Teatr pod Fontanną, Wesele, reż. Janusz Stolarski
Realizowany przez poznańskie Centrum Kultury „Zamek” od początku 2016 roku projekt „Teatr powszechny” to śmiała próba wprowadzenia teatru terapeutycznego do głównego nurtu kultury. To przedsięwzięcie, dzięki któremu przedstawienia zrobione we współpracy z osobami narażonymi na wykluczenie wypełnią lukę w ofercie teatralnej i przestaną być tylko i wyłącznie „ciekawostkami”.
Jak przekonywał Andrzej Maszewski podczas inauguracji tego autorskiego projektu: „Staramy się udowodnić, że przeżycie związane z wchodzeniem w rolę jest wspólne dla »prawdziwych«, profesjonalnych aktorów i dla tych, którzy przy wyjściu na scenę muszą pokonać szereg trudności – chorobę, niepełnosprawność, trudne momenty w życiu”. Wyrażał przy tym nadzieję, „że spektakle, które powstaną, zmierzą się z najnormalniejszą w świecie oceną artystyczną. Nie będzie tutaj nawiasu, taryfy ulgowej – że to tylko takie przedstawienie »osób specjalnej troski«. Pokażemy wydarzenia, które bronią się same, a artyści ponoszą za nie pełną odpowiedzialność”.
Szybko i stanowczo przechodząc od słów do rzeczy, organizatorzy na dobry początek zaprosili z pokazami gościnnymi dwie słynne grupy teatralne z Niemiec. W lutym przybył do Poznania berliński Theater RambaZamba ze spektaklem w reżyserii Jacoba Höhnego, w którym głównych bohaterów Końcówki Becketta, Clova i Hamma, zagrali Jonas Sippel (aktor z zespołem Downa) i Sven Normann (niewidomy aktor z niedowładem nóg, zmarły niedługo potem, 16 kwietnia 2016 roku, w wieku zaledwie 31 lat). W kwietniu Theater Tikwa, który ma za sobą ponad dwadzieścia pięć lat doświadczeń we współpracy artystów pełno – i niepełnosprawnych, przywiózł do stolicy Wielkopolski spektakl taneczny Seesaw.
Już wtedy – a cały czas mówimy o pierwszej połowie 2016 roku – trwały próby do spektaklu pod tytułem Nisza. Jego premiera stała się wynikiem długiej pracy Janusza Stolarskiego z aktorami amatorami, ludźmi powracającymi do „normalności” po załamaniach nerwowych lub z diagnozą schizofrenii, z dwóch poznańskich ośrodków rehabilitacji społeczno-zawodowej, zwanych też Domami pod Fontanną.
Stąd też nazwa nowego zespołu – Teatr pod Fontanną. „Na scenie aktorzy opowiadają ważne dla nich historie. Punktem wyjścia są przyniesione przez nich przedmioty. Rzeczy osobiste. Skąd taki pomysł? „Przyniosłem kiedyś na zajęcia torbę maskotek moich wnuczek. Położyłem. I wtedy zrozumiałem, że kiedy pytam o rzeczy osobiste, to im jest łatwiej opowiadać przez coś. Pomyślałem, że spróbuję ich poprosić, żeby przynieśli to coś. Jakąś rzecz, która jest dla nich ważna” – powie o tym wyjątkowym przedstawieniu Stolarski. Wyzna też: „Z jednej strony ten projekt wydawał się szaleństwem, z drugiej – okazało się, że jest tym, o co najbardziej chodzi mi w teatrze”.
Jest to więc dobry moment, zanim przejdziemy do omówienia zrealizowanego przez tenże Teatr pod Fontanną Wesela według Wyspiańskiego, by skreślić krótką biografię twórczą reżysera i lidera tak nietypowego zespołu. Janusz Stolarski ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną im. Ludwika Solskiego w Krakowie i od tego czasu pracował w teatrach instytucjonalnych, jak chociażby w Teatrze Polskim w Poznaniu, Teatrze Starym w Krakowie, Teatrze STU czy warszawskim Teatrze Studio, pozostając jednocześnie artystą niezależnym, współpracującym z takim grupami i zespołami jak Drugie Studio Wrocławskie, Teatr Ósmego Dnia, Teatr Usta Usta czy grupa teatralna Sekta Lecha Raczaka. Od 1994 roku współtworzył Stowarzyszenie Teatralne ANTRAKT (Aktualnie Niezależne Towarzystwo Różnorakich Aktywności Teatralnych).
