nietak!t – kwartalnik teatralny

Sezon ogórkowy, czyli ręce pełne roboty

O programie „Lato w teatrze” Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie – z perspektywy praktyka


Temperatury przekraczają znośne trzydzieści stopni. Posłowie z małżonkami już w samolotach do lepszych krajów. Dziennikarze snują opowieści o zabójczych pomidorach i procesie za sztuczny biust. W teatrach pusto. Aktorzy i reżyserzy, którzy nie opalają się właśnie na plaży w Pobierowie, siedzą w nagrzanych kuchniach i pakują do słoików ogórki. Sezon w pełni.


A przecież deski sceniczne wcale nie muszą pokrywać się wakacyjnym kurzem. Mogą stać się miejscem teatralnych przygód dla dzieci i młodzieży. Taka właśnie myśl towarzyszyła początkom programu „Lato w teatrze”, który w tym roku odbył się jedenasty raz. Jak to się jednak stało, że program, który miał ożywić teatry repertuarowe w okresie wakacyjnym, zagląda dziś częściej do małych domów kultury i wiejskich świetlic, a wśród czterdziestu wyłonionych projektów tylko jedenaście odbywa się w teatrach?


Podczas pierwszych edycji pracowniczki Instytutu Teatralnego dzwoniły do teatrów, zachęcając do organizacji dwutygodniowych warsztatów dla dzieci i młodzieży. Szybko dostrzegły, że zasięg programu nie musi ograniczać się tylko do miast, w których działają teatry instytucjonalne. Jak tłumaczy koordynatorka programu Joanna Krukowska: „Dostrzegliśmy duży potencjał w stowarzyszeniach i fundacjach, które nie zawsze mają własną przestrzeń, więc mogą jeździć do innych miejsc, nawiązywać współpracę z domami kultury i tam prowadzić warsztaty”.


W pierwszej edycji programu w 2008 roku wzięły udział cztery teatry. Już rok później „Lato w teatrze” stało się konkursem adresowanym też do organizacji pozarządowych i domów kultury. Dekadę temu zgłoszono dziesięć projektów, w tym roku było ich już sto trzydzieści osiem. „Lato w teatrze” zapewnia dzieciom i młodzieży dwa wakacyjne tygodnie intensywnych warsztatów teatralnych – to nie zmieniło się od pierwszej edycji aż po ostatnią. Organizatorzy są jednak czujni i, jak mówi Joanna Krukowska, starają się „łapać energię tego programu”. Dlatego w kolejnych latach pojawiały się dodatkowe elementy: objazdy spektakli w namiotach cyrkowych, cykl warsztatów „Szkoła Pedagogów Teatru” czy wizyty studyjne. W 2015 roku po raz pierwszy uruchomiono moduł Lato w teatrze+.


Dziś program składa się z trzech elementów: spektakli objazdowych w małych miejscowościach, Szkoły Pedagogów Teatru oraz konkursu grantowego. Konkurs jest ogłaszany w okolicach marca na stronie Instytutu Teatralnego. Maksymalne dofinansowanie wynosi czterdzieści tysięcy złotych. Aplikujący muszą jednak pamiętać, że dziesięć procent to wkład własny, który trzeba będzie pokryć, jeśli dostaniemy dotację. Do obowiązków beneficjentów należy też wysłanie reprezentanta na któreś z proponowanych przez Instytut szkoleń. W tym roku paleta kursów była szeroka – od technik lalkowych po budowanie zespołu projektowego. Po wypromowaniu projektów i naborze młodych uczestników zaczynają się warsztaty. Odbywają się codziennie przez co najmniej sześć godzin. Instruktorzy z dziećmi i młodzieżą pracują na finał projektu. Nie musi to być spektakl teatralny. W historii konkursu zdarzały się akcje performatywne w przestrzeni miasta czy gry terenowe. Po trudnym momencie rozstania z podopiecznymi i zespołem projektowym następują jesienne spotkania ewaluacyjne. Organizatorzy i instruktorzy projektów z całej Polski wspólnie analizują swoje działania i współpracę z Instytutem. Na koniec przychodzi czas składania sprawozdań.


