nietak!t – kwartalnik teatralny

Coś podobne do niczego, pies zmielony razem z budą

Sticky Fingers Club, Valeska, Valeska, Valeska, Valeska, reż. Dominika Knapik

Valeska Gert (1892-1978) – w przeciwieństwie do Danieli Komędery-Miśkiewicz, Dominiki Wiak, Moniki Witkowskiej i Dominika Więcka, absolwentów Wydziału Teatru Tańca w Bytomiu krakowskiej AST, którzy występują w spektaklu Knapik – nie miała „papierów na taniec”, nie skończyła odpowiednich szkół, nie dostała licencji na sceniczne występy. No i co z tego, ponoć i tak nie można było od niej oderwać wzroku, kiedy wychodziła przed widownię. I deptała kanon – to wychodziło jej zdecydowanie najlepiej. Pokazywała, że w tańcu można postawić nawias, rysować mocną krechą, pisać wersalikami. Że może być grubo. I że tancerka nie musi być zwiewna, lekka, utkana z łabędziego puchu. Że może ciężko stawiać kroki, robić miny, dziwaczne grymasy, wydymać policzki, a rysów i gestów nie wydelikacać, tylko podkreślać je jak najjaskrawiej. Groteska i ekspresjonizm w tańcu zaczęły się właśnie od Valeski Gert. Tak jak oddany ruchem absurd, żart, poczucie humoru, karykatura – często w służbie społecznie zaangażowanych tematów. Potrafiła zamienić się w niemowlę, prostytutkę, bezwzględną dyktatorkę, umiała zatańczyć orgazm i umrzeć na zawołanie, wypluwając w agonii sztuczną szczękę.

Musiała być odważna i pewna swego, kiedy tak na przykład wychodziła na scenę w berlińskim kinie, wówczas jeszcze niemym, żeby wypełnić przerwę między kolejnymi tytułami w programie. I zamiast wykonać jakiś „numer”, jak inne tancerki, stawała z rękami skrzyżowanymi nad głową. I stała, stała, stała, a czas mijał – tych kilka minut, bo pewnie tyle trzeba, żeby założyć kolejną rolkę taśmy, wydawało się rozciągać w kwadrans. Z początku pewnie publiczność cichła w oczekiwaniu ruchu, rozwoju sytuacji, potem pojawiała się konsternacja, a wreszcie – kto wie? – może znowu cisza.

Czy udawało się Valesce przyszpilić uwagę widzów, dobrze rozegrać ten swój performans, sprawiając, żeby zrozumieli, czym jest pauza? Udało się wywołać poczucie dyskomfortu? Tego się nie dowiemy. Wielu rzeczy zresztą o niej nie wiadomo, choć zostawiła po sobie czterotomową (sic!) autobiografię. I sporo zdjęć, ale bardzo niewiele filmowych zapisów swoich performansów. No i efekt jest taki, że – jak słyszymy w spektaklu Knapik – o tym, że była jedną z najbardzej wpływowych współczesnych artystek, nie wie, poza wąskim kręgiem tanecznych specjalistów, niemal nikt.

Więc w poczwórnej Valesce Knapik wraz z dramaturżką Patrycją Kowańską i czwórką utalentowanych tancerzy prowadzą nas przez biografię Gert, przywracając jej herstorię. I jest niby po bożemu, bo są tu i sceny z dzieciństwa, i berlińskie kabarety, i narastająca wokół politycznej dyktatury groza, z przepychanką z Mary Wigman o to, kto był pierwszy i lepszy (hasztag „Valeska Gert is better than Mary Wigman” staje się refrenem tej opowieści). Jest wystawa sztuki zdegenerowanej. I jest ucieczka artystki o żydowskich korzeniach do Stanów Zjednoczonych, i zderzenie z tamtejszą konserwatywną obyczajowością. Jest powrót do powojennych Niemiec. Jest kino i scena. Kabarety Kohlkopp i Beggar Bar. Brecht i Lubitsch. I Valeska, po czterokroć Valeska, bo w tej opowieści o wiecznej solistce, która sama sobą wypełniała przestrzeń sceny, jej rolę (role?) gra czwórka tancerzy.

Jednocześnie nic nie jest tu po bożemu, bo sceniczna opowieść wciąż zmienia formę i kształt, przepoczwarza się, przelewa – z tanecznego teatru dokumentalnego w kabaret, w cyrk, w rodzaj stand-upu, w talk show pogrywający z formą lalkowego teatru, w którym w rolach głównych obsadza się twarze Valeski szkicowo narysowane i animowane na udach tancerzy. W tym taneczno-pantomimicznym spektaklu bardzo dużo się mówi – głos Dominiki Knapik z offu prowadzi narrację, stając się też głosem opinii publicznej, dziennikarzy, samej Valeski oraz czwórki tancerzy biorących udział w tym przedsięwzięciu.

Czwórki, a może piątki – nad wszystkim czuwa bowiem na ekranie ogromne oko, zasysające sceniczną rzeczywistość. Oko Gert? A może reżyserki spektaklu, która mówiąc także jej głosem staje się piątą Valeską? Nie sposób dać na to pytanie odpowiedzi, której nie można by było natychmiast podważyć i zakwestionować. Z prostej przyczyny – cały spektakl jest oparty na zaburzeniu równowagi, na niepewności, chwiejności, braku solidnego oparcia, ciągłych zmianach rytmu i tonacji. Ale też na dystansie, (auto)ironii i grotesce, która stała się językiem Gert. Tak jakby Knapik z dramaturżką Patrycją Kowańską chciały – skoro nie sposób wskrzesić Valeski – zrekonstruować choćby efekt jej scenicznej obecności. Zbudować taneczno-pantomimiczny dysonans, wywołać dezorientację, konfuzję. Tak, żebyśmy zobaczyli „coś podobne do niczego, cytat z cytatu, psa zmielonego razem z budą” – jak pada z offu.

