nietak!t – kwartalnik teatralny

Jak nadążać za rzeczywistością i nie zgubić nikogo po drodze

Alicja Brudlo, fot. Mikołaj Starzyński

Rozmowa z Alicją Brudło

Krysia Bednarek: Zacznijmy od wymiany pokoleniowej, która nastąpiła w związku z objęciem przez ciebie stanowiska dyrektorki Ośrodka Kultury Ochoty. Jakie zmiany, które wprowadziłaś, uważasz za najważniejsze? I jak zareagowali na nie pracownicy OKO i mieszkańcy Ochoty?

Alicja Brudło: Zacznę odpowiedź od przywołania pytania postawionego podczas komisji konkursowej: „Od czego pani zacznie? Co pani w Ośrodku usunie, co pani wprowadzi?”. Odpowiedziałam wtedy, że nie wyobrażam sobie wejścia z butami do instytucji. Punktem wyjścia w mojej pracy jest badanie i rozpoznanie. Muszę najpierw sprawdzić, w jakiej kondycji są działania OKO, jak funkcjonuje zespół, jakie są w tym zespole talenty, co ma jaki potencjał. Dlatego mój program był dosyć ogólny, oparty na ideach, a nie konkretnych nazwiskach czy cyklach. Dziś pewnie zrobiłabym to inaczej, ale wtedy miałam dość utopijne podejście, że wszystko wyjdzie w praniu.

Z tego względu zmiany, które wprowadzam, są dosyć powolne – faktycznie wynikają z obserwacji i negocjacji. To jest jedna ze zmian zarządzania, która pewnie odróżnia mnie od poprzedniczki. Wiele rzeczy otwieram na dyskusję i wprowadzam w obieg do współdecydowania w mniejszym zespole lub zespole złożonym ze wszystkich pracowników. Pracujemy nad wydarzeniami w sposób warsztatowy.

Kolejną rzeczą jest konsekwencja – uruchamiając cykle programowe, dbamy o spójność estetyczną. Staramy się budować społeczność widzów wokół cykli. A także przeprowadzamy ewaluację, sprawdzając, na ile udaje nam się spełniać założone cele. Dotychczas Ośrodek funkcjonował w różnorodny sposób, przyjmując wiele propozycji koncertów, wystaw, spektakli. W tej chwili jest jakiś rodzaj kuratorstwa. Nie oznacza to, że wcześniej go nie było. Opieka kuratorska była roztaczana, ale w sposób bardziej „rozmiękczony” pod względem wyboru kierunków. 

Wynika z tego kolejna zmiana, czyli myślenie projektowe. Przyjmujemy jakiś cel i po prostu dążymy do niego, a w trakcie konsekwentnie sprawdzamy, czy udaje nam się ten cel rzeczywiście realizować. 

Czas objęcia przez ciebie dyrekcji był szczególny – panowała pandemia, która weryfikowała pewne działania i potrzeby społeczne. W związku z tym które działania podjęte przez poprzednie dyrekcje postanowiłaś kontynuować?

W pewnym sensie był to szczęśliwy moment, bo przyszłam do instytucji w jakiś sposób zamrożonej pandemicznie, w której odbywały się tylko streamingi koncertów i był kręcony serial. To pozwalało mi zaproponować nowe punkty programu, a jednocześnie nie ściągać istniejących. Kontynuowane są działania dla dzieci, wciąż grane są koncerty, choć zmieniłam formę zapraszania zespołów muzycznych, wciąż jest np. konkurs wokalny albo Nocny Dzień Dziecka, działa też Ochota Blues Festival.

Rzeczą, która udała się najbardziej, jest powrót do dziedzictwa OKO – miedzy innymi tradycji ekologicznej. EKO-OKO było interdyscyplinarnym, holistycznym ośrodkiem, który działał najbardziej intensywnie w latach 90. Uruchamiano tam wiele działań, między innymi Dzień Ziemi, ale również bardzo dużo projektów i programów edukacyjno-ekologicznych. Ośrodek prowadził też warzywniak, co jest rzeczą, której my dzisiaj nie możemy sobie wyobrazić – że instytucja kultury prowadzi sklep z żywnością ekologiczną. 

Wtedy Ośrodek zajmował się też refleksją duchową – i tutaj już wkraczamy na niebezpieczne tereny. Polegało to na tym, że zapraszano między innymi myślicieli różnych nurtów filozoficzno-duchowych – od buddyzmu po judaizm – i dyskutowano o kondycji człowieka. W ramach tego nurtu zrodził się również cykl spotkań dotyczący porodów, macierzyństwa, połogu, a potem z tego twórczego, refleksyjnego fermentu w OKO powstała akcja „Rodzić po ludzku.  