*


Podczas wakacji 2005 roku „Lato w teatrze” jeszcze nie istniało, a Michał Krzywaźnia już organizował Letnią Akademię Teatralną w Stepnicy. Przez około dziesięć dni młodzi ludzie z zachodniopomorskiego miasteczka wspólnie pracowali nad spektaklem plenerowym. Warsztaty miały konkretne zadanie. Chodziło o integrację kabaretu i grupy teatralnej z Gminnego Ośrodka Kultury. Po ponadtygodniowej wakacyjnej przygodzie członkowie obu zespołów pod wodzą Michała Krzywaźni stworzyli Teatr w Krzywym Zwierciadle, który działa do dziś. Od tej pory również Letnia Akademia odbywa się co rok. Do Stepnicy zjeżdża się teatralna młodzież z całego województwa, ale przez pocztę pantoflową trafiają tu też ludzie z Poznania, Wrocławia czy Bielska-Białej. Krzywaźnia szukał środków na kolejne edycje w gminie i w programach międzynarodowych. W końcu musiał trafić na Instytut Teatralny. W Teatrze Pleciuga, który miał już doświadczenie w organizacji „Lata w teatrze”, Magdalena Bogusławska opowiedziała mu o tym, jak program wygląda w praktyce. Dziś oboje organizują „Lato w teatrze”.


*


Moja historia z „Latem w teatrze” zaczęła się w roku 2014, kiedy wraz z Teatrem Realistycznym postanowiłyśmy aplikować do programu. Anna Sadowska z naszego zespołu pracowała wcześniej przy stepnickim spektaklu plenerowym na podstawie Dwudziestu tysięcy mil podmorskiej żeglugi Juliusza Verne’a. Zaczynałyśmy też wtedy pracę w nowym miejscu – na skierniewickim blokowisku. Chciałyśmy użyć „Lata w teatrze” do wkroczenia z impetem w społeczność osiedla. Połączyłyśmy Szekspirowski klasyk o miłości Romea i Julii z miejską legendą o walce dwóch gangów – Skwerów i Styków. Żeby wkupić się w łaski bywalców osiedlowego skateparku, zaprosiłyśmy do współpracy NTK – łódzki skład hip-hopowy. Niestety, nasza aplikacja przepadła w konkurencji ze stu czterdziestoma innymi wnioskami. Tak bywa. Ale bywa i tak, że jest się na tyle pewnym swojego pomysłu, że poruszy się niebo i ziemię, żeby go zrealizować. Nam udało się poruszyć Fundację Orange. W finale rapowałyśmy razem z młodzieżą:


to tylko przedstawienie
przecież przyjaźń w nas drzemie
łączymy się w miłości
jesteśmy jednym plemieniem

Widokowisko, bo tak nazwałyśmy projekt, odbyło się też w kolejnym roku. Tym razem nie startowałyśmy w konkursie Instytutu, bo działanie wsparło Ministerstwo Kultury. Inspiracją było dla nas jednak właśnie „Lato w teatrze”. Oparłyśmy się na tej samej formule – intensywnego wakacyjnego spotkania, podczas którego teatr jest narzędziem w rękach całego zespołu – instruktorów i uczestników spędzających ze sobą całe dnie i pracujących na wspólny sukces. Uczestnicy nie są tylko aktorami, ale współtworzą dramaturgię, scenografię czy kostiumy i mają przestrzeń do swobodnej wypowiedzi artystycznej.


Takie są właśnie założenia Instytutu Teatralnego. Jak mówi Joanna Krukowska: „nie wspieramy pracy na gotowych scenariuszach z mocną wizją reżyserów. Chcemy, żeby »Lato w teatrze« było szansą na to, żeby każdy młody człowiek mógł się wypowiedzieć w danym temacie, żeby tam zostało ujęte ich zdanie”. Ma to swoje konsekwencje w trudnych, ale pięknych momentach, kiedy dzieciaki przejmują inicjatywę, zmieniając tok projektu. Wydaje się nawet, że Iwona Woźniak, która pracowała już przy kilku edycjach „Lata w teatrze”, dąży do przewrotu kopernikańskiego w procesie pedagogicznym – wstrzymać kadrę, ruszyć dzieci. Udało się to w zeszłorocznym Lecie Fundacji Szafa Gra w Ornontowicach. Reżyserka wspomina: „Byliśmy pod koniec już bezrobotni. Robiliśmy dużą instalację. Wchodzisz na salę i widzisz, jak ta energia ich rozpiera. Trzeba ich tylko wzmocnić, ale nie przeszkodzić”.