W jednym z wywiadów swoje nieustanne poszukiwania Stolarski tłumaczył tak: „Nie załapałem się na dobry czas. Gdy skończyłem studia, było już po Teatrze Laboratorium. Dostałem się tylko do Drugiego Studia Wrocławskiego. Podobnie zdarzyło mi się z podporą Teatru Ósmego Dnia: Lechem Raczakiem. Oceniam, że moja praca w Sekcie, zespole, który Lech próbował stworzyć, przypadła na nieodpowiedni czas. Spotkałem się z nim w nieodpowiednim czasie”.
Stolarski zabłysnął wykonaniem licznych monodramów, wśród których najbardziej znane są: Ecce Homo według Fryderyka Nietzschego (1991), Zemsta czerwonych bucików Philipa-Dimitriego Galása (1995), Grabarz królów Jerzego Łukosza w reżyserii Mirosława Kocura (2004), Kod inspirowany muzyką z płyty Zbigniewa Łowżyła i Krzysztofa Nowikowa o tym samym tytule (2010) oraz Orfeusz i Eurydyka według Czesława Miłosza (2011).
Na tym polu artyście udało się zebrać doprawdy imponującą kolekcję nagród. Wśród nich „Za poszukiwanie nowych możliwości ekspresji w sztuce teatru” na Międzynarodowym Festiwalu Monodramów Vidlunnija w Kijowie, Grand Prix XI Międzynarodowego Festiwalu Monodramów w Bitoli (Macedonia) i Grand Prix na Ogólnopolskim Festiwalu Teatrów Jednego Aktora w Toruniu. O wyróżnieniach na Wrocławskich Spotkaniach Jednego Aktora już nawet nie wspominam. A jednak teraz nie monodramach, tylko o wymagającej, bardzo wymagającej pracy zespołowej.
Stoimy tłumnie zebrani pod drzwiami Sali Wielkiej imponującego budynku Centrum Kultury i czekamy na rozpoczęcie spektaklu. Wszyscy chcieliby już wejść, ale na to jeszcze za wcześnie. Słyszymy odgłosy muzyki i śpiewu. Rozglądamy się. Próbujemy ustalić źródło tego hałasu. Ucho wyłapuje dźwięki akordeonu, tego najpopularniejszego, przynajmniej niegdyś, instrumentu weselnego. Patrzymy na górę i dopiero teraz zauważamy rozbawionych gości, którzy świątecznym orszakiem kroczą ku wijącym się schodom. Robią to powoli, dając publiczności okazję, by nasiąkła atmosferą święta, w której są zanurzeni. Niektórzy korzystają z oszklonej windy. Większość biesiadników ubrana jest uroczyście, a jednocześnie jakby niedbale. Wraz z nimi wchodzimy do sali, która na jakiś czas przeobraża się w podkrakowskie Bronowice.
Kiedy już zajmiemy miejsca na widowni, okaże się, że jesteśmy odcięci od tanecznego jądra imprezy za pomocą białych, przepuszczających światło parawanów. Na nich, dzięki staraniom Aldony Wiśniewskiej, w trakcie przedstawienia pojawiać się będą obrazy tańczących nagich ciał, prezentowanych według najlepszych tradycji antycznych greckich waz. Ciał pełnych energii, zdrowia i wigoru. Tym sposobem w trakcie każdego pokazu powstaje nowe, oryginalne dzieło malarskie. Jakby dzieło w dziele.
