Michał Przybyła, Scena Robocza w Poznaniu, Instytut Teatralny im. Z. Raszewskiego w Warszawie
Czarny to mój szczęśliwy kolor
W 2014 roku brytyjski naukowiec Ben Jensen wynalazł Vantablack – najciemniejszą substancję świata, która pochłania ponad 99 % światła. Pokryte nią obiekty dla ludzkiego oka są nierozpoznawalne w swoich kształtach i fakturach, przez co patrzenie na nie przypomina spoglądanie w czarną dziurę. Czerń Vantablack wydaje się więc czymś więcej niż kolorem – siłą, która radykalnie modyfikuje postrzeganie rzeczywistości. Podobnie jest z tytułową czernią w solowym performansie Michała Przybyły zrealizowanym w ramach projektu OFF Polska. To kolor kostiumu i pudełka sceny, ale też kolor depresji. Jako taki przestaje być symbolem, a staje się czynnikiem realnie kształtującym warunki ludzkiego życia i możliwości ekspresji.
Performans został stworzony w oparciu o kilka praktyk ruchowych o odmiennej stylistyce, które pozwoliły twórcy sproblematyzować kwestie integracji doświadczenia i ciała w kontekście depresji oraz praktykowania tańca w środowisku opartym na współzawodnictwie, normatywności i imperatywie efektywności. Taniec jest tutaj aspektem indywidualnego doświadczenia, ale również narzędziem pracy z nim.
W pierwszej części performansu widzimy Przybyłę leżącego na podłodze w pozycji embrionalnej. Podczas gdy jego ciało próbuje się podnieść, na tylnej ścianie sceny wyświetlane są hasła, które jakkolwiek zostały już skompromitowane jako przemocowe i ignoranckie, wciąż mają się dobrze jako poręcznie „rady” i „motywatory” używane wobec osób w kryzysie zdrowia psychicznego. Co można zrobić, kiedy ma się depresję? Można na przykład „znaleźć chłopaka”, „wziąć się w garść” albo „wyjść do ludzi”. Można, a nawet trzeba, bo „wyjście z dołka” to kwestia odpowiedzialnego zachowania, do którego powinny być zdolne samodzielne, dorosłe osoby. Pojawiające się w przestrzeni gry hasła, ciężkie od braku zrozumienia i nieczułości, wydają się utrudniać ciału performera pionizację. Przybyła podejmuje próby zmiany pozycji, ale jego działania są nieskuteczne. Unosi ciało, ale nie wstaje. W górę „ciągnie go” dolna część kręgosłupa, a nie głowa, przez co przypomina marionetkę poruszaną przez niewprawnego lalkarza. Ciało nie radzi sobie z ruchem, którego impulsy pochodzą z zewnątrz, jak nakazy. Koordynację ruchu umożliwia dopiero słyszalne dla odbiorców uruchomienie przez performera oddechu – czynności umożliwiającej ludzkim zwierzętom podtrzymanie funkcji życiowych, nadającej ich ciałom wewnętrzny rytm i odpowiadającej na dynamikę przemian ich relacji z otoczeniem. Przybyła podnosi się z podłogi, w miarę jak jego ciało wypełnia się powietrzem.
W tej części performansu istotne jest nie tylko pokazanie wyjściowego stanu organizmu podmiotu depresyjnego, który będzie ulegać transformacjom w pozostałych częściach, ale nakreślenie relacji między metaforyką związaną ze stanami depresyjnymi – przygnieceniem, przytłoczeniem, bezruchem, paraliżem, niemocą – a konkretnymi pozycjami ciała. Przybyłę oraz pracującego z nim dramaturga Marcina Miętusa interesują nie tylko związki między presją kulturowych norm a kryzysem zdrowia psychicznego, ale również kulturowe reprezentacje smutku i depresji oraz ich związki z normatywną męskością. Pierwszą część spektaklu zamyka krótka sekwencja, w której performer, próbując chronić twarz przed skierowanymi na niego światłami reflektorów, ucieka pod jedną z bocznych ścian sali. Kiedy opiera się o nią plecami, z głośników zaczynają dobiegać dźwięki stworzonej przez Sophie – queerową, pochodzącą ze Szkocji producentkę i autorkę muzyki elektronicznej – piosenki It’s Okay To Cry. Ściana została wyklejona plakatami filmów o tematyce LGBTQ+, zdjęciami z performansów choreograficznych oraz popkulturowymi wizerunkami osób seksualnie nienormatywnych lub ważnych dla queerowej społeczności.