Anna Giniewska z Teatru Krzyk, koordynatorka dwóch edycji „Lata w teatrze”, też stara się dawać uczestnikom wolną rękę. W te wakacje pracowali nad legendami z Maszewa. Instruktorzy przygotowali się do tematu, ale musieli przekierować tor swojej pracy, ponieważ okazało się, że dzieci mają zupełnie inne od nich poczucie czasu. Trzeba było otworzyć się na nową perspektywę.


Michał Brańka z Teatru Próg w tym roku współpracował przy „Lecie w teatrze” z Cricoteką. Głównym tematem warsztatów był cyrk (to nawiązanie do działalności Kantora, gdyż „Cricot” czytane wspak brzmi: „tocirc”). Temat wydaje się ciekawy dla dzieci i młodzieży. Tak też było, ale znowu założenia kadry trzeba było zmodyfikować. We wspomnieniach Brańki pojawia się spotkanie z uczestnikami w pierwszym tygodniu projektu: „Prowadziliśmy rozmowę o podstawowych emocjach, o tym, jakie są, jak młodzi ludzie je rozpoznają. Pojawił się wątek zwierząt w cyrku. Uczestnikom dużo łatwiej było utożsamić się z emocjami zwierząt. To okazało się dla wszystkich istotne i scaliło grupę. Wcześniej nie przychodziło mi do głowy, że to będzie temat”. W efekcie grupa przeprowadziła sondę na ulicy, by sprawdzić, czy ten problem jest równie istotny dla przechodniów. Michał Brańka nazywa to „społeczną ręką teatru”, kiedy to nie pokaz jest najważniejszy, ale scalenie grupy wokół ważnego społecznie tematu.


*

Z moich doświadczeń udziału w programie i spotkań z koordynatorami i instruktorami wynika, że te podstawowe założenia są dla wszystkich jasne. Dążymy do tego, by zbudować z uczestników zgrany i twórczy zespół, który z zaangażowaniem i refleksją podejdzie do tematu warsztatów. Zmieńmy jednak na chwilę perspektywę – dla Instytutu Teatralnego jest z kolei jasne, że dąży do tego samego wśród kadr projektów. Koordynatorka programu podkreśla: „Bardzo ważne jest dla nas to, żeby myśleć o zespole, w którym się pracuje, i dbać o rozwój osób, które zajmują się edukacją, i przekierowywać też odpowiedzialność za to, co się dzieje w projektach, na te osoby i na grupy projektowe”. Namawia, by koordynatorzy nie pisali projektów w pojedynkę, ale od początku budowali zespół, który współtworzy koncepcję, dyskutuje o temacie i negocjuje metody pracy z dziećmi.


O takiej drodze opowiada Iwona Woźniak: „Przerabialiśmy już przez te pięć lat bardzo różne modele. Od tego, że ja wymyślam temat, do pracy zespołowej. Dziś w Fundacji Szafa Gra szukamy tematu wspólnie. Zbieramy doświadczenia z poprzednich projektów, ale też bierzemy pod uwagę kontekst i historię miejsca, gdzie chcemy to realizować”.


W 2014 roku po raz pierwszy w preambule konkursu mogliśmy przeczytać słowa „pedagogika teatru”. W tym samym roku Instytut Teatralny i Instytut Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego uruchomiły wspólnie studia podyplomowe z tej dziedziny. I właśnie Dział pedagogiki teatru Instytutu Teatralnego organizuje „Lato w teatrze”. Jak sami piszą, jest to dla nich jedno z najważniejszych działań. Widać, że Instytut postawił sobie za cel kształcenie edukatorów teatralnych. Dlatego „Lato w teatrze” to nie tylko warsztaty dla dzieci i młodzieży. Co roku przed wakacjami odbywają się w Instytucie szkolenia dla instruktorów i koordynatorów. Przede wszystkim jednak chodzi o to, żeby uczyli się od siebie wzajemnie, żeby – jak tłumaczy Joanna Krukowska – „było takie miejsce, gdzie bardziej doświadczone osoby mogą się wymienić doświadczeniem, opowiedzieć o nim tym, którzy będą realizować »Lato« po raz pierwszy, ale też żeby pogadali o narzędziach swojej pracy, o przemyśleniach”.


