nietak!t – kwartalnik teatralny

Między maskotką a realnością, czyli sztuka reżimowa

Zgiełk. Stoję na ulicy wtłoczony między dwie duże maskotki. Jedna reklamuje piwo, a co druga – nie pamiętam. Razem patrzymy na wydzielony plac. Wbiega ktoś w czarnym garniturze, boso. Kłania się zamaszyście. Zaczyna się teatr. Do postaci w garniturze dobiegają kolejne. Trochę pantomimy, trochę żonglerki i wybiegają. Ktoś jeszcze mówi, że jest to efekt projektu, który został dofinansowany przez… Pozostaje pusty plac. Słyszę stłumiony głos maskotki, mówi coś na ka, coś na pe, o tym, że woli reklamować piwo niż PO. Rozchodzimy się.

Piszę ten tekst z perspektywy twórcy i zarazem wieloletniego prezesa stowarzyszenia. Zamiarem moim jest refleksja nad niezależnością, która w moich działaniach była bardzo istotna i chciałbym powiedzieć, że jest nadal, ale zastanawiam się, czy jest możliwa. Jeżeli nawet tak – to jakim sposobem ją utrzymać?

Oczywiście kiedy mówimy o niezależności, zaraz pojawia się kolejne pytanie: od kogo, czego? Dla mnie niezależność to możliwość podejmowania samodzielnych decyzji dla realizacji własnych celów. Moim celem jest tworzenie spektakli, w których przedstawiam świat takim, jakim go widzę. Mam chęć ulepszania rzeczywistości, wzbudzania emocji, a dzięki temu prowokowanie do namysłu nad tym, co obserwuję. Chcę iść własną drogą. To jest moja niezależność, która ma swoją cenę. Cóż, tak już jest, że za rzeczy ekskluzywne należy słono płacić. Kropka.

Spójrzmy na chłodno: jeżeli głównym dochodem naszej organizacji są środki dzielone przez polityków – czy to nam się podoba, czy nie – tworzymy sztukę reżimową. Taką, która jest robiona pod dyktando.

W połowie lat 90. zabiegaliśmy o przejrzyste sposoby wspierania kultury. Doczekaliśmy się. Zaczęliśmy się organizować i pozyskiwać środki. Dziś jesteśmy od nich uzależnieni. Dla większości to jedyne źródło utrzymania. Dziś głównym dochodem organizacji są dotacje państwowe i samorządowe. Zlecanie zadań własnych przez organy władzy może poszerza dostęp, ale ogranicza wybór. Tego dokonuje, w imieniu odbiorców, wąskie grono urzędników i powołanych przez nich ekspertów. Kilka osób wyznaczonych przez polityków decyduje o jakości, przydatności, potrzebach. Narzuca kryteria zgodnie z obowiązującymi politycznymi trendami. Nie oczekuje się sztuki samej w sobie. Czy nie jest tak, że przeważnie chodzi o aktywizację społeczności, walkę z wykluczeniem, edukację, upamiętnienie osób i wydarzeń, oprawę rocznic? Rzadko zamawia się sedno naszych działań, czyli autorskie dzieło. Narzuca się kryteria, czasami też tematy. Każda dotacja wynika z jakiegoś priorytetu, obostrzona jest wieloma wytycznymi. Czy to nie jest reżim w czystej postaci?

