nietak!t – kwartalnik teatralny

Las zły

Kompania Teatralna Mamro, Niedźwiedź, reż. Grzegorz Reszka

Wyjaśnijmy od razu, że mamrowcy nie wystawiają jednoaktówki Antoniego Czechowa, tylko utwór własny, napisany przez lidera grupy – Grzegorza Reszkę. Zbieżność tytułów wydaje się absolutnie przypadkowa, chociaż… chociaż… Gdyby się bardzo uprzeć, można wskazać tak zwane związki ukryte między Niedźwiedziem rosyjskim a Niedźwiedziem polskim: w obu przypadkach chodzi o prowincję, pieniądze i miłość.


Jesteśmy w Bieszczadach pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Bieszczady jak to Bieszczady – bieda, nuda, wódka, zakłady karne, gospodarka leśna, rezerwat przyrody, niedaleko granica z ukraińską SRR. Niewidzialny major MO z warszawskiej Komendy Głównej, jakby żywcem wyjęty z powieści milicyjnej tamtych czasów (a przynajmniej tak go sobie wyobrażamy), przesłuchuje niejakiego Szczepanka (Sebastian Budnicki), pracownika Bieszczadzkiego Parku Narodowego, w sprawie tajemniczych wypadków, do jakich od kilku lat dochodzi w tej okolicy. Majora na scenie nie ma, za komisariat robi ustawione w kącie po lewej biurko z telefonem i papierami. Szczepanek w czapce uszatce, futrzanym kubraku i flanelowej koszuli, z okiem wycelowanym w pustkę zarzeka się, że cała sprawa zaczęła się zupełnie niewinnie, że żaden niedźwiedź zabójca nie istnieje, przecież wszystko da się wyjaśnić tak na zdrowy rozum. Cięcie. Rozjaśnia się stanowisko aktorskie po prawej stronie sceny: prosta babina, Maciakowa (Anna Szafrańska), obiera buraki i przedstawia zupełnie inne wytłumaczenie mrożących krew w żyłach zdarzeń. Mamy mianowicie do czynienia z cudem i boską interwencją. Dowiadujemy się, że niedźwiedź mściciel pojawił się, bo ludzie kradną i grzeszą, partyjni notable zaczęli gnębić nie tylko lud, ale i naturę. „I co się dziwić, panie władzo, że natura postanowiła się odwinąć?” – argumentuje jakoś tak babina. Intro spektaklu Reszki udaje konflikt rozumu i wiary, ustawia opozycję: władza kontra prosty człowiek, wkrótce jednak okaże się, że właściwie obie strony sporu w tej bieszczadzkiej opowieści oddają się tej samej ślepej wierze. Czynnik irracjonalny jest atomem peerelowskiego świata. Wszyscy wierzą w niedźwiedzia, tylko z innych pobudek staje się im on potrzebny.


Równoległa chłopsko-babska gawęda płynnie przechodzi w retrospekcję. Szczepanek zaprasza majora widmo do początku tej historii. Widzimy, jak dwóch pracowników więziennictwa i dwóch z nadleśnictwa organizuje sobie cykliczne popijawy gdzieś w chaszczach. Bo co innego można robić w okolicach Cisnej? Są po robocie, siedzą na drewnianych skrzynkach za zrujnowanym budynkiem, słonko przygrzewa, składają się po równo na wódkę. Popiją, przegryzą, pogadają sobie. Niestety, coraz to nachodzi ich gajowy Latoszek (Tomasz Mitrowski), podpita menda bez instynktu koleżeńskiego. Nie partycypuje w kosztach trunku, rekwiruje butelczyny, zanudza opowieściami ze swojego rewiru. Pewnego dnia, żeby pozbyć się natręta, Szczepanek wmawia Latoszkowi, że widział padłego niedźwiedzia w sektorze trzynastym. Latoszek wybiega podekscytowany. No i się zaczyna. Lawina kłamstw, przywidzeń, przejęzyczeń i nadmiernych oczekiwań wzbiera w mgnieniu oka. Latoszek melduje o niedźwiedziu leśniczemu w pięknym mundurze (Marcin Barszcz), leśniczy w pięknym mundurze zawiadamia dyrektora Bieszczadzkiego Parku (Paweł Mitrowski), noszący się z esbecką elegancją dyrektor dzwoni do województwa, wymarynarkowany wojewoda (Marcin Górski) do ministerstwa. Każdy z funkcjonariuszy państwowych bezgranicznie ufa słowom swoich pracowników, potem w swojej relacji tylko trochę koloryzuje, nieco podkręca niezwykłość sytuacji z niedźwiedziem, całkowicie przypisuje sobie tropicielskie i gospodarskie zasługi. To szansa, żeby „góra” była wreszcie zadowolona. Zmyślony niedźwiedź od Reszki wydaje się jeszcze jednym „misiem z Barei”, niedźwiedziem „na skalę naszych możliwości”, fantomem ze słomianego zapału. Podwładni, ich przełożeni i generalni decydenci bardzo chcą, żeby się pojawił: bo skoro dziki zwierz chodzi po Parku, Park jest zarządzany z głową, jak Pewex. Niedźwiedź jest w nim towarem luksusowym, a za możliwość zdobycia towaru luksusowego wynagradza się stołkami i premiami. I co się dziwić, że wojewoda Górskiego tańczy kozaczoka po telefonie do ministra? Niedźwiedź spadł mu z nieba, kochamy takiego niedźwiedzia, jest wart każdych pieniędzy! Prowincja tańczy i śpiewa, bo wreszcie na coś przyda się Centrum.