Właśnie taką drogą – drogą wymiany – Maciej Ratajczyk z uczestnika warsztatów stał się reżyserem. Brał udział już w pierwszych Letnich Akademiach Teatralnych, a potem w kolejnych edycjach „Lata w teatrze” w Stepnicy. We wszystkich (oprócz jednego roku), ale w bardzo różnych rolach. Był uczestnikiem, potem wolontariuszem, technicznym, kierownikiem techniki, instruktorem, później asystentem reżysera i reżyserem. Według niego program Instytutu wyjątkowo sprzyja nauce przez „przez podglądanie”, obserwację instruktorów i własne działanie: „tu pozwalamy sobie na trochę więcej pracy eksperymentalnej (oczywiście zaplanowanej). Jest na to czas. Można popełniać więcej błędów, ale w pozytywnym rozumieniu. Uruchamiają się inne mechanizmy. Proces dwutygodniowy jest rozciągnięty w czasie, a jednocześnie na tyle intensywny, że trwa całą dobę”.


„Lato w teatrze” to jednak nie tylko nauka w bezpośrednim starciu. Jest też pole do refleksji, głównie dzięki spotkaniom ewaluacyjnym. To również podkreśla Ratajczyk: „Rozmawiasz z uczestnikami, koordynatorami, prowadzącymi z innych okręgów, dowiadujesz się, jakie oni mieli problemy z doborem kadry, uczestnikami czy prowadzeniem zajęć. Kiedy już młodzież się zjeżdża – takie rzeczy się przypominają. Jestem w stanie szybciej reagować na sytuacje kryzysowe”. Anna Giniewska z Teatru Krzyk ma do tych wielogodzinnych rozmów ambiwalentny stosunek. Z jednej strony podkreśla, że to jeden z pierwszych projektów, podczas których zaczęła się głębiej zastanawiać nad formułą i metodami działań. Z drugiej –nie chce tracić swojej spontaniczności: „Z perspektywy działaczki offu Instytut Teatralny wydaje się uporządkowany, czasem aż za bardzo. My jesteśmy działaczami, od razu zabieramy się za robotę, a oni bardzo dużo gadają na ten temat. Do tej pory zawsze najpierw działałam, a dopiero potem zastanawiałam się, jak to nazwać”. Ostatecznie stajemy wobec dzieci i instruktorów i nie ma czasu na dywagacje – trzeba działać.


W „Lecie w teatrze” bywa też i tak, że ktoś się naszemu działaniu przygląda z boku. Mowa o wizytach pedagogów teatru. Wpierw ustalamy z zespołem, jakie obszary są dla nas istotne, na co chcemy, żeby nasz wizytator zwrócił uwagę. Pedagożka (tak się składa, że są to głównie kobiety) przyjeżdża na jeden dzień w pierwszym tygodniu warsztatów. Staje trochę z boku całego procesu, podgląda i skrzętnie zapisuje coś w notesie. Mimo początkowego stresu wspominam te wizyty bardzo miło, przede wszystkim radę udzieloną nam dwukrotnie – w Lublinie i w Będzinie – odpocznijcie trochę! Faktycznie, „Lato” jest bardzo intensywne. Joanna Krukowska też zwraca na to uwagę: „Chcemy dać taki rodzaj zatrzymania, oddechu i przyjrzenia się z zewnątrz temu, czy robimy to, co chcieliśmy zrobić, co nam sprawia przyjemność, daje nam satysfakcję i czy jest takie, jak zakładaliśmy na ten etap”. Wizyty z ramienia Instytutu budzą jednak wiele obaw. Anna Giniewska opowiada, że „rodzi to pewien lęk. Trochę inaczej pracujesz wiedząc, że ktoś cię obserwuje. Trzeba mieć dużą pewność swojej pracy, żeby się na to otworzyć”. Maciej Ratajczyk wspomina z kolei, że mieli w Stepnicy w tym roku sytuację, z którą nie mogli sobie poradzić. Wykorzystali wizytę pedagożki, żeby przetrawić i rozwiązać problem. „Padł pomysł – mówi – żeby były dostępne pod telefonem i pomogły rozwiązywać problemy, choć pewnie to jest niewykonalne”. Krytycznym okiem patrzy na ten moduł „Lata w teatrze” Iwona Woźniak: „Dla mnie to jest słaba strona, bo są za krótko. Wypowiadanie się po obserwacji jednego dnia z dwutygodniowego procesu jest bardzo niemerytoryczne”.