Poczwórność postaci tytułowej bohaterki zostaje także szybko zakwestionowana – wprawdzie na dzień dobry dostajemy zwielokrotniony koktajl z Valeski, czwórkę tancerzy w czarno-białych strojach i czarnych perukach z fryzurą a la bob. Ale peruki szybko znikają, bo też okazuje się, że postać Valeski jest kłopotliwą rolą, z którą nie wiadomo do końca, co począć. Można próbować stać się Valeską. Można próbować zrekonstruować jej formę i w nią wskoczyć. Można próbować ją zrozumieć. I zobaczyć w niej kogoś bliskiego.

Wszystkie te strategie pojawiają się przed nami jak w kalejdoskopie. Ale w swoich solówkach, sięgając po etiudy Gert, tancerze próbują przede wszystkim zbliżyć się do Valeski ze swoim doświadczeniem.

Sticky Fingers Club, Valeska, Valeska, Valeska, Valeska, fot. Natalia Kabanow

Daniela Komędera-Miśkiewicz widzi w niej artystkę-freelancerkę i na Valeskę-kobietę pracującą patrzy z perspektywy swoich trzydziestu trzech lat, braku ubezpieczenia, braku stabilizacji i paru innych braków. Także dotyczących pewności tego, co będzie robiła za trzy miesiące i zaufania do systemu finansowania kultury, który w większym stopniu wspiera produkcję niż eksploatację spektakli. I ogranicza wolność twórczą, kiedy trzeba ją zmieścić w grantowych tabelkach.

Dominika Wiak, wychodząc od etiudy Jeździec i koń, mierzy się z Valeską przez wątek żenady – towarzyszącej opowiadaniu publicznie kiepskiego dowcipu i pojawiającej się, kiedy trzeba zagrać galopującego po scenie konia. Żenady, którą czuje się w ciele i którą trzeba przełamać. Czy da się być Valeską, nie walcząc z zażenowaniem?

Dominik Więcek próbuje do niej dotrzeć przez opowieść o formatowaniu artysty przez reżyserów, głównie filmowych – ona była obsadzana w rolach prostytutek i kelnerek, on – długowłosy, rudy, blady – syrenek i rusałek. Więc skoro Valeska potrafiła zagrać ze swoim wizerunkiem w Canaille, może i jemu uda się być syreną na własnych warunkach?

Monika Witkowska poprzez Canaille pyta, czy można w ogóle spotkać się z Valeską, nadążając za jej uważnym, diagnozującym rzeczywistość spojrzeniem, w sytuacji ciągłego pędu, dziesiątek zadań do wykonania, równolegle, niemal synchronicznie. Czy kiedy tak trudno zatrzymać się i rozejrzeć wokół siebie, kiedy co chwilę trzeba być zupełnie inną osobą, można choć na chwilę stać się Valeską?

Czwórka tancerzy improwizujących wokół Valeski tworzy niezwykle zgrany zespół, co nie jest zaskoczeniem dla tych, którzy widzieli ich wcześniejszy wspólny spektakl, Sticky Fingers Club, w którym mierzą się z problemem porażki artysty – sytuacji tych wszystkich nominowanych, nienagrodzonych, którym naprawdę niewiele brakło, żeby znaleźć się na podium. Którzy mieli pić szampana i przyjmować gratulacje, a obeszli się smakiem.

Poczwórna Valeska, która była pomysłem Knapik, wydaje się w jakiś sposób rozwinięciem i konsekwencją tamtego pomysłu – Gert była przecież artystką, która wielokrotnie w trakcie swojej kariery ocierała się o rozmaite podia. Ze wszech miar zasłużona, niedostatecznie wyróżniona. Zmieniła język tańca, zrewolucjonizowała podejście do jego scenicznej formy i jej funkcję. Zobaczyła w niej narzędzie krytyki społecznej. Kto wie, jak bez niej wyglądałby dziś teatr tańca? Czy dystans i nawias, po jakie sięgają twórczynie i twórcy Valeski, Valeski, Valeski, Valeski nie zostałby potraktowany jako wygłup, nic więcej? A jednocześnie jej sława dziś, kiedy mija wiek, odkąd występowała w berlińskich kabaretach, z rzadka tylko przekracza granice środowiska skupionego wokół teatru tańca, co pokazuje, jak bardzo potrzebujemy opowieści o tych, co minęli się ze sławą.

Knapik z Kowańską układają z herstorii Valeski skomplikowany wzór – coś jak patchwork albo kolaż. Ale bez talentu, wszechstronności czwórki wykonawców pozostałby tylko potencjałem. To za ich sprawą opowieść mieni się jak w kalejdoskopie. Od początku do końca utrzymuje też szalone tempo, będąc świadectwem udanego mariażu dramaturgiczno-reżyserskiej inwencji z perfekcją i energią wykonania. I z przymrużeniem oka, które tu pojawia się nieuchronnie – czego, jak czego, ale najmniejszego śladu patosu Valeska, której duch unosi się gdzieś nad sceną, twórcom by nie wybaczyła.


Sticky Fingers Club
Valeska, Valeska, Valeska, Valeska
koncept, reżyseria, choreografia: Dominika Knapik
scenariusz i dramaturgia: Patrycja Kowańska
reżyseria światła, wideo: Wolfgang Macher
muzyka: Doministry Dominik Strycharski
kostiumy: Dominik Więcek
kreacja i performans: Daniela Komędera-Miśkiewicz, Dominika Wiak, Monika Witkowska, Dominik Więcek
premiera: 25.11.2022