Współcześnie szufladkujemy instytucje kultury, myśląc o instytucjach artystycznych albo o takich postpeerelowskich ogniskach, podczas gdy mamy taki niezwykły potencjał w Polsce: sieć domów kultury, które są najbliżej lokalnych społeczności i mogą być miejscem dyskusji, refleksji, spotkania ponad podziałami. To wszystko często do mnie powraca i mocno rezonuje. Małymi kroczkami dążę w kierunku rozwinięcia „Zielonego OKA”, czyli takiej niedookreślonej przestrzeni w miejscu dawnego warzywniaka, gdzie odbywają się warsztaty ogrodnicze, spotkania czy wystawy.

Praca kuratorska, o której wcześniej mówiłaś, jest podejmowana przez zespół czy raczej ciebie jako dyrektorkę?

Różnie. Na pewno rzeczą, która nie istniała wcześniej, jest zaproszenie kilku osób z zewnątrz do kuratorowania cykli. Na przykład zaprosiłam Maniuchę Bikont do kuratorowania cyklu wokół muzyki tradycyjnej – zależało mi na uwzględnieniu flirtu z muzyką współczesną. Zależało mi też na tym, żeby kuratorką była kobieta, i zależało mi konkretnie na Maniusze, która jest świetną wykonawczynią. Czułam, że to może być dla niej fajne wyzwanie. Razem ustalałyśmy te dwa lata temu, w jakim kierunku to może iść. Zastanawiając się nad tym, co jest teraz kulturze potrzebne, wymyśliłyśmy, że zrobimy cykl wielogłosowy, który mówi o wielokulturowej spuściźnie Polski w ramach polskiej muzyki tradycyjnej. Nie mam wątpliwości co do tego, że warto zatrudniać osoby ze środowiska artystycznego. I bardzo ważne jest w tym dla mnie to, żeby osoba kuratorska miała swobodę artystyczną i możliwość stwarzania nowych rzeczy. 

Jednak w oddawaniu miejsca kuratorom nie chodzi jedynie o to, by zapraszać osoby z zewnątrz. Istotne było również rozpoznanie zespołu i zasobów OKO. Zresztą jest to w ogóle podstawa działań animacyjnych: najpierw robisz diagnozę, sprawdzasz, jakie masz zasoby. Budowanie z zasobów, które już są na miejscu, jest znacznie bardziej efektywne. Dlatego z jednej strony mamy teraz w OKO zewnętrzną kuratorkę, jaką jest Maniucha Bikont, ale z drugiej strony wydarzenia, jak np. cykl „8 kobiet”, powstające z inicjatywy zespołu OKO. 

Myślę, że niezależnie od tego, czy wybieram na osobę kuratorską kogoś z najbliższego zespołu, z którym pracuję, czy kogoś z zewnątrz, najważniejsze jest dla mnie obopólne zaufanie. Możemy mieć bardzo różne poczucie estetyki, ale wyobrażając sobie jakieś sytuacje kryzysowe, muszę wiedzieć, że mogę usiąść z taką osobą i z nią na ten temat porozmawiać bez zacietrzewiania się.

W pierwszym sezonie powstał cykl teatralny „Głos offu”, który kuratorowała Iwona Konecka. Przyznam, że trochę się bałam, bo propozycje Iwony były awangardowe i niestety teatr nie spotykał się z zainteresowaniem mieszkańców. Takie sytuacje są trudne dla mnie jako osoby zarządzającej. Chciałabym mieć taki tupet, żeby się wyzbyć strachu przed tym, że sztuka może kogoś wkurzyć. I żeby powiedzieć z odwagą i przekonaniem, wiedząc oczywiście, jakie mogą być tego konsekwencje, że król jest nagi. 

Czy podejmujecie w Ośrodku działania, które mogłyby dawać publiczności narzędzia do analizy prezentowanej sztuki?

To jest potrzebne, na pewno zawierałam to w swoim programie, ale czuję, że cały czas tego nie robimy. Dyskusje i warsztaty towarzyszące dziełom sztuki to działania, które świetnie działają w teatrach. Kiedy pokazywaliśmy w OKO queerowy spektakl Zjemy wasze dzieci. Z cebulą postanowiłam zorganizować dyskusję, zaprosiłam przedstawicieli Lambdy, Repliki i Stop Bzdurom również po to, żeby przedstawić jakiś autentyczny głos środowiskowy. Więc zdarzają się takie działania i dają ogromną satysfakcję z pogłębionej refleksji wokół sztuki, odwracają konsumenckie nawyki, a OKO staje się miejscem wspólnego rozwoju. To zmiana paradygmatu: do instytucji kultury nie idziesz tylko po to, żeby odbierać sztukę, ale żeby ją tam urefleksyjniać. 

A jak twoje doświadczenie teatralne wpływa na podejmowaną pracę? 