Maciej Ratajczyk dostrzega znaczenie „Lata w teatrze” dla swojego rozwoju jako pedagoga teatru. Wykorzystuje nabyte umiejętności, pracując w kolejnych edycjach programu.


*

Pytanie, jak inaczej możemy kształcić się na pedagoga teatru? Dyrektor do spraw artystycznych Teatru Dormana w Będzinie, Jakub Kasprzak, zwraca na to uwagę: „nie ma problemu, żebym znalazł wykształconego reżysera czy aktora po szkole teatralnej, ale nie ma tam wydziału edukacji. Do kogo się udać? Niektóre teatry mają na etacie edukatora, ale on też nie jest wykształcony w szkole teatralnej, tylko po warsztatach i kulturoznawstwie”.


Dostępne są szkolenia, kursy czy studia podyplomowe, o których już wspominałam. Może jednak część racji ma tu Anna Giniewska, która twierdzi, że najważniejsze jest działanie. Może to dziedzina, której możemy się nauczyć tylko w praktyce, a warsztaty czy studia związane z kulturą będą tu tylko uzupełnieniem.


Jakub Kasprzak zwraca uwagę na to, że właśnie tak swoją wartość budują teatry niezależne: „Okazuje się, że off, który zmuszony jest do kombinowania, nieźle sobie radzi i ma wiele do zaoferowania. Czym jest mainstream edukacyjny, nie umiałbym powiedzieć”. Widzę tu bezpośredni związek między otwarciem się „Lata w teatrze” na organizacje pozarządowe a jego nagłym intensywnym rozwojem. Dla fundacji, stowarzyszeń czy grup teatralnych działających przy małych ośrodkach kultury finansowanie pozyskiwane metodą projektową stanowi często o być albo nie być. Wspomina o tym członkini Teatru Krzyk: „»Lato w teatrze« daje szansę na to, żeby takie organizacje jak nasze stowarzyszenie mogły żyć. Dzięki grantowi nie tylko dajemy propozycję dzieciom, ale możemy też zmotywować ludzi ze Stowarzyszenia i udowodnić sobie po raz kolejny, że warto coś robić”. Giniewska podkreśla też, że jako działacze offu bierzemy na siebie kilka ról: „Jesteśmy koordynatorami, reżyserami, prowadzimy warsztaty”.


Poligon zdarzeń, jakim są warsztaty „Lata w teatrze”, wymaga nie tylko zdolności artystycznych. Iwona Woźniak zawsze dobiera współpracowników według tego klucza – oprócz doświadczenia w sztuce muszą mieć umiejętności pedagogiczne i organizacyjne. Anna Giniewska szuka osób, które poza warsztatami „będą robić dobrą robotę w międzyczasie – będą gadać z dzieciakami, obserwować, wyczuwać pewne kwestie, będą potrafili je nazwać i znaleźć źródło zachowania danego dziecka”.