Reszka brawurowo ogrywa powiedzenie o przedwczesnym dzieleniu skóry na niedźwiedziu. Całe państwo poruszone, w napięciu, w oczekiwaniu, minister już przebiera nogami, a tu jak na złość niedźwiedziej padliny „na trzynastce” nie można znaleźć. Znaczy się niedźwiedź nie był martwy i gdzieś sobie poszedł. Nie będzie preparatu dla studentów i skóry na podłogę w ministerialnym gabinecie, ale to nawet jeszcze lepiej – można zorganizować dewizowy odstrzał. Co tam! – niech sam minister sobie strzeli! Jak widać – niedźwiedziej gorączki nic nie może powstrzymać. Niedźwiedzia nie ma – polowanie trwa. Obława, helikoptery, pełna mobilizacja służb. Przeczesywania sektora 13, 14, 15… Nikt z urzędników wmieszanych w napompowanie niedźwiedziego balonu prawdy nie powie, nikt się nie przyzna do błędu, bo tym samym naruszyłby podwaliny systemu. „Jeśli wy, towarzyszu, z tym niedźwiedziem tak się pomyliliście, to może mylicie się też w innych sprawach, może nie jesteście niezbędni?!”. Przerażeni skalą nieporozumienia leśnicy zwołują naradę i postanawiają nieistniejącego niedźwiedzia stworzyć. Szczepanek inspiruje się zdjęciem misia z Krupówek i poddaje pomysł, by Latoszka jako głównego winowajcę przebrać za niedźwiedzia i kazać mu przejść na radziecką stronę. Za granicą nasi odpuszczą. Bo to będzie już niedźwiedź radzieckich towarzyszy.

Skacowany gajowy błąka się więc po lesie w niedźwiedzim futrze i z dubeltówką na ramieniu. Niech go tylko zobaczą, a on zaraz czmychnie „do ruskich”. Niestety, jako pierwszy dostrzega go polujący minister. Trafiony omyłkowo śrutem w siedzenie rozwścieczony Latoszek strzela w jego stronę z własnej broni. Chybił, ale śmiertelnie przestraszył ministra. Wyobrażacie sobie zająca, który rzuca granatem w ścigające go psy? Albo łosia z granatnikiem odstrzeliwującego myśliwską ambonę? Odwet zwierzęcia na człowieku zawsze ma podtekst metafizyczny. Reszka nie przestaje opowiadać tej anegdoty, historia z misiem, zamiast się zakończyć, nabiera większego tempa. Latoszek ukrywa się w leśnych ostępach, niedźwiedź mściciel przechodzi do legendy, opowiadają, że grasuje za granicą radziecką (zgony towarzyszy Czernienki i Andropowa nie były w takim razie przypadkiem…), że wraca, ilekroć ktoś da się tutejszym we znaki, i stąd nagłe zgony i nawrócenia (pewnikiem Latoszek wytrzeźwiał i trafia celniej).


Opowiadając tę absurdalną, a jednocześnie bardzo znajomą historię, Reszka korzysta z rodzajowego grania, nasyca scenę ciepłym, dobrodusznym humorem. Bieszczadzki horror przeradza się w komedię typów. Oglądamy pyszną galerię kombinatorów, lizusów i cwaniaków. Mamrowcy rysują ich portrety grubą kreską, ale bez potępienia: bieszczadzki lud może i jest ciemny, ale ma prawo do swoich prostych potrzeb: żeby zjeść, napić się, mieć święty spokój. Machina państwowa nieco mu w tym przeszkadza. Stąd zderzenie w spektaklu dwóch przemożnych potrzeb fikcji: urzędniczej i ludowej. Obie biją z jednego źródła: pragnienia, żeby piękniej było, żeby dobrze nam było. Żeby ten tytułowy niedźwiedź był tylko nasz.


