ich działania. W nadchodzących konkursach ogłoszonych na rok 2017 liczby te wynoszą już 3% finansowego wkładu własnego w konkursowych projektach jednorocznych i 25% w wieloletnich. Zawsze przypominam także o tym, że uzyskane od nas pieniądze organizacje mogą traktować jako wkład własny i ubiegać się o dodatkowe źródła finansowania. Bardzo ważna dla kultury jest dywersyfikacja funduszy. Chcielibyśmy, żeby organizacje realizujące projekty w mieście korzystały też ze środków Urzędu Marszałkowskiego, ministerstwa kultury, NCK czy fundacji organizujących regranting.
Działania władz miasta wydają się dzisiaj zdecydowanie odchodzić od tego, w jaki sposób Poznań promowany był jeszcze niedawno: miasto know-how, targów, biznesu i centrów handlowych, traktowanych przez jednego z wiceprezydentów poprzedniej ekipy jako „miejsca kulturotwórcze”. Pan twierdzi tymczasem, że kultura może się opłacać?
Kultura nigdy nie będzie komercyjna, zarabianie pieniędzy nie może być jej celem. Założenie, że przedsięwzięcia w obszarze kultury muszą się spinać finansowo, jest całkowicie błędne. Choć niektóre inicjatywy mogą przynosić dochód, celem kultury nie jest i nie powinno być robienie pieniędzy. Wspominałem już o tym, że uważam kulturę za silny i ważny bodziec dla rozwoju miasta i jego mieszkańców. Chcę z całą stanowczością powtórzyć, że działania w obszarze kultury się opłacają. Argumentem może być choćby wspominany program przekazywania lokali na rzecz twórców i organizacji działających w obszarze kultury, dzięki któremu wiele pustostanów wykorzystywanych jest w najlepszy możliwy sposób. To metoda rewitalizacji miasta. Cały proces wymaga czasu, ale jestem przekonany, że będzie przynosić dobre efekty. Zależy nam też na tym, żeby ośrodki kultury nie powstawały w samym centrum, ale też na peryferiach Poznania; w fyrtlu poznaniaków też są bardzo potrzebne.
Kultura niezależna uważana jest za rodzaj alternatywy wobec mainstreamu – rodzaj opozycji do tego, co promują instytucje i Urząd Miasta jako ich organizator. Czy nie obawia się pan konfliktów?
A dlaczego mam się obawiać? Co złego może wynikać ze wsparcia kultury niezależnej? Takie myślenie jest mi całkiem obce. Najważniejszym zadaniem sztuki jest inspirowanie odbiorców. Ja chodzę na wiele wydarzeń, również na przestawienia teatrów offowych, i uważam, że często są bardzo dobre. Poziom teatrów niezależnych w Poznaniu jest znakomity. Widziałem różne przedstawienia prezentowane między innymi na Scenie Roboczej i ich jakość absolutnie nie odbiega od spektakli tworzonych przez instytucje. Poznań uważany jest za zagłębie teatralnego offu i jest w tym wiele racji. Tymczasem mainstream to słowo wytrych. Może niedługo to teatry niezależne stanowić będą mainstream? Jestem bardzo ciekaw, jak wyglądają dane na temat publiczności kultury niezależnej i instytucjonalnej, czy grupy te różnią się od siebie, a jeśli tak, to jaki sposób. Może kiedyś zaprosimy socjologów, którzy to zbadają?
Uważam, że kultura instytucjonalna i kultura niezależna mogą i powinny się dopełniać. Celem artystów działających w obu tych obszarach jest spotkanie z widzem i zainspirowanie go niezależnie od tego, na jakich zasadach tworzą. Kultura niezależna jako niesformalizowana może szybciej reagować na zmieniającą się rzeczywistość. A to tylko jeden z argumentów przemawiających za współpracą pomiędzy organizacjami pozarządowymi a instytucjami miejskimi. W Poznaniu staramy się inicjować ją w różny sposób. Wprowadziliśmy system regrantingu. Namawiam dyrektorów naszych instytucji do współpracy z NGO, co biorę pod uwagę, kiedy premiuję ich dokonania. W niektórych przypadkach wychodzi to lepiej, w innych gorzej, ale coś ciekawego zaczyna się dziać. Przy zachowaniu wzajemnej autonomiczności współpraca kultury publicznej i niepublicznej jest jak najbardziej pożądana. Tak osiągamy efekt synergii…
Piękne słowo.
