nietak!t – kwartalnik teatralny

Historie wydobyte z cienia

Teatr Figur z Krakowa, Huljet, huljet, reż. Dagmara Żabska, Alla Maslovskaya

Bywają spektakle, po zakończeniu których włączenie się w nurt życia zatłoczonej ulicy stanowi szczególne wyzwanie. Intensywność tego wrażenia wzrasta, im bardziej określony rodzaj poetyki teatralnej odbiega od sposobu codziennego doświadczania świata. Huljet, huljet Teatru Figur zdecydowanie należy umieścić w gronie przedstawień, które zabierają widza w całkiem nieoczekiwaną podróż, zwłaszcza w kontekście proponowanej estetyki. Już sam pomysł, by z wykorzystaniem języka teatru cieni opowiedzieć o życiu w krakowskim getcie, wydał mi się dość niekonwencjonalny. Muszę jednak przyznać, że trochę się też obawiałam. Lekki niepokój towarzyszy mi zresztą zawsze, gdy mam oglądać przedstawienia o wojennej tematyce. Każdorazowo pojawiają się te same pytania: jak sproblematyzować to zagadnienie uczciwie, ale bez popadania w szereg narzucających się automatycznie schematów myślowych? Jaką formę nadać teatralnej wypowiedzi, by uniknąć wytartych klisz w sposobie obrazowania, a przede wszystkim patosu, wobec którego nie bardzo wiadomo, jak się zachować? Teatr Figur swym przedstawieniem udowadnia, że o doświadczeniu wojny można opowiedzieć w przejmujący, a jednocześnie bynajmniej nie oczywisty sposób.


Krakowski zespół nie posiada własnej siedziby. Gra na deskach gościnnych scen (przestrzeni w rodzinnym mieście użycza mu między innymi Teatr Odwrócony), ale sporo też podróżuje, zdobywając laury na międzynarodowych festiwalach. Trzeba przyznać, że dorobek podróżniczy Teatru Figur robi wrażenie. Grupa występowała między innymi w Niemczech, Rosji, Stanach Zjednoczonych czy Chinach, a w 2017 roku wycieczki od Gostynia przez Kraśnik aż po Bukowinę Tatrzańską zapewnił jej udział Huljet, huljet w finale programu „Teatr Polska”. Dla artystów, o których mowa, częste wędrówki to raczej norma – jedyny dziś w naszym kraju profesjonalny teatr cieni zaczynał bowiem jako objazdowy teatr lalek. Założony w 2007 roku z inicjatywy Dagmary Żabskiej i Agaty Wilam, w żadnym punkcie Krakowa nie zagrzał nigdy miejsca na dłużej. Stałym rezydentem Centrum Kultury Dworek Białoprądnicki stał się natomiast Teatr Figurki – artystyczna jednostka zespołu do zadań specjalnych, czyli realizacji ambitnych przedstawień dla najmłodszych. Zaznaczmy od razu, że ta niezobowiązująca nazwa nie powinna wcale kojarzyć się z mało wymagającym repertuarem. Przeciwnie, przedstawienia Figurki nie stronią od trudnych tematów (na przykład Król Maciuś I opowiada o radzeniu sobie z porażką, a Mglisty Billy prowokuje do rozmów o śmierci). W kontekście Huljet, huljet ujawnia się jednak problem ze ścisłą kategoryzacją spektakli krakowskiego teatru ze względu na wiek ich potencjalnych odbiorców. To przedstawienie komunikuje się z widzami językiem uniwersalnej metafory, możliwej do odczytywania na kilku poziomach – trudno jednoznacznie rozstrzygnąć, czy spektakl skuteczniej trafia do świadomości dzieci, młodzieży czy dorosłych. Choć jego interaktywna forma i mądry sposób przeprowadzenia widza przez wojenną problematykę stanowią niewątpliwie dobry wstęp do pierwszych ważnych rozmów na ten temat z młodymi odbiorcami. Wyłania się tutaj kolejny wątek związany z funkcjonowaniem artystów Teatru Figur. Ważnym polem ich aktywności jest bowiem działalność edukacyjna. Zespół stale współpracuje z Fundacją Uniwersytet Dzieci i Małopolskim Instytutem Teatralnym, z którym pod szyldem Centrum Edukacji Teatralnej realizuje szereg szkoleń i autorskich warsztatów skierowanych zarówno do dzieci, jak i kadry nauczycielskiej. Sukcesywne wprowadzanie w życie projektów o takim profilu nie byłoby możliwe, gdyby nie szeroki zakres kompetencji członków zespołu – wszechstronnie wykształconych aktorów, lalkarzy, plastyków, animatorów kultury i pedagogów teatru.