W obecnym stanie rzeczy trudno nie zauważyć, jak politycy mogą wpływać na naszą twórczość. Do tej pory działo się to łagodnie i nie było podstaw, by mówić o jakimś ideowym zagrożeniu, ale ten proces w każdej chwili może się zaostrzyć. Dla mnie ciągłe i uporczywe poddawanie się temu reżimowi powoduje ryzyko, że jako twórca zaczynam tworzyć sztukę zależną. Czy w takim razie powinniśmy zrezygnować z grantów? Nie, ale powinny być one tylko dodatkiem, wsparciem. Jeżeli działamy wyłącznie w oparciu o dotacje, nie mamy co się łudzić, że jesteśmy niezależni. Ale jak się utrzymać? Tego nie wiem, ale jeżeli pojawia się to pytanie, to znaczy, że tkwimy w tym uzależnieniu po uszy. Tak długo jak nie będziemy gotowi działać bez dotacji, tak długo będziemy zależni i efemeryczni. Przecież większość projektów trwa parę miesięcy, rzadko kilka lat. Kryteria, priorytety, środki, dobór ekspertów to są narzędzia, jakimi władza może wpływać, stymulować aktywności. Są to narzędzia polityczne, zgodne z kierunkiem określonym przez rządzących. I może bez większego znaczenia byłby ten fakt, jeżeli nie sięga się po nie w celu ideologizacji kultury. Jednak za każdym działaniem stoi taka czy inna ideologia. Kwestia w tym, czy promowane idee są zbieżne z naszymi, czy zgadzamy się z proponowanym widzeniem świata przez osoby decydujące o podziale środków. Jak pisał Picasso: albo malujesz to, co sprzedajesz, albo sprzedajesz to, co malujesz. Ta sentencja, kryterium niezależności, mogłaby świadczyć o wartości naszych dzieł, ale jeżeli nie kupuje się sztuki, tylko zleca zadania, siłą rzeczy przymusza się nas do malowania tego, co sprzedamy.

Spójrzmy teraz przez pryzmat samodzielności. Wyobraźmy sobie, że nie ma grantów. Co robimy? Jak działamy? Czy mamy coś alter, czy mamy off? Czy potrafimy funkcjonować bez tych dotacji? Prawda, że to trudne? Oczywiście, rolą państwa jest utrzymanie przy życiu ważkich, istotnych zjawisk artystycznych. Oczywiście ktoś musi podejmować decyzje, co jest ważne, a co nie. Oczywiście, że rozmach naszych dzieł zależy od wielkości budżetu. Tylko bądźmy czujni, czy to nie jest cena za naszą niezależność. Bądźmy silni własną siłą. Jeżeli mogę żyć bez dotacji, to dotacja nie odbierze mi niezależności. Tu mam pozytywną konstatację: warto być razem. Łączyć się i wymieniać zasobami. Wspierać się. To może być źródło naszej siły. Niech sobie władza myśli, że ma nas w garści. My róbmy swoje. Dadzą, nie dadzą, to i tak będę robił teatr, a wy mi w tym pomożecie, tak jak ja pomogę wam. Jeżeli nie będziemy sami o to zabiegać, za kilka lat oddalimy się od widowni. Nie będziemy mogli już tworzyć bez priorytetów i wskaźników. A nasza sztuka w sposób rzeczywisty będzie tylko dla wybranych strażników realizacji wytycznych, tych zawartych w programach i wskazanych przez polityków. Będzie sztuką reżimową, taką, którą tworzy się w rygorze narzuconym przez władzę.

Trudno mi określić, czy tamte słowa wypowiedziane przez maskotkę były wyrazem zazdrości czy złości. Ale widziałem, jak stoją naprzeciw siebie dwa światy w kostiumie z epoki, w której coraz mniej miejsca jest na niezależną sztukę.

Powyższe myśli zostały zebrane przeze mnie już w 2015 roku. Zdaje się, że dziś ta kwestia przybiera na sile. Tekst ten nie był jednak analizą, nie był apelem, nie był instrukcją. Był tylko i wyłącznie próbą zerwania z uzależnieniem. Zależność od dystrybucji środków publicznych może się zamienić w prostytucję ideową.


ROMUALD WICZA-POKOJSKI – Powyższe myśli zostały zebrane przeze mnie już w 2015 roku. Zdaje się, że dziś ta kwestia przybiera na sile. Tekst ten nie był jednak analizą, nie był apelem, nie był instrukcją. Był tylko i wyłącznie próbą zerwania z uzależnieniem. Zależność od dystrybucji środków publicznych może się zamienić w prostytucję ideową.