W pierwszej części przedstawienia cała akcja dramatu została przeniesiona do przestrzeni przed zasłaniającymi środek sceny parawanami. Ustawiono tu rzędem trzy mikrofony, do których będą wzywani poszczególni weselnicy. Pojawiają się oni i znikają, żeby dalej uczestniczyć w tańcach. Przez cały czas na scenie przebywa jedynie siedzący na wózku Poeta, który potrzebował asysty reżysera. Aktor grający tę postać wypowiadał się z największym bodajże wysiłkiem. Jak podejrzewam, a siedziałem w pierwszym rzędzie, wielu jego kwestii nie dałoby się zrozumieć, gdyby nie uprzednia znajomość tekstu Wyspiańskiego. Ale dzięki temu jakże wspaniale wybrzmiewa słynna scena, w której usłyszymy bardzo wyraźnie słowa: „oto Polska właśnie!”. W tej jednej frazie aktor skumulował niesamowity ładunek energii, która natychmiast udziela się publiczności.
Rolę Panny Młodej powierzono dwóm aktorkom naraz: młodej i starszej. Druga przez cały czas powtarzała słowa za pierwszą. Do tego Agnieszka Rypniewska ubrała obie panie w ogromne, groteskowe, „owocowe” kapelusze. Zresztą podobnych podwojeń i potrojeń było dość sporo. Zmultiplikowani zostali Pan Młody i Rachela. Jak podejrzewam, część z tych rozwiązań zostało podyktowanych możliwościami aktorów, inne miały wyłącznie walory artystyczne. Z pewnością nie były to łatwe decyzje. Trudno było nie zauważyć, jak krążący między swymi podopiecznymi Stolarski z całego serca stara się zadbać o ich komfort. Jednocześnie jednak, będąc reżyserem i liderem zespołu, zmuszony był stanowczo ich dyscyplinować za pomocą gestów, dźwięków i słownych wskazówek. To on zaprasza poszczególne postacie do mikrofonów. W razie potrzeby próbuje okiełzać taneczne uniesienia i hałasy dochodzące zza parawanów prostym i zdecydowanym: „Ciszej!”.
Z mikrofonami aktorzy urządzali prawdziwe małe performanse. Nie wiem, ile w tym było improwizacji, ale niekiedy wyglądało to jak popisowy numer kabaretowy. Szczerze mnie rozbawiła uwaga Stolarskiego rzucona w ślad za jednym z aktorów, który po wypowiedzeniu kwestii próbował zabrać mikrofon ze sobą: „Mikrofon, ej, ty złodzieju!”.
Niekiedy wyglądało to dokładnie tak, jak na prawdziwym weselu, kiedy po dłuższej uczcie i tańcach do wypowiedzi i toastów wzywani są liczni i już niezbyt trzeźwi krewni państwa młodych.
W opanowaniu sytuacji reżyserowi bardzo pomaga muzyka, która podtrzymuje i moduluje tempo spektaklu, dopasowując je do kondycji występujących. Była to muzyka na żywo, za którą odpowiadali Jacek Hałas (akordeon, lira korbowa, kalimba, drumla), Antoni Hałas (elektronika, wiolonczela), Jonasz Hałas (trąbka, ligawa) i Jakub Hałas (akordeon). Dzięki tej czwórce chwilami czułem się jak na planie filmu Emira Kusturicy. Równie pomocny dla występujących był tekst (mocno okrojony oryginał Wyspiańskiego), rzucany na ściany za plecami widzów. Zauważyłem go dopiero w drugiej połowie przedstawienia. Korzystali z niego nie tylko aktorzy, ale i widzowie.
W drugiej części przedstawienia, kiedy zaczynają się sceny przywoływania zjaw, następuje znacząca zmiana nastroju. Staje się mroczniej. Tempo zwalnia. Parawany znikają, a za nimi, z tyłu sceny, widzimy długi podest, na którym pojawiać się będą tajemnicze postacie, starannie wyrzeźbione za pomocą światła i sugestywnego doboru kolorów.
Cały zespół staje frontem do widowni, a Stolarski przejmuje rolę Gospodarza. Pojawiają się kosy bojowe, rekwizyt szczególnie popularny na polskich scenach w ostatnich latach. Bolesnej diagnozie Wyspiańskiego pozwalają wybrzmieć, dosłownie i w przenośni, gdyż i w tej części spektakl nie traci muzycznego charakteru.