Według dyrekcji Teatru Dormana w Będzinie o takich ludzi najłatwiej w teatrze offowym. Kilka lat doświadczeń Jakuba Kasprzaka i Pawła Klicy w niezależnym Teatrze Alatyr sprawiło, że dobrze znają tę rzeczywistość. Kasprzak ujawnia tu myślenie strategiczne: „Jak masz armię zawodową, to masz tam strzelca, sapera i czołgistę. A partyzant będzie strzelał, wysadzi most i poprowadzi pojazd, może gorzej, ale zrobi wszystko, co będzie trzeba. Off to tacy teatralni partyzanci”. Dlatego w tym roku oprócz stałej kadry swojego teatru zaprosili do pracy przy „Lecie” zespół Teatru Realistycznego. Zależało im, żebyśmy podzieliły się swoją partyzancką praktyką z pracownikami Teatru w Będzinie. Pamiętam dobrze pierwsze spotkanie. Jako dziewczyny zaproszone do projektu przez nowych, młodych dyrektorów, nie miałyśmy łatwego startu. Przekonałam się, że ktoś z zewnątrz może nie rozumieć wartości teatru niezależnego. Padały więc pytania o to, czy to nasze pierwsze „Lato”, czy zamierzamy tu w Będzinie spełniać nasze marzenia o pracy w teatrze. Zorientowałyśmy się szybko, że zanim zaczniemy pracę z dziećmi, musimy wykazać się przed dorosłymi. Wspomina to też Jakub Kasprzak: „Tarcia były, chociaż się ich nie spodziewaliśmy. Osoby, które nie wiedzą, że to jest off, nie znają tego środowiska, miały obawy, że to jest amatorka. Ale to się rozwiało po pierwszym dniu, a nawet wcześniej”.


Joanna Krukowska zapytana o różnice w realizacji projektów między teatrami repertuarowymi a artystami skupionymi wokół fundacji i stowarzyszeń wypowiada się ostrożnie: „Nie mam tego zmapowanego, to tylko moja intuicja, że coś w tym jest, że osoby skupione wokół organizacji pozarządowych mają większą łatwość w dostosowaniu się do innych warunków, do przekierowywania swojej uwagi na inne aspekty”. Jedna rzecz jest niezaprzeczalna – czy to z powodu codziennego poligonu, jakim jest przetrwanie w offie, czy z braku własnych sal i budynków w dużych ośrodkach miejskich – to właśnie niezależne organizacje mogą dotrzeć z teatrem tam, gdzie dostęp do niego jest naprawdę utrudniony.


Iwona Woźniak podkreśla znaczenie programu dla małych miejscowości. Pracowała przy „Lecie w teatrze” w Katowicach i Tychach, ale zwłaszcza w Ornontowicach, jak sama mówi „ten projekt mocno podziałał społecznie”. Oprócz warsztatów Fundacja Szafa Gra zorganizowała sześć innych artystycznych spotkań z mieszkańcami. Projekt wsparło starostwo i stał się dużym wydarzeniem dla społeczności. „Ożywił ją” – twierdzi reżyserka. Anna Giniewska zwraca uwagę na starszych mieszkańców Maszewa. „Animuję nie tylko dzieci, ale też ich rodziców” – mówi. „Muszę dobrać do swojego zespołu ludzi, którzy poza tym, że robią dobrą robotę teatralną, zrobią dobrą robotę społeczną”. Rozmawiałam z nią w dniu, w którym pisała sprawozdanie z tegorocznej edycji. „Wczoraj zadałam sobie pytanie, czy chcę pisać po raz trzeci. Chciałabym, bo dzieci się pytają, a w tak małej miejscowości jak Maszewo to wyjątkowa propozycja na wakacje. Rodzice z dziećmi myślą, że to już będzie zawsze. Ale mógłby to zorganizować ktoś inny. Zostałam sama w tym projekcie. To jest wyczerpujące”.


Rzeczywiście – „Lato w teatrze” to żaden wakacyjny urlop. Żar się z nieba leje i już nie wiadomo, co tak męczy – słońce czy dzieciaki, które przemieszczają się z prędkością światła. Nasze warsztaty na Starych Bronowicach w Lublinie dwa lata temu zaczynałyśmy o dziesiątej rano. Przychodziłyśmy godzinę wcześniej, żeby się przygotować, co nie było proste, bo banda smyków czyhała na nas już od ósmej. Po pierwszych trzech godzinach zajęć w plenerze zamykałyśmy się w salce na klucz, chociaż na kwadrans. Chowałyśmy się na antresoli lub puszczałyśmy Dzieci są złe Zielonych Żabek – trochę żeby odreagować, a trochę żeby stłumić dobiegające z zewnątrz krzyki i nieustające dobijanie się do drzwi. Po kolejnych trzech godzinach warsztatów sprzątanie, pakowanie i rozmowy podsumowujące dzień. Koło osiemnastej opuszczałyśmy dzielnicę ścigane przez małych, ale niestrudzonych wrotkarzy i rolkarzy. Podsumowując – pot i łzy. A płakałam kilkukrotnie. Pierwszy raz w dniu finału, jeszcze zanim zaczął się nasz piracki spektakl. Zobaczyłam wtedy w tej biednej i trudnej do życia dzielnicy starszego pana, który mimo parnego lipca wybrał się do naszego parkowego teatru w pełnym garniturze. Potem, na początku przedstawienia, kiedy uświadomiłam sobie, że to już się dzieje – że dzieciaki, które jeszcze pół roku temu nie potrafiły bez kłótni i szturchanek dobrać się w pary, działają jak zgodna drużyna i robią piękny teatr. No i jeszcze trzy miesiące później – podczas ewaluacji w Warszawie.