Jednak starcie dwóch mechanizmów przemienienia rzeczywistości może zrodzić totalną katastrofę lub wiecznie odradzający się mit. Co zostaje ludziom wciśniętym między katastrofę a mit? Zarządzanie sytuacją kryzysową. Ucieczka w absurd. Piętrowa mistyfikacja. Finał, którego nie zdradzę, lepi puentę z jednej z trzech powyższych możliwości. Niewidzialny major, który poznaje na przesłuchaniu wersję Szczepanka i który nachodzi Maciakową, zostanie ostrzeżony, by fikcji nie ruszać. Bieszczadzkiej sitwie dobrze z niedźwiedziem mścicielem. Sprawa trafi do peerelowskiego Archiwum X.


Szczególnie ten spektakl Kompanii Artystycznej Mamro zdradza bliskie powinowactwa z teatrem Jacka Głomba i Mikołaja Grabowskiego. Reszka jest blisko gromady, nie osądza bohaterów, rzuca im co rusz moralne lub absurdalne tratwy ratunkowe. No i co nieco podsłuchał z Rozmów przy wycinaniu lasu Tyma, Rozmów kontrolowanych Chęcińskiego (motyw bohatera z przypadku ściganego przez cały aparat państwowy), można dopatrzyć się też wątków z Nie ma mocnych (historia Latoszka przebranego za niedźwiedzia to anegdota z dzikiem, czyli świnią, którą wypastowali Pawlak z Kargulem). Bieszczadzka lokalizacja pozwala widzieć w Niedźwiedziu niechcianego prekursora serialowej Watahy, prześmiewczego echa Pokotu Holland i Tokarczuk. Za dodatkową opłatą poszlibyśmy nawet na szalone skojarzenia i analogie z Domem złym Smarzowskiego.


Po co jednak była Reszce i jego grupie wyprawa do epoki późnego Gierka? Nie mamy tu do czynienia z żadną gierkowską nostalgią. Historia jednej alkoholowej ściemy staje się modelem peerelowskiego kłamstwa systemowego. Warto taką historię opowiedzieć dziś, bo przecież znów przeglądamy się w tamtych czasach jak w lustrze. Wracają dobrze znane absurdy w nowym opakowaniu. Policjanci bywają zatrudniani do wycinania konfetti z okazji przyjazdu ministra, leśnicy „spontanicznie” wspierają ministra środowiska na propaństwowej demonstracji, kornik drukarz straszy niemal tak samo jak amerykańska stonka. Miesięcznice smoleńskie przebiły nawet celebrę z okazji Pierwszego Maja. Odmawianie różańca na granicach Polski, żeby powstrzymać napływ uchodźców i ocalić kraj, kojarzy się jakoś tak samo z siebie z czynem społecznym albo z demonstracją „Syjoniści do Syjamu!”.


Zwróćmy uwagę na jeszcze jeden szczegół przewrotnego spektaklu Grzegorza Reszki: skoro major MO, któremu spowiadają się Szczepanek i Maciakowa, jest niewidzialny, świadkowie zeznają przed nami, widzami. To my jesteśmy w sytuacji, w roli dociekliwego majora. Cała publiczność służy w Milicji Obywatelskiej. Przyszła do teatru ze swoimi korupcyjnymi grzechami, posłuszna rozkazom z góry, mająca ewidentny współudział w wytwarzaniu fikcji. Patrzcie – niby komedia, a przywaliła jak docudrama.


Do spektaklu Reszki pretensje mam właściwie tylko o to, że jest za krótki. Mamrowcy wyspecjalizowali się w jednoaktówkach, krotochwilach, obyczajowych obrazkach. Nieżyczliwy obserwator, którym oczywiście nie jesteśmy, powie nawet – w nieco bardziej skomplikowanych skeczach. Cenią sobie kondensację czasu i miejsca akcji, ograniczają do minimum dekorację i rekwizyty, stawiają na lakoniczność gagu i grepsu. Krótki spektakl pozwala też zapewne ukryć wszelkie ewentualne niedostatki warsztatowe. Rozumiem tę strategię, ale rozwój grupy musi zakładać mierzenie się z coraz bardziej rozbudowanymi formami scenicznymi, trzymaniem aktora przynajmniej dwie godziny na scenie, żeby poczuł, co to na przykład znaczy falowanie nastrojów na widowni, żeby zrozumiał, że reakcją publiczności nie musi wcale być tylko śmiech z udanej przewrotki aktorskiej lub scenariuszowej. Zaobserwowałem, że aktorów z Mamro zawsze lekko zdumiewa sytuacja, w której ktoś nie łapie się na ich poczucie humoru, nie pędzi z nimi na złamanie komediowego karku. Granie w ciszy i bez reakcji zwrotnej wydaje im się drogą przez mękę. Czasem jednak takie puste miejsca odbioru znaczą tylko tyle, że widz myśli nad tym, co już zobaczył, co teraz widzi. W spektaklach błyskawicznych Mamro w ogóle nie ma na to czasu. Martwota widowni wydaje się im od razu porażką wieczoru.