Jeśli ktoś dobrze trafi, to teatr bywa miejscem demokratycznym. Twoja sprawczość jest silniejsza niż gdziekolwiek indziej, bo masz możliwość włączenia się w proces stwarzania rzeczy. To na pewno we mnie tkwi do dziś: po pierwsze zespół, a nie jednostka; po drugie, że praca w OKO to akt kreatywny, gdzie każdy ma możliwość dołożenia cegiełki. Nie interesuje mnie sytuacja, w której wykonujemy czyjeś polecenia, tylko uświadomiona, urefleksyjniona współpraca. To idee, które na pewno mają korzenie w moim doświadczeniu teatralnym.

W tej chwili na tyłach OKO dzieje się rezydencja artystyczna Małgorzaty Halber. To, co proponuje artystka, jest dość niekonwencjonalne: opanowanie przestrzeni i stworzenie z niej świetlicy artystycznej/squatu/pracowni artystycznej z całym anturażem Gosi Halber, czyli np. tworzeniem rzeczy ze śmieci. Oczywiście te pomysły wiązały się ze zdziwieniem i oporem moich kolegów i koleżanek z zespołu. A we mnie odezwało się wtedy moje offowe wychowanie podpowiadające, że tworzenie ze śmieci to nic nadzwyczajnego. I że podpisuję się pod ideami, które za tym stoją, takimi jak obieg przedmiotów i moc przetwarzania.

Jeśli chodzi o teatr, to bardzo chciałam wprowadzić go do domu kultury, ale to się nie udało. Po prostu nie zawsze, nie wszędzie, nie w każdym miejscu, nie z każdą infrastrukturą to jest możliwe. Doszłam do wniosku, że jeżeli chcielibyśmy pokazywać na przykład teatr offowy na Ochocie, to musielibyśmy mieć plan długofalowy, koniecznie z modułem rozwoju publiczności. U nas zabrakło do tego ludzi – to jest czysto ekonomiczny rachunek. 

Na razie celujemy w działania, które widzimy, że są najbardziej potrzebne, budujące dialog i relacje pomiędzy sąsiadami. Rzecz, która wydaje mi się must have programów, czyli kwestia ekologii, przynosi nam niespodziewane „skutki uboczne”. Okazuje się, że kwestia ekologii to nie tylko powinność instytucji: to również wspaniały klej łączący ludzi. Wydaje mi się, że póki co ekologia nie jest jeszcze zagarnięta politycznie i wspólne sadzenie roślin, robienie domowych oczyszczaczy powietrza, refleksja nad powietrzem w ogóle potrafi połączyć najbardziej odległe od siebie osoby: np. staruszkę i młodego anarchistę. A przy okazji pielęgnowanie roślin jest w tej chwili oceniane jako jedno z najbardziej efektywnych zachowań przeciwdziałających skutkom długotrwałego stresu czy depresji.

Chciałam cię teraz spytać o inkluzywność i dostępność, o której pisałaś w programie. Jak udaje się realizować te postulaty? 

W programie pisałam o otwarciu pracowni dla lokalnych artystów, którzy mogliby z nich korzystać między zajęciami, ale przyznaję, że nie potrafię przebrnąć przez procedurę. Mamy otwarte przestrzenie, takie jak Miejsce Aktywności Lokalnej – MAL Grójecka 109 czy „Zielone OKO”. Są to przestrzenie niekomercyjne i każdy może tam coś swojego zrobić i otrzymać nasze wsparcie. Ale to jest minimum. Natomiast w programie chodziło o to, żeby przestrzenie się nie marnowały, żeby wzmacniać lokalną społeczność artystów. A ograniczeniem jest absurdalna rzecz, czyli to, że dyrektor instytucji kultury nie może działać na niekorzyść finansów instytucji. A podstawową działalnością gospodarczą każdej instytucji kultury jest wynajem przestrzeni. I okazuje się, że to stoi wprost w sprzeczności, bo gdy możesz wynająć przestrzeń za pieniądze, to dlaczego masz ją oddać za darmo? 

Wracając do tematu inkluzywności w kontekście wielokulturowości: jak programować wydarzenia włączające różne grupy?

Myślę, że pierwszą, naturalną potrzebą jakiejkolwiek mniejszości jest poczucie oswojenia przestrzeni i czucia się na miejscu w swoim bezpiecznym gronie. Co oznacza, że niezależnie, czy chcemy włączyć w działania mniejszość wietnamską, tadżycką, czy może społeczność LGBTQ+ – najpierw te osoby muszą czuć, że to jest przestrzeń dla nich i mają prawo tam być. Pierwszym krokiem jest reakcja na potrzeby indywidualnych grup, otwartość i regularny kontakt. Potem można robić krok dalej, czyli stawiać na większą integrację, zapraszać różne osoby z różnych grup do wspólnych inicjatyw. W naszym przypadku najpierw daliśmy przestrzeń osobom z doświadczeniem uchodźczym z Tadżykistanu na spotkania kobiece, a potem osoby biorące udział w spotkaniach zaczęły prowadzić warsztaty kuchni tadżyckiej, na które przychodzą m. in. Polacy, Wietnamczycy i Ukraińcy. Wszyscy nasi sąsiedzi. 

