Rozmowa z Krystyną Hussak-Przybyło i Piotrem Przybyłą
Justyna Arabska: Czy młody widz jest krytyczny?
Krystyna Hussak-Przybyło: Tak, dzieciaki są bardzo krytyczne – zarówno w stosunku do świata, jak i do teatru, w stosunku do tego, co oglądają, jak i do naszej pracy. Są bardzo wymagające.
Piotr Przybyło: Nie wybaczają nudy.
K. H.-P.: Oprócz tego, że dzieci pracują nad spektaklami i bawią się materią teatru, to chodzą też na spektakle. Niedawno byliśmy w Starym Teatrze na Kopciuszku w reżyserii Anny Smolar, po którym odbyło się spotkanie z twórcami. Mieliśmy okazję posłuchać opinii dzieciaków na temat obejrzanego spektaklu. Cieszy nas, jeżeli to, o czym mówimy na zajęciach, przenosi się na odbieranie przez nich teatru, kiedy potrafią używać narzędzi teatralnych, odczytywać znaki teatralne, głębiej wchodzić w spektakl. Ale cieszy nas też, kiedy mają spontaniczne, emocjonalne, własne spojrzenie.
Uczycie ich języka teatru?
K. H.-P.: Staramy się ich przygotować do odbioru. Nauczyć czytania metafory, przenośni, skrótu, wielości warstw spektaklu. Ale staramy się też, żeby tymi narzędziami nie gasić ich intuicyjnej zdolności odbierania sztuki. Dążymy do tego, żeby przede wszystkim odbierali sztukę uczuciami i emocjami. A narzędzia mają im przy okazji pomóc w dogłębniejszym korzystaniu z teatru.
Czy w Studiu Wyjątek aktorzy mają decydujące zdanie w kwestii kształtu spektaklu?
K. H.-P.: Pracujemy w dwojaki sposób. Z jednej strony kładziemy duży nacisk na improwizację i na to, żeby dzieciaki mówiły swoim głosem – w ten sposób je poznajemy. Z biegiem czasu ich tematy się od nas odsuwają, dlatego, chcąc ich dalej rozumieć, musimy posługiwać się improwizacją. Każda ich etiuda jest omawiana – przez nas i resztę zespołu: czy jest czytelna, czy temat jest ważny, czy forma interesująca. Komentują i tak się uczą. Drugi sposób naszej pracy polega na zapoznaniu ich z kanonem kultury. Często jest tak, że dobieramy repertuar, na który dzieci jeszcze nie są przygotowane, a naszym zadaniem jest ich wprowadzenie. Staramy się bazować na wybitnej literaturze.
Pracujecie z dziećmi w różnych przedziałach wiekowych, np. od piątego do piętnastego roku życia. To dość duża rozbieżność, bo wśród nich są ludzie o różnej wrażliwości, z wielorakimi problemami. Jak udaje się zjednoczyć ludzi na tak różnym etapie rozwoju emocjonalnego?
K. H.-P.: Grupy są mieszane, ponieważ dzieciaki się nawzajem uzupełniają. Młodsi dodają spontaniczności, otwartości. Starsi wspierają organizacyjnie spektakl i opiekują się młodszymi aktorami. Cieszy nas to, że dzieciaki zostają na kilka lat. To nie jest tak, że przychodzą na jeden sezon i po zakończeniu spektaklu już nie wracają. Mamy teraz grupę studentów, którzy zaczynali jako małe, pięcioletnie dzieciaki. Oni dalej są razem, przyjaźnią się i robią teatr. Nasi najstarsi aktorzy samodzielnie prowadzą Scenę Młodych w Staromiejskim Centrum Kultury Młodzieży. W zeszłym roku zrobili – całkowicie samodzielnie – bardzo udaną realizację tekstu Doroty Masłowskiej Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku.
Zazwyczaj pracujecie ze stałą grupą teatralną. Na pewno daje im to poczucie bezpieczeństwa i sprawia, że czują się traktowani poważnie. Nie można dołączyć do grupy w każdym momencie, trzeba pracować od początku. Czy uczy to odpowiedzialności za spektakl?
K. H.-P.: Wspólnie wypracowaliśmy sobie zasady i regulamin naszych spotkań. To się wiąże z wysoką frekwencją, aktorzy muszą regularnie uczęszczać na zajęcia. Podejmują wyzwanie i konsekwentnie muszą je realizować. Ostatecznie zostają ci, dla, których zabawa w teatr jest prawdziwą pasją.
P. P.: Określamy czas, który mają na to, żeby odejść, nie kalecząc zespołu. Mówimy im, że to jest ten moment, że jeżeli zdecydują się zostać, to muszą mieć świadomość, że swoim brakiem uczestnictwa zrobią krzywdę reszcie. To jest odpowiedzialność za zespół. Ważne jest również doświadczenie premiery – niezbyt zauważone w pedagogice teatru.