Przybyła, opierając się o kolorowe tło, wykonuje choreografię naśladującą i w subtelny sposób przetwarzającą tę, którą możemy oglądać w teledysku piosenki. W scenie tej uwagę publiczności zwraca wyraźna zmiana dotychczasowej stylistyki, ale minimalizm gestów performera prowokuje do skoncentrowania się na słowach, które „lipsyncuje”. Piosenka Sophie opowiada o doświadczeniu spotkania z bliską osobą w sytuacji, w której osoba ta, płacząc, w niespodziewany sposób staje się bezbronna. Odpowiedzią na tę bezbronność są wyśpiewywane przez wokalistkę słowa akceptacji i zapewnienia, że „nie ma nic złego w płaczu”. Tego rodzaju narracja stoi w oczywistej sprzeczności z maczystowskim wizerunkiem męskości, która nigdy nie ulega słabości, takiej jak chociażby okazywanie smutku. Przybyła wskazuje na kulturę queerową jako przestrzeń, w której smutek i depresja mogą znaleźć swoją ekspresję i nie zostać wykpione ani zrepresjonowane. Jednocześnie forma jego performansu w tej scenie wskazuje, że przyjęcie wzorców wyrażania i przepracowywania emocji zaczerpniętych z tej kultury również wymaga dostosowania się do konkretnych ram – gestów, min, ekspresji wokalnych – które choć nie są tak opresyjne jak te narzucane przez patriarchat, to wymagają uważnego modelowania własnego zachowania.
Przed rozpoczęciem kolejnej sekwencji Przybyła zakłada na głowę różową, błyszczącą maskę przywodzącą na myśl kostiumy wrestlerów. Ten gest, a również następujące później zastąpienie czarnego, dwuczęściowego, eleganckiego, ale też ekstrawaganckiego kostiumu obcisłym, różowym strojem wrestlera jest kolejną zmianą tonacji performansu i wprowadza do niego nowy wątek-wariację na temat integracji ciała i umysłu. Przybyła kładzie się na podłodze przodem do publiczności, ale pozycja, którą zajmuje, nie sugeruje już niemocy i przytłoczenia, a raczej – jak Manetowska Olimpia – gotowość do przyjęcia spojrzeń innych i odpowiedzenia na nie własnym spojrzeniem. Jednocześnie z offu słyszymy wypowiadaną przez syntetycznie przetworzony głos narrację o delfinie butlonosym, jedynym ssaku świadomie kontrolującym oddech. Jedną z konsekwencji delfiniej biologii jest możliwość popełnienia przez nie samobójstwa w momencie, w którym zdecydują się nie wynurzać z wody na tyle długo, że ich funkcje życiowe pod wpływem braku tlenu ulegną zatrzymaniu. Znane przypadki takich samobójstw prowokują do rewizji jednoznacznej dystynkcji między człowiekiem – żyjącym świadomie podmiotem decydującym o swoim losie – a zwierzęciem, które w kulturze zachodniej przez wiele wieków postrzegane było jako (jak wyraził to Georges Bataille) „woda w wodzie” – byt niezdolny do odróżnienia siebie, swojego działania i środowiska, w którym to działanie się rozwija. Twórców Czarny to mój szczęśliwy kolor delfin wydaje się jednak interesować bardziej jako figura lub metafora niż biologiczny byt, a transformacja Przybyły pod wpływem tej figury dotyczy wyglądu (szczególnie kostiumu), a nie motoryki jego ciała.

Po zakończeniu opowieści o delfinach na scenie rozlega się głośna muzyka techno, a Przybyła tańczy do niej przez chwilę, po czym nagle się zatrzymuje. Jego ciało – podobnie jak ciało delfina – w tej sekwencji jest posłuszne już nie zewnętrznym czynnikom, ale jego własnym decyzjom. Po tym jak na chwilę zamiera, zaczyna poruszać się od nowa, tym razem wykonując choreografię przywodzącą na myśl technikę tai chi, której jednym z celów jest koordynacja umysłu i ciała. W ostatniej sekwencji Przybyła sięga więc po środki ruchowe, które choć posiadają jakości estetyczne, to sens i wartość zyskują w dziedzinie innej niż estetyka.