W dniu pokazu Huljet, huljet na Sławkowskiej 14 gromadzi się zaledwie garstka osób. Do oczekującej w przedsionku publiczności wychodzi Dagmara Żabska. Szefowa teatru i reżyserka przedstawienia wyjaśnia, że Huljet, huljet to tytuł jednej z piosenek Mordechaja Gebirtiga – postaci ważnej dla kształtowania kanonu żydowskiej pieśni ludowej.

To mieszkaniec krakowskiego getta, zastrzelony przez Niemców w 1942 roku. Wśród zainteresowanych kulturą żydowską jego twórczość jest dziś dobrze znana, za życia jednak artysta nie został doceniony. Tytułowa piosenka opowiada o beztroskich latach dzieciństwa i wielkiej za nimi tęsknocie – to właśnie dziecięce spojrzenie będzie wyznaczało perspektywę narracyjną znacznej części spektaklu.

Ale o tym za chwilę. Na razie stoimy jeszcze w holu kamienicy. Żabska uprzedza, że będziemy mieli do czynienia ze spektaklem-instalacją i zachęca do swobodnego poruszania się w przestrzeni gry. Zaprasza do bycia z zespołem na scenie – chce, byśmy poczuli się swobodnie, nie niepokoili niepotrzebnie tym, jak w otoczeniu niecodziennej ekspozycji wypada się zachować. Z wolna stwarza się przyjemna atmosfera nieformalnego spotkania.

Po tym krótkim wstępie wąskim korytarzem pokonujemy trasę w dół. Z każdym kolejnym stopniem powietrze zaczyna wypełniać charakterystyczny piwniczny zapach. Gdy docieramy do niewielkiego wnętrza, z półmroku stopniowo wyłaniają się kontury szerokiego stołu, licznych półeczek, szufladek, walizek, drewnianych podwyższeń i ustawionych pod ścianą krzeseł. Posłuszni instrukcjom, nie siadamy jednak od razu. Niespiesznym krokiem wędrujemy od punktu do punktu. Centralną część przestrzeni scenograficznej zajmuje usytuowany pośrodku sceny ekran, rozmiarem znacznie się wyróżniający na tle pozostałych konstrukcji. Definiowanie spektaklu za pomocą określenia „instalacja” staje się teraz jasne – miejsce to budzi skojarzenia z muzealną ekspozycją złożoną z kilku pomniejszych, autonomicznych względem siebie obszarów. Rozbiegany wzrok początkowo nie wie, na którym fragmencie przestrzeni spocząć – figurki, kawałki plastiku, papierowe makiety, laboratoryjne fiolki, drewienka, maleńkie rurki i szereg bliżej niezidentyfikowanych kształtów szczelnie wypełniają jej granice. Niemal wszystkie znajdujące się w obrębie sceny przedmioty swymi rozmiarami przypominają wyposażenie domku dla lalek.
Teatralna machina rusza, gdy na płachcie białego materiału zaczynają przesuwać się cienie postaci. Tkaninę ułożono na górnej części drewnianej szafki, kartoteki składającej się z licznych maleńkich szufladek. Ich „drzwi” pełnią rolę ekranów, na których przemykają rozmaite kształty. Aktorska dłoń w szybkim tempie owe szufladki wsuwa i wysuwa, a migoczące w ich wnętrzu światło naprzemiennie rozbłyskuje i gaśnie. Nakreślona w ten sposób scenka rodzajowa przenosi nas na żydowską, tętniącą życiem ulicę, uruchamiając tym samym kontekst, w który wpisują się odtąd martwe jeszcze przed chwilą przedmioty.