Ale to się dzieje! Wydaje mi się, że w Poznaniu nie ma konfliktu pomiędzy publicznymi a niepublicznymi instytucjami kultury. Miejsca wystarczy dla wszystkich. Ja teraz często bywam na imprezach kulturalnych i wszędzie jest naprawdę dużo zainteresowanych osób. Powstają świetne nowe miejsca na naszej kulturalnej mapie. Razem z organizacjami pozarządowymi chcemy rozwijać inicjatywy poza centrum, na peryferiach miasta, bo zdajemy sobie sprawę, że często wystarczy dać ludziom szansę, stworzyć przestrzeń aktywności, a bardzo chętnie będą z niej korzystać.
Jak w praktyce wygląda podział finansów na inicjatywy kulturalne NGO? Najwięksi gracze nadal otrzymują większą część środków, co wywołuje niezadowolenie mniejszych. Czy można zadowolić wszystkich?
Działania Urzędu Miasta zmierzają w tym kierunku, żeby sprostać wymaganiom jak największej liczby osób i organizacji działających w kulturze. Wszystkich jednak usatysfakcjonować się nie da. Ale sam konflikt, jeśli nie obraża nikogo, nie jest zły. Może nawet inspirować pozytywne zmiany. Chcemy wspierać zarówno duże, jak i małe wydarzenia. To właśnie z myślą o mniejszych inicjatywach zwiększyliśmy w tym roku budżet na kulturę niezależną o niemal 1,5 miliona. Znam miasta, które podobne kwoty przeznaczają w sumie na wszystkie organizacje pozarządowe. Chociaż dokładamy starań, by wspomagać duże, promujące miasto inicjatywy, zależy nam też na tym, żeby pojawiało się również jak najwięcej małych, wartościowych projektów. Dlatego w mijającym roku (2016) przyznaliśmy już ponad 200 dotacji konkursowych dla NGO, co jest wyraźną poprawą w stosunku do roku 2014, kiedy było ich 81.
Często jest tak, że organizacje w jednym roku startują w naszych konkursach z niewielkim wnioskiem, a w następnym proponują już większe przedsięwzięcia. Bardziej doświadczeni organizatorzy zaczynają myśleć o konkursach wieloletnich, w których wymagany jest pewien dorobek. Jeśli ktoś sprawdzi się w projektach jednorocznych – często występuje o taką dotację. Jednym z przykładów tej praktyki może być choćby showcase’owy festiwal muzyczny Spring Break.
Kalendarz konkursów ułożony jest tak, że nawet jeśli dana organizacja nie otrzyma pieniędzy na projekty wieloletnie, ma szansę ubiegać się o dofinansowanie jednoroczne. Niedawno wprowadziliśmy też platformę internetową Witkac, za pośrednictwem której składa się wnioski konkursowe. To bardzo ułatwiło życie organizacjom pozarządowym.
Czy po zakończeniu współpracy z Festiwalem Transatlantyk organizatorzy dużych wydarzeń mogli poczuć się w Poznaniu nieco mniej pewnie?
Transatlantyk był w Poznaniu wartością dodaną. Żal mi, że nie ma go dzisiaj z nami, i mam nadzieję, że jeszcze do nas wróci w takiej lub innej formie. Ale nie dysponowaliśmy na ten festiwal pieniędzmi, które zaproponowała Łódź. Kiedy festiwal pana Jana A. P. Kaczmarka nas opuścił, wszystkie środki spożytkowaliśmy na inne inicjatywy związane z poznańską kulturą.
Od pewnego czasu widoczna jest zmiana w charakterze funkcjonowania Festiwalu Malta. W tym roku usłyszałem krytyczną opinię jednego z niezależnych poznańskich twórców kultury, mówiącego wprost, że „Malta wzięła rozwód z miastem, zostały tylko alimenty”.
Z taką opinią nie mogę się zgodzić. Ale każdy ma prawo do swojego zdania. Z panem Michałem Merczyńskim [dyrektorem Malty – P. D.] współpracujemy od dłuższego czasu, mamy podobne cele i marzenia. Jednym z nich jest na przykład La FabricA Malta, ośrodek badawczo-artystyczny, który mógłby stanąć w Poznaniu jako kolejna przystań dla kultury niezależnej. Oczywiście Malta musiałaby sama sfinansować tę inwestycję, ale wkładem miasta mogłaby być choćby przekazana jej w tym celu działka budowlana. Pamiętajmy też o tym, że Fundacja Malta to niezależna organizacja, którą my tylko współfinansujemy. Wystrzegam się myślenia, że jeżeli dajemy pieniądze, to musimy mieć wpływ na to, co robią konkretne podmioty. Zresztą to nie są nasze pieniądze, tylko mieszkańców, które potem do nich wracają. My je tylko redystrybuujemy.
Na jakich zasadach odbywa się podział środków?