Różnorodność wykorzystanych w performansie praktyk ruchowych ostatecznie wytwarza więcej problemów niż korzyści. Każda z nich w ciekawy sposób ilustruje wątki uruchamiane w ramach tematu głównego, którym – na co wskazali twórcy w opisie pracy, ale co wynika również klarownie z niej samej – jest możliwość integracji doświadczeń ciała w ruchu. Jednocześnie jednak ich ścisłe zorientowanie na reprezentację stanów psychicznych oraz sposobów radzenia sobie z nimi pozbawia spektakl myślowej i estetycznej koherencji. Oglądając performans, można zaledwie spekulować o tym, jaką rolę w procesie pracy z doświadczeniem ciała autora miała jego praktyka choreograficzna i czy to ona prowadziła go przez pole dyskursywne, na które się zdecydował. Można odnieść wrażenie, że poszczególne wątki tematu głównego „wywoływały” konkretne estetyki i sposoby poruszania się, przez co zostały one potraktowane dość instrumentalnie. Bogactwo propozycji Przybyły skutkuje również tym, że część wątków, które przejawiają duży potencjał sceniczny oraz znaczeniowy, zostaje zaledwie dotknięta,
Tak dzieje się na przykład z tytułowym szczęśliwym kolorem, który w momencie zastąpienia czarnego kostiumu różowym przestaje być przedmiotem performatywnej pracy, z czym trudno się pogodzić, bo pierwsze sekwencje spektaklu były pod tym względem bardzo interesujące. Wydaje się, że Przybyłę i Miętusa czarny interesował nie tylko jako kolor depresyjnego słońca ograniczającego możliwości podmiotowej ekspresji, ale również jako kolor materii teatru. Czarny to black box – sceniczne pudełko będące wciąż jedną z najczęściej wykorzystywanych przestrzeni dla sztuk performatywnych; czarny to blackout – zabieg polegający na wygaszeniu świateł, który umożliwia proste zmontowanie ze sobą scen oraz zmianę wyglądu przestrzeni sceny w sposób niezauważalny dla widza. Czarny to również cień towarzyszący światłu reflektorów. Reżyseria światła, za którą odpowiadał Krystian Szymczak, jest zresztą jednym z najciekawszych elementów performansu. Światło gra z Przybyłą – ściga go, przypiera do ściany, daje jego ciału nie zawsze chcianą widoczność. W ostatniej sekwencji połączenie światła i ruchu rąk performera oraz jego klatki piersiowej wywołuje wrażenie, że Przybyła przyciąga do siebie mrok. To, co wcześniej go przygniatało, pod koniec spektaklu znajduje się w jego władzy i zostaje przez niego przyjęte. Wobec tak twórczych i precyzyjnych użyć koloru czarnego w pierwszej części różowy, dominujący w części drugiej, jawi się nie jako jego przeciwieństwo – żywotna siła posiadająca realną sprawczość – ale zaledwie jako dekoracja.
Gęstość zawartych w spektaklu tropów i odniesień nie byłaby jego wadą, gdyby były one bardziej równomiernie rozłożone w strukturze dramaturgicznej całości. Przeciążenie części drugiej wywołuje uczucie zagubienia i powoduje, że z oczu traci się punkty, na których uwagę publiczności koncentrowano w części pierwszej. Spektakl Przybyły warto jednak docenić jako autorską propozycję pracy z doświadczeniem depresji, które czytelność zyskuje dzięki pracy z konkretnymi technikami ruchowymi, ale również przez przywołanie kontekstów takich jak brak społecznego zrozumienia dla stanów kryzysu psychicznego, specyfika męskiego doświadczenia oraz queeru jako potencjalnej przestrzeni emancypacji.





Michał Przybyła, Scena Robocza w Poznaniu, Instytut Teatralny im. Z. Raszewskiego w Warszawie
Czarny to mój szczęśliwy kolor
koncepcja, choreografia, wykonanie: Michał Przybyła
dramaturgia: Marcin Miętus
muzyka: Przemek Degórski
kostium: Mateusz Bidziński
reżyseria światła: Krystian Szymczak
premiera: 6.10.2022