Kobieta (Justyna Tomczak-Boczko) wchodzi na scenę. Jej twarz zasłania kaptur bluzy, na nogach ma jaskrawe adidasy. Kobieta kładzie na sceniczne deski matę do jogi, sportową torbę, odstawia bidon, z którego wcześniej bierze łyk napoju. „Cześć” – rzuca luzackim tonem w stronę widowni i rozpoczyna rozgrzewkę. Kręci szyją, barkami, ramionami. Jednocześnie opowiadając o swoim stroju. Dresach wyjściowych i domowych. Drogich i tych z Pepco. „Nigdy nie wiadomo, gdzie Młody nada mi order macierzyństwa” – mówi Kobieta, wyginając energicznie ciało. Dres dresem, ale życie, to prawdziwe, jest ścieżką plam „ze śliny i rzygów”.
Justyna Tomczak-Boczko jest aktorką, tłumaczką i nauczycielką języka hiszpańskiego. W latach dziewięćdziesiątych współpracowała z Teatrem Strefa Ciszy w Poznaniu. W 2005 roku przebywała na stypendium w Meksyku, gdzie wraz z aktorem i reżyserem Beto Ruizem zrealizowała Króla Ubu w wersji gender. W 2009 roku w Teatrze Ósmego Dnia wystawiła z Ruizem monodram Pozioma Pionowa na podstawie Szklanego klosza Sylvii Plath. W 2011 roku podczas festiwalu República Femenina II zaprezentowała przedstawienie Cały ten Meksyk. Komediodramat muzyczny, zrealizowane przez jej własny Teatr Y. Całe życie w dresach to przedstawienie, którym aktorka powróciła na scenę po kilkuletniej nieobecności. Premierowo zaprezentowano je w listopadzie 2016 roku, cztery lata po narodzinach Jeremiego, niepełnosprawnego syna Justyny Tomczak-Boczko.
Jeremi ma sześć lat. Jeszcze przed narodzinami został zarażony wirusem cytomegalii, w wyniku czego urodził się z małogłowiem, padaczką lekooporną i czterokończynowym porażeniem. Jeremi nie chodzi, nie mówi. Wymaga całkowitej, nieustannej opieki. Jest fanem Leszka Możdżera i, jak mówi jego mama, najbardziej kocha swoją siostrę Polę. To on, Jeremi, jest właściwie główną postacią, wokół której Justyna Tomczak-Boczko buduje swój spektakl. Do realizacji przedstawienia skłoniło aktorkę, zapewne tylko między innymi, spotkanie z Przemysławem Prasnowskim, pomysłodawcą poznańskiego Baraku Kultury. Tak powstał niespełna pięćdziesięciominutowy monodram Całe życie w dresach, opowieść iskrząca się błyskotliwym dowcipem, a zarazem szalenie przejmująca. Opisująca codzienność za pomocą krótkich, felietonowych mikrohistorii, które podejmują banalne na pozór tematy i za ich pomocą tworzą kolaż (nie)zwykłej codzienności.
Sceniczną przestrzeń ustanawiają tu sprzęty rodem z siłowni – piłki, sportowe machiny, hantle. Narracja Kobiety przywołuje terytoria odległe z pozoru sali do ćwiczeń czy siłowni, ale im dłużej się tej opowieści przysłuchujemy, tym bardziej dociera do nas, że z siłownią ma ona wiele wspólnego. Kobieta mówi bowiem o ciągłym, nieustającym wysiłku. Najpierw był szpital. Zza dowcipnej narracji wyziera obraz bezwzględnej machiny. Szpital to „kraina dzieciństwa”, wspomina z gorzką ironią Kobieta: znów nikt cię nie słucha, nie masz imienia. Owa machina warunkuje istnienie krainy absurdu.