Wnioski rozpatruje komisja konkursowa. Ten system jest przejrzysty. Połowę składu komisji konkursowych stanowią przedstawiciele prezydenta (urzędnicy, ale też dyrektorzy instytucji kultury), a drugą – reprezentanci organizacji (oczywiście tych, które nie startują w danym konkursie). Pewny finansowania może być tylko ten, kto przedstawia dobrą ofertę. Dzięki konkurencji powstają lepsze projekty i mogą być realizowane inicjatywy różnego typu.
Potencjał ludzi aktywnych, gotowych podejmować różne działania w sferze kultury, sprawia, że często wystarczy tylko miejsce i mały zastrzyk gotówki, żeby zyskać szansę zaistnienia i rozwoju w sferze kultury.
Staramy się redystrybuować pieniądze w taki sposób, żeby zagospodarować jak największą część kulturalnego potencjału mieszkańców miasta i wszystkie dostępne środki. Przykładem są małe granty, na które w budżecie mamy początkowo niewielką ilość pieniędzy. Zależy nam jednak, żeby spożytkować sto procent budżetu pierwotnie zaplanowanego dla kultury. Dlatego jeśli jakieś organizacje dostały w konkursie środki, których nie udało im się w pełni wykorzystać i zwracają je miastu (to normalne i zdarza się każdego roku), w całości wracają one do kultury w postaci małych grantów (do 10 tys. złotych). Oddając je do ogólnej kasy, moglibyśmy zmniejszyć deficyt budżetowy Poznania, ale nie będziemy tego robić kosztem kultury. Te środki pojawiają się najczęściej pod koniec roku – wówczas organizacje mogą liczyć na nieduże kwoty na realizację konkretnych projektów.
Panie prezydencie – czy urzędnik powinien mieć wizję odnoszącą się do kultury? Jak widzi pan rolę urzędu w kształtowaniu tego, co w mieście dzieje się w tym obszarze?
Urzędnik odpowiedzialny za kulturę i sprawy społeczne musi umieć słuchać. Ale powinien mieć także pewną świadomość kierunkową, choćby w zakresie pozyskiwania coraz to większych środków na kulturę. Oczywiście miasto wskazuje pewne priorytety dotyczące obszarów działalności w tej dziedzinie. To na przykład wydarzenia w przestrzeni publicznej czy na peryferiach miasta, pamięć historyczna, edukacja kulturalna, promocja czytelnictwa czy seniorzy. Nie chcemy, żeby była to grupa wykluczona z kultury. A to często osoby niezamożne, którym trzeba pomóc, przeciwdziałając ich marginalizacji. Nasze instytucje coraz częściej otwierają dla nich swoje sale podczas prób generalnych, a Urząd Miasta finansuje bilety, które dystrybuowane są przez Miejską Radę Seniorów.
Ta grupa była też znaczącym odbiorcą zainicjowanych tego lata wydarzeń na dziedzińcu naszego urzędu, gdzie za darmo można było zobaczyć m. in. spektakle teatru pani Krystyny Jandy. Chcemy, żeby w przyszłym roku scena ta działała przez większą część sezonu wakacyjnego. Wyłonione w konkursie organizacje i instytucje będą mogły pokazywać tu swoje spektakle i inne projekty artystyczne.
Ale nieobojętne są nam również teatry offowe. Chcemy, żeby Poznań nadal był z nimi kojarzony. Także w tym celu staramy się stwarzać dogodne warunki dla rozwoju kultury pozainstytucjonalnej. Kultura niezależna przedstawia nasze codzienne problemy i chce prowokować dyskusję na ich temat. W mojej świadomości jawi się często jako zwierciadło odbijające potrzeby, sposób patrzenia na świat i myślenia części mieszkańców naszego miasta.
Przykładów nie trzeba szukać daleko: dzisiaj wybieram się na premierowy spektakl pana Ziajskiego z udziałem osób głuchoniemych [Nie mów nikomu – P. D.]. Urzędowo zajmuję się też sprawami zdrowia i wiem, jakie problemy mają osoby z niepełnosprawnościami. W przyszłym tygodniu pan Andrzej Pakuła zaprezentuje spektakl o uchodźcach [Rozmowy uchodźców – P. D.], a to temat, który dotyczy nas wszystkich i którego nie możemy unikać. Cieszę się, że miasto może wspierać te i wiele podobnych inicjatyw kulturalnych, z których korzystamy wszyscy.
JĘDRZEJ SOLARSKI – wiceprezydent miasta Poznania, odpowiedzialny za pomoc społeczną i opiekę zdrowotną, współpracę z organizacjami społecznymi oraz działalnością gospodarczą i kulturą.