Dlatego nie zniechęcam do udziału w programie – wręcz przeciwnie. Tym bardziej, że Instytut ma dla początkujących kilka interesujących propozycji. Można oczywiście wystartować w konkursie bez wcześniejszych przygotowań. Jednak większość przypadków, które znam, to osoby, które wcześniej pracowały przy „Lecie” w roli instruktorów i postanowiły stworzyć coś na własną rękę. Anna Giniewska nazwała to „efektem Stepnicy”. Tak zaczęło się nie tylko w Teatrze Krzyk, ale też u nas w Realistycznym. „Byłam dwa-trzy lata u Krzywego – mówi Giniewska – ale chciałam zrobić po swojemu”. Jest w nas, offowcach, jakieś pragnienie autonomii. Chętnie też uczymy się od innych. Przypomnę tylko wyprawę ze Stepnicy do szczecińskiej Pleciugi. Dziś odbywa się to systemowo. Instytut wprowadził bowiem do programu moduł „Lato w teatrze+”. Każdy, kto zorganizował projekt trzykrotnie, musi w kolejnej edycji zawiązać współpracę z kimś, kto jeszcze w programie nie uczestniczył. Na przykład w tym roku wspomniana już Pleciuga współpracowała z domem kultury w Policach, a do Stepnicy dołączyło Gryfino. Jeśli rozbudził się w kimś apetyt na „Lato w teatrze”, warto odezwać się do któregoś z doświadczonych uczestników programu. Jeśli nawet nie skończy się to wakacyjną współpracą, to atmosfera otwartości i wymiany doświadczeń, którą od lat się tu kultywuje, daje gwarancję, że spragnionego wiedzy nikt nie odprawi z kwitkiem. W listopadzie odbyły się wizyty studyjne w czterech ośrodkach. Można było podejrzeć, jak program wygląda od kuchni i na co zwrócić uwagę. Jedno z tegorocznych szkoleń było również przeznaczone specjalnie dla organizacji, które rozpoczynały swoją przygodę z „Latem w teatrze”.


Nawet jeśli nie powtórzy się to w przyszłym roku, to można liczyć na stałe wsparcie organizatora. Chociaż w rozmowach, które prowadziłam do tego artykułu, rzadko padały tak formalne określenia, jak „organizator programu”. Były po prostu „dziewczyny z Instytutu”. Skrócony dystans i indywidualne podejście do grantobiorców to jedne z głównych cech, którymi „Lato w teatrze” wyróżnia się spośród innych konkursów. Docenia to Michał Krzywaźnia: „Czuję się partnerem programu, a nie typowym beneficjentem. Zawsze możesz zadzwonić i nikt mi nie mówi, że nie ma czasu, że jestem w kolejce i muszę czekać”. Poza dbałością o refleksję nad działaniami, rozwój kadry oraz komfort pracy „Lato w teatrze” przede wszystkim dba o edukację teatralną w Polsce. Według Macieja Rajczyka „to jakiś fenomen na skalę światową, że tyle energii i pieniędzy pakuje się w edukację dzieciaków teatru offowego i instytucjonalnego”. Rokrocznie setki uczestników na dwa tygodnie stają się autonomicznymi i wyposażonymi w odpowiednie narzędzia twórcami teatru. Dzieci i młodzież przeżywają intensywną letnią przygodę z teatrem, której nie da się w żaden sposób porównać z innymi formami edukacji prowadzonej np. w szkołach. Nie oglądają inscenizacji lektur i nie piszą o nich recenzji na lekcję polskiego. Tworzą teatr.