Masz działać, pielęgnować, podawać leki, ale jednocześnie – nie ma cię tu być, nie wolno ci tu być. Kobieta z humorem przedstawia strukturę tej przestrzeni, skrajnie hierarchiczną, rządzoną autorytarnie przez Ordynatora Wszechmogącego, na rozkaz którego wszystkie kobiety karnie ściągają majtki. Władza potrzebuje zawsze posłusznych pomagierów. Tu reprezentują ich Salowe. Kobieta potrząsa czarnym workiem na śmieci, odtwarzając nieznośny dźwięk, którym Salowa wybudza w szpitalu te, które nie dostąpiły powszechnego prawa do snu.
Dowcipna „opowieść szpitalna” poprzedza w przedstawieniu Justyny Tomczak-Boczko zejście w przestrzeń domu rodzinnego. Nigdy nieposprzątanego do końca, bo Kobieta, niczym Syzyf, każdego dnia próbuje ogarnąć świat, który nigdy ogarnięty nie będzie. Jej „krzątaning” wpisuje się w szerszy sposób istnienia – „multitasking”, bycie w nieustannym ruchu, symultaniczną pracę na niezliczonej liczbie płaszczyzn. Powód absurdalnej wielości matczynych zadań, ich męcząca częstotliwość zostają tu wyartykułowane jakby na marginesie, mimochodem, a jednocześnie z przeświadczeniem o pewnej oczywistości. Plan każdego dnia projektuje Jeremi, niepełnosprawny syn. To on generuje ciągły ruch, który w przedstawieniu Justyna Tomczak-Boczko uobecnia nieustannymi ćwiczeniami. Jej narracja sprzężona jest z podnoszeniem hantli, wyginaniem ciała, podskokami i skłonami. Ten wysiłek z minuty na minutę przestaje mieć charakter niezobowiązującej rozgrzewki i zaczyna przechodzić w obraz codziennej, pozbawionej chwil wytchnienia pracy. Życia w dresach, które, obojętnie, czy za kilka stów, czy tylko z najtańszej sieciówki, oznaczają zawsze to samo. Bezustanny ruch, obserwację, ciągłe czuwanie. Niezmienność zmagań.
Monodram Justyny Tomczak-Boczko nie szafuje słowem. Opowieść o codziennym życiu matki niepełnosprawnego dziecka pozbawiona jest rozbudowanych opisów, wielopiętrowych historii. Tomczak-Boczko rzuca hasła, krótkie frazy. Oszczędne, ale o niezwykle mocnym przekazie. Z pozoru pozbawione emocji, zdystansowane i humorystyczne. I chyba dzięki ich prostocie świat Kobiety jawi nam się przeraźliwie wyraźnie, bez sentymentalnych fasad, metaforycznych nadbudówek. Oszczędnemu słowu towarzyszy tu równie oszczędny, a zarazem równie czytelny gest. Jak wygląda życie matki dziecka wymagającego nieustannej opieki? Kobieta wkłada dłonie w bokserskie rękawice i zaczyna uderzać przestrzeń serią szybkich, mocnych ruchów. Tak wygląda jej świat. Nie ma w nim czasu na… Tak, przede wszystkim nie ma w nim czasu. Na próby, obmyślanie egzystencjalnych strategii. Wyświetlany na ekranie w głębi sceny film – facebookowa „ściana” z kolejnymi wpisami Jeremiego na temat codziennych potrzeb, szpitalno-rehabilitacyjnych wędrówek – pokazuje bardzo wyraźnie potworne skomplikowanie życia rodziny, która jednocześnie nie ma czasu na analizę tego skomplikowania.
„Niepełnosprawność uczy nie myśleć o przyszłości” – słyszymy ze sceny. Justyna Tomczak-Boczko nie stroni od skrajnie intymnych wyznań. Mówi o sprzecznych uczuciach, zagubieniu, lęku. Wspomina czteroletnią terapię, która za stówę tygodniowo nauczyła ją „jedynie” żyć tu i teraz.