K. H.-P.: Często można w różnych publikacjach przeczytać, że bardziej skuteczna jest drama, która nie zmierza do spektaklu, w której nie ma popisów, krytycznego spojrzenia, jest tylko spontaniczność. Nie docenia się tego, że święto premiery jest niesamowicie ważne. My to widzimy i nie bylibyśmy w stanie z tego zrezygnować. Nasza praca nie mogłaby się opierać tylko na warsztatowym działaniu. Coś niezwykłego się dzieje w momencie premiery.
P. P: W zeszłym roku mieliśmy grupę, która pozornie nie zintegrowała się w procesie twórczym. Mali aktorzy dzielnie dokończyli spektakl i mieli się rozstać. Tymczasem po premierze zdecydowali, że zostają w tym zespole, że chcą nadal razem tworzyć. Czyli coś się stało, ta premiera w jakiś sposób ich związała.
K. H.-P.: Nie mieli świadomości, jak bardzo są ze sobą zgrani, jak to jest ważne, żeby być zespołem. Odkryli to w trakcie premiery i to było niezwykłe.
Czy jest taki moment w trakcie dojrzewania, w którym trudniej przebić się do młodego człowieka? Kiedy zaczyna się on zamykać?
K. H.-P.: Oczywiście, obserwujemy to od lat. Koło trzynastego roku życia następuje taka blokada. Ciągła lustracja – co powiedzą inni? Jak wyglądam? Czy dobrze wyglądam? Wygląd staje się dominującym elementem.
P. P.: Kostium nie musi być adekwatny – powinien być śliczny.
K. H.-P.: Nie potrafią wchodzić w relacje, bezpośredni kontakt z partnerem, boją się dotyku. Dopiero gdzieś pod koniec liceum udaje się to przełamać i znowu są twórczy, otwarci i spontaniczni.
To, co robicie, to zabawa czy robienie teatru?
K. H.-P.: Zabawa. Nie chcemy żeby to było nadęte, przeintelektualizowane. To ma być spontaniczne, swobodne.
P. P.: Zabawa, jeżeli chodzi o dzieci, bo jeżeli chodzi o nas, to już nie. Myśl, że mogę zniszczyć ciężką pracę dzieci, jest dla mnie traumatyczna. Stresuję się bardziej niż przy obsłudze profesjonalnych teatrów.
K. H.-P.: Dla nas to nie jest zabawa. To ciężka praca – znaleźć odpowiedni repertuar, wsłuchiwać się w dzieci, dostarczać im cały czas inspiracji, czegoś, co daje radość, nie nudzi. Stąd nasz udział w Akademii Teatru Alternatywnego, nasze doskonalenie się. Szukamy, żeby nie zatrzymać się w miejscu. Daje nam to mnóstwo satysfakcji. Mamy olbrzymie szczęście, że odnaleźliśmy taką pasję.
Pytałam o zabawę, bo znalazłam jeden z programów waszych zajęć, a w nim informację, że dotyczą one: analizy tekstu, improwizacji, pisania scenariusza, prób sytuacyjnych i wielu innych rzeczy, które brzmią jak profesjonalne przygotowanie do pracy nad spektaklem.
K. H.-P.: My te treści przemycamy.
Studio Wyjątek, czyli nawiązanie do studia…
K. H.-P.: Zainspirował nas Maciej Wojtyszko, który w swojej książce Bromba i inni pisał właśnie o Wyjątkach, Mówiątkach i Śpiewątkach. Nasz teatr to teatr wyjców, mówców i śpiewaków. Ale również wyjątkowych młodych ludzi.
Ja odczytałam w nazwie nawiązanie do studiów teatralnych Stanisławskiego – czyli eksperymentowania teatralnego. Pasowało mi to, bo Wyjątek jest takim eksperymentem.
P. P.: Każda grupa jest takim eksperymentem. Szuka swoich dróg, chce czego innego, innych rzeczy od nas wymaga.
Czy młodzi twórcy zdają sobie sprawę z siły teatru? Z tego, że ma on realny wpływ na rzeczywistość?
K. H.-P.: Młodzież odkrywa taką funkcję teatru. Grupa licealna poszukuje w znaku teatralnym, chce więcej poezji, metafory. Oni już mają świadomość tego, że mówią do widza o ważnych sprawach. Że mogą wzruszać, przerażać, rozśmieszać. Stąd ich pomysły, żeby interaktywnie działać z widzem. Spektakl zaczynają już we foyer, szukają, improwizują. Cieszy ich przełamywanie pudełka sceny, łapanie kontaktu z widzem – chcą tego. Mamy takie założenie, że pracujemy grupowo. Nie tworzymy „gwiazdek”, nie ma czegoś takiego, że pracujemy indywidualnie z „wybrańcami”, a grupa jest tłem. Cały czas staramy się tak pracować, żeby wszyscy byli na scenie. Dzieciaki mają świadomość zespołu. Wiedzą, że jeżeli zabraknie jednego elementu, to całość się posypie. Mają poczucie, że każdy jest tak samo ważny.