Miałeś, chamie, złoty róg,
miałeś, chamie, czapkę z piór:
czapkę wicher niesie,
róg huka po lesie,
ostał ci się ino sznur,
ostał ci się ino sznur.
Wesele się kończy. Stolarski zbiera do wielkiej skrzyni rekwizyty i części kostiumów. Staje się to dla spektaklu swoistą klamrą, jako że w podobny sposób wszystko to rozdawał na samym początku. Artyści świątecznym orszakiem opuszczają salę. Patrzymy w ślad za nimi. Oklaski.
„Ponad sto lat temu Wyspiański w Weselu dokonał wiwisekcji polskiego społeczeństwa. Nie oszczędził nikogo. Z szaf powyciągał polskie trupy, rozszarpał stare i nowe rany” – czytamy w notce programowej. Chce się dodać, że w wypadku Teatru pod Fontanną był to bardzo szczególny seans wiwisekcji, pozwalający inaczej spojrzeć zarówno na sam dramat, jak i na otaczającą nas rzeczywistość – społeczną, polityczną i każdą inną. Ale jak inaczej? To kwestia tyleż subtelna, co bardzo, moim zdaniem, subiektywna. Na tyle, że chciałbym większość z tych przemyśleń, a bardziej nawet emocji i przeżyć zostawić dla siebie. Podejrzewam, że nie tylko ja.
W tym też tkwi moc tego przedstawienia, jest ono bowiem jednym z tych dzieł, których wartość etyczna wydaje się ważniejsza od estetycznej. Chociaż, rzecz jasna, w żaden sposób nie niweluje tej ostatniej, ale jakby ją przesłania, wyprzedza w kolejności percepcji i oceny. I nie ma to nic wspólnego ze wspomnianą taryfą ulgową. Nie o to chodzi.
Nie bądźmy niewolnikami tyranii gotowego dzieła artystycznego i jego rzekomo ponadczasowych wartości. Zachowajmy lub stwórzmy przestrzeń, gdzie dzieło wreszcie ustąpi na rzecz wytwarzanych w trakcie prób i pokazów stosunków międzyludzkich. Do głowy przychodzi znany projekt estetyki relacyjnej Nicolasa Bourriauda. Z pewnością sporo by można mu zarzucić, a jednak ma on w sobie, jak i przedsięwzięcie Stolarskiego, niezbędny ładunek tego patosu humanistycznego, bez którego, moim zdaniem, teatr łatwo zamienia się w jeszcze jedną formę gry w szklane paciorki. Gry niekiedy doprawdy wirtuozowskiej, ale jednak tylko gry.
Teatr pod Fontanną
Stanisław Wyspiański
Wesele
koncepcja i reżyseria: Janusz Stolarski
asystenci reżysera: Paweł Nyga i Łukasz Gnioch
muzyka: Jacek Hałas
zespół muzyczny: Jacek Hałas, Antoni Hałas, Jonasz Hałas, Jakub Hałas
światła: Arkadiusz Kuczyński, Jacek Raczkowiak
realizacja dźwięku: Piotr Kazimierz Wiśniewski
występują: Mirosław Barnaś, Piotr Bekasiak, Tymoteusz Ćwierzyk, Tomasz Dzierżanowski, Łukasz Gnioch, Agnieszka Grabia, Jagoda Gruszczyńska, Jacek Hałas, Ewa Zajkowska, Agnieszka Kamińska, Hanna Kubaszewska, Sylwia Marciniuk, Urszula Matuszewska, Joanna Mikołajczyk, Julia Hałas, Andrzej Nyczke, Paweł Nyga, Marta Pautrzak, Krystyna Pilecka, Michał Przybytkowski, [Władysław Rogala], Justyna Romanowska, Joanna Sęk-Dykczak, Urszula Stachowiak, Janusz Stolarski, Magdalena Treichel, Aldona Wiśniewska, Zbigniew Zbitkowski
premiera: 25.05.2017