Z drugiej strony należy zachować czujność. Doszły mnie słuchy, że nasze Miejsce Aktywności Lokalnej, gdzie gościmy świetlicę Fundacji Ocalenie i jest to przestrzeń oswojona przez dzieci i młodzież ukraińską, zaczęło być postrzegane jako centrum uchodźcze czy migranckie. I że nie jest to miejsce dla ochocianina-Polaka. Były to komentarze naznaczone pejoratywnie. To rodzaj pułapki i trzeba się zastanawiać, jak te potrzeby zbalansować, żeby samemu nadążyć za rzeczywistością, a jednocześnie nie odepchnąć tych osób, które nie nadążają. Bo Warszawa jest w tej chwili wielokulturowa i będzie jeszcze bardziej. Musimy przygotować się do życia w wielokulturowej społeczności. Kiedy w OKO stawiamy czoła tym wyzwaniom, niestety okazuje się, że wiele osób jeszcze tę wielokulturowość wypiera i oczekuje, że publiczna przestrzeń pozostanie typowo polska. Mimo wszystko nie możemy takich osób wykluczyć z dialogu, bo chodzi o to, żebyśmy w tym dialogu byli razem.

Chciałam cię jeszcze dopytać o zawiłości biurokratyczne, o których wspominałaś. Czy są jakieś sposoby, które pomagają ci zarządzać tą dość skomplikowaną instytucją z dużym zespołem, kilkoma lokalizacjami i wieloma organizowanymi wydarzeniami?

Wydaje mi się, że największym wyzwaniem jest komunikacja, a nie kwestie procedur. Budowanie porozumienia i szukanie sposobów, żebyśmy mówili jednym głosem – to jest superistotne w wewnętrznym kręgu, a potem jeszcze zewnętrznym, w kontakcie z mieszkańcami. OKO przechodzi zmianę narracji, podejścia do zarządzania i programowania – to jest ogromne wyzwanie, w pewnym sensie niekończące się. Z mojej perspektywy formalności nie są trudne, ale pracuję na tym stanowisku dwa lata i cały czas nie zrobiłam dokumentów, które chciałam wypełnić dwa lata temu, bo z jednej strony nie chcę być dyrektorką tylko zza biurka, a z drugiej – co chwilę wchodzą jakieś aktualizacje, nowelizacje i wobec tego trzeba cały czas coś zmieniać. Dlatego pierwszą rzeczą, którą zrobiłam, było zatrudnienie prawnika. Osoby zarządzające instytucjami kultury mają nad sobą około dwadzieścia organów kontrolnych, które mogą nas sprawdzać na takich polach jak ZUS, VAT, prawo pracy, sanepid itd. To bardzo trudne do ogarnięcia. Po tych dwóch latach muszę powiedzieć, że trzeba wyrzec się perfekcjonizmu i niektórym sprawom stawiać czoła na bieżąco. Idealnie nie będzie. 

Kiedy opowiadałaś o inicjatywach OKO, pomyślałam, że dom kultury jest takim miejscem, gdzie realnie dzieje się dużo rzeczy o ładunku politycznym lub wydarzeń rozwijających idee polityczności na poziomie oddolnym, podstawowym. Czy programując repertuar, zastanawiasz się nad politycznością działań domu kultury?

Nigdy o tym w ten sposób nie myślałam, chociaż wiele razy rozważałam, czy to, co robimy, jest polityczne, bo jestem łapana za słówka, że deklarowałam apolityczność Ośrodka, i są osoby, które uważają, że tego nie spełniam. Na pewno wierzę w zaangażowanie obywatelsko-społeczne, co może być nazwane politycznością, ale nie chodzi o to, kto stoi pod jakim szyldem politycznym, ale o uważne i krytyczne nastawienie do tego, co dzieje się wokół. 


ALICJA BRUDŁO – artystka i pedagożka teatralna, performerka, menedżerka kultury. Dyrektorka Ośrodka Kultury Ochoty w Warszawie oraz instruktorka w Ognisku Teatralnym Teatru Ochoty. Absolwentka kulturoznawstwa w Instytucie Kultury Polskiej UW, stypendystka na wydziale teatrologii Freie Universität w Berlinie. Członkini Stowarzyszenia Pedagogów Teatru, Kolektywu Polka i zespołu muzycznego Tarapaty. Realizuje działania artystyczne z zakresu historii i tożsamości miejsca, teatru dokumentalnego, pedagogiki teatru i edukacji w różnorodności.