W jednym z wywiadów powiedziałaś: „…nie wychodzę z założenia, że kształcę przyszłych aktorów. Ci, którzy nie będą wiązali przyszłości z teatrem, zostaną za to ludźmi aktywnymi kulturalnie”. Na jakim etapie młodzi ludzie powinni być uczeni interesowania się kulturą, żeby weszło im w nawyk bycie aktywnym i krytycznym widzem?
K. H.-P.: Nie ma takiej granicy, momentu. Im wcześniej, tym lepiej.
Obserwujecie, jak zmienia się nastawienie młodych ludzi do kultury?
K. H.-P.: Tak. W tamtym roku pracowałam w Teatrze Miejskim w Gliwicach przy projekcie edukacyjnym. Do dziś dzwonią do mnie rodzice dzieciaków, z którymi miałam warsztaty, i mówią, że to jest niesamowite, jak dzieciaki ciągną teraz do teatru, jak bardzo tego potrzebują. W takich chwilach widzi się sens pracy.
Przy teatrach zaczęła powstawać instytucja edukatora teatralnego. Czy widzicie w tej funkcji rzeczywistą szansę na edukację?
K. H.-P.: Uważam, że przy każdym teatrze powinna być taka osoba, która będzie łącznikiem między teatrem a odbiorcą. Ktoś, kto będzie aktywizował młodego człowieka. Ale taki edukator także jest ważny dla sceny dorosłych. Pracując w Teatrze Miejskim w Gliwicach, osobiście tego doświadczyłam. Zauważyłam, że zwykła rozmowa po spektaklu może zmienić sposób odbioru teatru, i to nawet nie w sensie interpretacyjnym. Pojawia się większa otwartość i chęć uczestniczenia w spektaklu.
P. P.: Nie wiem, czy teatry są gotowe na taką istotną postać. Chyba nie zdają sobie sprawy z tego, kto to jest edukator.
K. H.-P.: W ogóle pedagog źle się kojarzy. Pedagog to jest belfer, który…
P. P.: … przeszkadza w procesie twórczym, zajmuje sale…
K. H.-P.: …przeszkadza artystom. Jeżeli nie zmieni się mentalność w podejściu do pedagogiki, to trudno będzie takiemu edukatorowi pracować w teatrze.
W Gliwicach pracowałaś także ze starszymi osobami. Czy udało się je otworzyć tak jak dzieci?
K. H.-P.: Najmłodsze dzieciaki i seniorzy to dwie analogiczne grupy. Ta sama spontaniczność, ta sama radość z tworzenia. Fantastycznie pracuje się z seniorami. Oni mają dużą potrzebę działania twórczego.
Wasza edukacja teatralna sięga dalej – organizujecie warsztaty dla dzieci i rodziców. Teatr służy komunikacji międzypokoleniowej.
K. H.-P.: Tak, to jest bardzo fajne doświadczenie, kiedy dziecko może zobaczyć rodzica w zupełnie innej roli. Kiedy wspólnie muszą się pobawić, zrealizować ćwiczenia.
Jesteśmy zafascynowani twórczością Krystyny Miłobędzkiej i zrealizowaliśmy scenicznie prawie wszystkie jej teksty. Przy pierwszym spektaklu widzieliśmy straszną blokadę: „co to za dziwadło”. Zagraliśmy spektakl, podczas którego mieliśmy poczucie, że rodzice siedzą i nic nie rozumieją. Dzieci wszystko potrafiły odczytać, po omówieniu był to dla nich język zupełnie czytelny. Dla rodziców nie. Zdaliśmy sobie sprawę z potrzeby stworzenia warsztatów po spektaklu i wspólnego interpretowania go. Kolejne przedstawienia cieszyły się coraz większym zrozumieniem. Rodzice nauczyli się takiego typu teatru, takiej estetyki, takiego języka. Oni z założenia przychodzą do nas, żeby zobaczyć popis swojego dziecka. Później są bardzo zdziwieni, że w spektaklu znaleźli też coś dla siebie, choć nie spodziewali się tego. To jest dla nas budujące.
Czy teatr dla dzieci w Polsce zmienił się na przestrzeni ostatnich siedemnastu lat, czyli od momentu, w którym zaczął działać Wyjątek?