Oś dramaturgiczna przedstawienia nie jest skomplikowana. Wizualno-dźwiękowe mikrohistorie układają się w umowną opowieść o losach mieszkańców krakowskiego getta. Twórcy raczej szkicują niż kreślą wyraźne kontury. W jednej z początkowych sekwencji zaglądamy na przykład do maleńkiego, rozświetlonego ciepłymi kolorami wnętrza – to salon, w którym tańczy wtulona w siebie para. Mieczysław Fogg nuci smutnawo w tle: „W letnią noc siedzę sam, wkoło cisza panuje…”. Melancholia szybko ustępuje jednak napięciu. Słychać huk bomb. Zaraz potem szum drzew i dźwięk spadających miarowo kropli. I jesteśmy już zupełnie gdzie indziej – śledzimy żmudną wędrówkę kanałem, którego ściany poruszane są gwałtowną siłą cyklicznych bombardowań. Ukryci przed wzrokiem publiczności aktorzy formują na ekranie mgliste, prześwietlone promieniami słońca korony drzew. Głośne podmuchy wiatru, bezkształtna masa zieleni i oślepiająca jasność dnia – kompozycja barw i technika animowania przedmiotu w niemal realistyczny sposób oddają perspektywę postrzegania świata wzrokiem dwójki wyczerpanych tułaczy. W pamięć zapada także obraz wielkiego muru krakowskiego getta, rzucającego na ekran złowrogie, powłóczyste cienie. Gra świateł uwydatnia na jego powierzchni bruzdy wyryte siekającym deszczem i licznymi kulami, które z hukiem musiały kruszyć beton. Niebywałe, że jeszcze kilkanaście minut temu był to jedynie kawałek położonego na stole plastiku.

Niemalże filmowe zbliżenia nałożone zostają na plany ogólne, dynamizując tym samym przebieg akcji. Kolejne obrazy zazębiają się w płynnym rytmie wyznaczanym fantazyjną grą światła, cienia i dźwięków, a my, widzowie, chłoniemy je z jakimś dziecięcym rodzajem zdumienia. Efektowność przedstawienia opiera się także na wykorzystaniu szerokiej palety barw – nasycone kolorystycznie obrazy przeplatają się z sekwencjami utrzymanymi w czerni i bieli, dzięki czemu opowieść nie popada w wizualną monotonię.

Realia wojenne odrywają się niespodziewanie od rzeczywistości krakowskiego getta w intrygującej scenie rozgrywającej się gdzieś na skraju lasu. W tę scenerię intuicyjnie przenosi nas wyobraźnia, na ekranie bowiem pojawiają się tylko sylwetki trawionych bezlitosnym ogniem owadów. Ogień skwierczy złowrogo, gdzieś w tle wybucha kolejna bomba. Zwierzęce ciała kurczą się od palącej temperatury, a ekran wypełniają ostre odcienie czerwieni i zieleni. Ten przedziwny obraz sprawia, że granice scenicznej rzeczywistości rozszerzają się natychmiast pod naporem niszczycielskiego żywiołu wojny.

Przedstawienie Teatru Figur nie przygniata jednak tragizmem wojennych przeżyć, bo też nie o rozdrapywanie wojennych ran tutaj chodzi. Twórcy nie dążą do stawiania wywrotowych tez, nie usiłują nikogo ani rozliczać, ani oskarżać. Huljet, huljet angażuje widzów na innym poziomie – wciągając w poetycką grę materialną tkanką teatru. Spektakl przenika prosta i bardzo szczera potrzeba, by dodać kilka osobistych słów do historii opowiedzianej już przecież niezliczoną ilość razy. Intymna forma teatru cieni doskonale z tą intencją współgra. Finezja przedstawienia wprawia w estetyczny zachwyt, a skrupulatnie przemyślana dramaturgia pozwala na płynne wejście w budowany z emocji świat. Po ostatnich brawach reżyserka dodaje jeszcze, że nie trzeba natychmiast wychodzić i jeśli mamy ochotę, możemy zbadać instalację po raz kolejny albo zostać, by porozmawiać chwilę z twórcami. I rzeczywiście – wcale nie ma się ochoty opuszczać tej małej piwniczki tak od razu.



Teatr Figur, Kraków
Huljet, huljet
reżyseria: Dagmara Żabska, Alla Maslovskaya
koncepcja i scenariusz: zespół Teatru Figur
scenografia: Agnieszka Polańska, Beata Klimkowska,
Edyta Stajniak
muzyka: Andrzej Bonarek
obsada: Agnieszka Polańska, Piotr Idziak, Mateusz Wróbel, Marta Hankus, Dagmara Żabska
premiera: 3.10.2015