Wiem oczywiście, skąd również bierze się to przywiązanie do małej formy: większość konkursów teatralnych, w których biorą udział premiery Mamro, trzyma się limitu czasu dla prezentowanych spektakli – co całkiem zrozumiałe, jeśli jednego dnia festiwalu trzeba zaprezentować od pięciu do ośmiu przedstawień. Skoro Mamro chce nadal jeździć w te miejsca, musi przestrzegać reguł. Pytanie tylko, czy aby przypadkiem nie skończy się to kręceniem w kółko, śmiertelnym obciążeniem krotochwilną specjalizacją. W niedawnej przeszłości Reszka rozumiał problem, sięgał po sztuki Ivo Brešana (Przedstawienie „Hamleta” we wsi Głucha Dolna) i Paula Barza (Kolacja na cztery ręce), próbował nawet Romea i Julii. Raz były to próby udane (Barz), innym razem nie bardzo (Shakespeare).


W Niedźwiedziu obserwacje obyczajowe i historyczne Grzegorza Reszki są absolutnie trafne, przyjemnie powtórzone po innych, dopasowane do zmienionego polskiego kontekstu. Nic więc dziwnego, że chciałoby się, żeby ta absurdalna opowieść o niedźwiedziu, którego nie ma, choć wszyscy chcą, żeby był, piętrzyła się dalej, przeprowadzała nas przez kolejne województwa aż do stolicy i Komitetu Centralnego. Ileż ten niedźwiedź z dubeltówką mógł zdziałać w czasach karnawału Solidarności, stanu wojennego, III RP, IV RP! Kto wie, może z rozpędu zapisali go do KPN-u, uznali za naprawdę ostatniego żołnierza wyklętego… Reszka zapowiada wprawdzie, że jest to pierwsza odsłona cyklu Legendarium, ale o ile wiem, zbiera w nim różne opowieści, pół-autentyki, porzucając przygody Latoszka na zawsze. Trochę żal, bo to czyste marnotrawstwo. Jak już się odkryło ukryty mechanizm rzeczywistości, wykreowało fenomenalnego bohatera, warto zostawić go z nami na dłużej. Ale może nie mam racji. Reszka ją ma. Obejdźmy się smakiem. Pozwólmy Latoszkowi zniknąć w lesie historii bez śladu i na zawsze. Niedźwiedź mściciel okazał się tylko chwilowym rozbłyskiem prawdziwej ludowej i zwierzęcej sprawiedliwości w naszej tak pięknie udręczonej ojczyźnie. Przed nim i po nim było, jest, może być tylko gorzej.


Wsiewołod Meyerhold znalazł swego czasu dowcipne, surrealne chciałoby się rzec, przejście od Jubileuszu do Niedźwiedzia: prezentem dla Przewodniczącego Zarządu N-skiego Banku kredytowego z okazji 15-lecia istnienia był żywy, tańczący do muzyki niedźwiedź. Zastanawiam się, jak łączy się z ich własnym Niedźwiedziem najgłośniejsze przedstawienie Mamro, czyli Epopeja, rzecz o kręceniu w wolnej Polsce patriotycznego fresku wojennego, przy którym manipulują wszyscy ministrowie, którego budżet kuleje, a reżyser ostatecznie wariuje. Otóż jest taka rzecz: las. Rekwizytorka filmowa gubi w nim czołg z załogą, kilkanaście nakręconych rolek taśmy, wiązkę granatów, grupę statystów, kamerę i Bóg wie co jeszcze. Znika w nim nawet zdesperowany reżyser z laskami dynamitu. Polski las wszystko przyjmie. Mówi Reszka: Jesteśmy jeszcze w lesie z tą Polską.


Kompania Teatralna Mamro
Niedźwiedź
scenariusz i reżyseria: Grzegorz Reszka
obsada: Sebastian Budnicki, Joanna Mazurkiewicz/ Anna Szafrańska, Tomasz Mitrowski, Marcin Barszcz, Marcin Turek, Krzysztof Siwiński, Rafał Bobrowski, Paweł Mitrowski, Marcin Górski, Maciej Żybula