K. H.-P.: Jest lepiej, ale wydaje mi się, że cały czas teatr dziecięcy jest na bardzo niskim poziomie, niestety. Coraz częściej organizowane są szkolenia dla nauczycieli, którzy uczą się różnych form teatralnych. Potem, kiedy oglądam te spektakle np. na festiwalach teatrów dziecięcych, widzę formę i nic więcej. Okazuje się, że nauczyciele formą potrafią się już posługiwać, ale nie mówią o niczym. Nie potrafią tej formy wykorzystać, żeby powiedzieć coś ze sceny. Cały czas nie ma tematu, nie ma myśli. Wśród teatrów młodzieżowych można już znaleźć ciekawsze propozycje.
Może to kwestia tego, że zazwyczaj to poloniści zajmują się teatrem w szkołach. A najczęściej są po prostu do tego zmuszani. Zrzuca się na nich odpowiedzialność za edukację teatralną. Może edukator teatralny, kulturalny powinien być zatrudniony w szkole i odpowiadać za edukację dzieci i młodzieży?
K. H.-P.: Staramy się docierać do szkół. Co roku organizujemy warsztaty, robimy spektakl z jedną klasą. Pracujemy cały rok, premiera jest w czerwcu. Przy realizacji takiego spektaklu biorą też udział nauczyciele. Naszym założeniem było, żeby przekazać im wiedzę, którą mamy, to, czym potrafimy się posługiwać. Różnie bywa. Czasem jest tak, że nauczyciel rzeczywiście otworzy się na te propozycje, ale generalnie jest jakaś blokada. Nie wiem, z czego to wynika. Być może nie ufają sobie i dzieciom. Wolą posłużyć się gotowcem z internetu niż tworzyć. Nauczycielki, które siedzą w pierwszym rzędzie i podpowiadają tekst? U nas się to nie zdarza! A przecież to są takie same dzieci! Tylko, że my ufamy, że dadzą radę. Jeżeli ktoś zapomni tekstu, to zacznie improwizować, uczymy ich tego. A nauczyciele się boją, stoją obok i nie pozwalają im na samodzielność.
Brałaś udział w obsadzaniu ról dziecięcych w spektaklach Starego Teatru. Jak dzieci radzą sobie w teatrze zawodowym?
K. H.-P.: Dzieciaki wchodziły w to z dużą ciekawością. Nie widziałam stresu czy potwornej tremy. Prędzej ja czułam napięcie. Uważam, że rola edukatora w teatrach powinna polegać także na dbaniu o interesy młodych aktorów, którzy uczestniczą w spektaklach teatru dorosłych. Często jest tak, że dzieci są traktowane instrumentalnie i nawet nie wiedzą, po co są w danym spektaklu, a tak nie może być. Jeżeli moi aktorzy mieli grać w jakimś przedstawieniu, to starałam się wprowadzić ich w temat, objaśnić wszelkie wątpliwości, ale przede wszystkim byłam obok. Walczyliśmy o nich do tego stopnia, że dzieciaki zaczęły pojawiać się na plakatach. Wcześniej, mimo że miały ważne zadania w spektaklu, nie wspominano o nich. Mieliśmy ogromną satysfakcję, kiedy nazwisko młodego twórcy pojawiło się na afiszu.
Zauważyliście zmianę w swoim podejściu do pracy z młodymi ludźmi?
K. H.-P.: Cały czas się rozwijamy, ale punkt wyjścia się nie zmienił, idea też nie.
P. P.: Na przestrzeni lat coraz bardziej liczy się dla nas droga, a nie dojście do celu. Kiedyś ten cel był najważniejszy, teraz proces jest sednem.
K. H.-P.: Wprowadza to większy spokój. Wcześniej czuliśmy presję, że finał musi być bardziej udany, mieliśmy swoją wizję albo dążyliśmy do tego, żeby to było jakieś spektakularne, a teraz zależy nam, żeby sam proces był interesujący, zbudowany na poszukiwaniu.
KRYSTYNA HUSSAK-PRZYBYŁO – ukończyła pedagogikę na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz reżyserię teatru dzieci i młodzieży w krakowskiej PWST. Jest stypendystką Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, laureatką nagród za osiągnięcia w dziedzinie edukacji teatralnej dzieci i młodzieży.
PIOTR PRZYBYŁO – jest absolwentem Akademii Pedagogicznej w Częstochowie (kierunek wychowanie przez sztukę). Oprócz edukacji teatralnej zajmuje się także metaloplastyką. Od 2000 roku oboje prowadzą Studio Teatralne Wyjątek w krakowskim Staromiejskim Centrum Kultury. W toku wieloletniej pracy stworzyli własne narzędzia służące edukacji teatralnej dzieci i młodzieży. Wychowują przez sztukę i do sztuki.