Nie sposób oderwać monodramu Całe życie w dresach od aktualnej sytuacji politycznej, w której temat niepełnosprawności pojawił się na arenie publicznej dyskusji. Choć określenie „pojawił się” jest tu raczej niefortunne. Głos niepełnosprawnych i ich rodzin, bliskich, opiekunów siłą wtargnął w przestrzeń, która od zawsze wpuszczała go w swoje ramy jedynie wąską szparą – umożliwiającą narrację odgórnie kontrolowaną i „poprawną”. W sferze politycznej i także w dużej mierze w sferze społecznej niepełnosprawność pojawia się pod postacią wykreowanej sztucznie i oswojonej figury, którą politycy, decydenci zasłaniają własną ignorancję, hipokryzję i maskują potwornie trudną w Polsce sytuację osób niepełnosprawnych i ich rodzin. Ta figura ma kształt kilkuletniego dziecka, które chodzi i mówi nieco wolniej i mniej wprawnie od rówieśników. Ale ma miejsce w integracyjnej klasie, ładnie śpiewa i z dwójką młodych, troskliwych rodziców zwiedza w weekendy słoneczną Polskę. Ta figura jest narzędziem, które zasłania – niczym osławiona już kurtyna z Wiejskiej ukrywająca strajkujących niepełnosprawnych w czasie Zgromadzenia Parlamentarnego NATO – dzieci od urodzenia przykute do łóżka, dzieci z niepełnosprawnością sprzężoną, niepotrafiące chodzić, mówić, jeść i oddychać samodzielnie, dorosłych niepełnosprawnych wychowywanych przez samotnego, starego rodzica, rodziny z niepełnosprawnymi dziećmi żyjące na skraju nędzy. Zasłania kosmiczne kwoty na podstawowe potrzeby, brak dostępu do opieki medycznej, rehabilitacji, pomocy psychologicznej. Maskuje brak pomysłu na pomoc dorosłym niepełnosprawnym, wykluczenie, absurdalne rozwiązania prawne.
W przedstawieniu Justyny Tomczak-Boczko osobistej opowieści o synu Jeremim towarzyszy opowieść o sytuacji niepełnosprawnych i ich rodziców w dzisiejszej Polsce. Aktorka unika formułowania oskarżeń, nie rości sobie prawa do niczego, nie narzeka. Po prostu zwięźle, mocno i bez egzaltacji podaje fakty, właściwie ich urywki. Które mówią jednak więcej i mocniej niż niejeden wielostronicowy reportaż.
W tej opowieści o życiu rodzinnym i społecznym bardzo mocno uderza i porusza nieustanny wysiłek Kobiety – próba zachowania własnej indywidualności, zaopiekowania się sobą mimo wszystko, zaznaczenia własnej kobiecości, pragnień, marzeń, nawet poprzez ironiczne kwitowanie niedoskonałej fizyczności. Całe życie w dresach to głos, który na wielu płaszczyznach tematycznych i w wieloraki sposób opowiada o rozpaczliwej momentami próbie obrony – indywidualności własnej i cudzej, prawa do bycia, do uczestniczenia w życiu, do marzeń i pomyłek. I co w całej tej historii najbardziej zdumiewające – nikt tu nikogo nie oskarża, nie szantażuje. Nie prosi.
W finale spektaklu kobieta wkłada długą srebrną suknię, na ramiona narzuca szal z kolorowych piór. Na twarz nakłada makijaż. „Wiedziałam, kurwa, że będę szczęśliwa” – wyznaje treść codziennej autoafirmacji, która w jednym zdaniu kondensuje wieczne „bycie w dresach”, naznaczone jedną tylko pewnością stuprocentową. Że tych dresów nigdy się już nie zrzuci, że się z nich nie przebierze.
Teatr Ba-Q, Poznań
Justyna Tomczak-Boczko, Przemysław Prasnowski
Całe życie w dresach
reżyseria: Przemysław Prasnowski
muzyka: Maciej Kuśnierz
kostiumy: Dorota Słomczyńska
wizualizacje: Hacen Sahraoui
ruch sceniczny: Adrian Rzetelski
obsada: Justyna Tomczak-Boczko
premiera: 4.11.2016