Teatr Biuro Podróży, Silence in Troy/Cisza w Troi, reż. Paweł Szkotak
1.
Na miejskim placu zaparkował czerwony autobus. To scena teatralna, a jednocześnie barykada. Paweł Szkotak skopiował go z któregoś ze zdjęć z uchodźcami z Aleppo, może z Homs, może z Rafii. Tymczasowy dom, całe miasto na kółkach, które nie ma już dokąd pojechać. No i łatwy cel do ostrzału, czerwony autobus działa na snajpera jak płachta na byka. Tam są ludzie, strzelaj! Z dachu autobusu wyrasta neon: „This City Has Ten Million Souls”. To cytat z wiersza Audena. I z przedstawienia Biura Podróży sprzed dwudziestu trzech lat. Z Carmen Funebre. Wtedy w 1994 roku słuchaliśmy wypowiadanej z offu frazy o „mieście, które ma dziesięć milionów mieszkańców, swoje pałace i nory, ale nie ma w nim miejsca dla nas”. Był to komentarz do obrazu przedstawiającego parę uchodźców, kobietę i mężczyznę, ściganych przez wielkie, uszczudlone Psy Wojny, najemników Śmierci. Miasto, które przed laty nie przyjęło nikogo w potrzebie, teraz samo tuła się i umiera. W miejscu. I dziwny, dwuznaczny jest ten nasz płacz nad kolejną współczesną Troją.
2.
Przez plac sunie Śmierć na szczudłach. Biała trupia maska, bordowa szata z kapturem. To ta sama Śmierć, która stukała w bramy miasta w Carmen Funebre. Milcząca, nieuchwytna, nieco skulona. Biegnie jak struś, jak pusty lniany wór porwany przez wiatr. Nie wiem, jak nazwać ten teatralny powrót figury z imaginarium Szkotaka. Czy Cisza w Troi to sequel czy rewers opowieści z Carmen Funebre? Carmen powstało w czasie wojny w Bośni, Troja podczas wojny w Syrii. Może wciąż jest to ta sama przeklęta wojna, takie wojny nie kończą się nigdy. Biuro Podróży cytuje sceny z własnego widowiska z przeszłości. Znów jest grupa panoszących się wszędzie żołdaków, demony Apokalipsy przebrane w maski katów, czarno-czerwone kamizelki i spódnice przeczesują teren gry. Znów palą rzeczy żywym ogniem, toczą się koła w płomieniach. Aktorzy bębnią po metalowych beczkach. Rozrzucają po placu gry puste jak duchy ubrania. Szkotak gra symboliką bieli i czerwieni. Czerni i szarości. Wody i ognia. Zestawia sceny rodzajowe z aktami przemocy.
Carmen była o wędrowaniu, niemożliwej ucieczce od wojny i pożogi, Troja jest o daremności trwania. Opowieści o cierpieniu i utracie zwykle bywają takie same, ale klimat nowego ulicznego spektaklu Biura jest wyraźnie inny od tego sprzed lat. Jakby całkiem zniknęła z niego nadzieja. Mówiąc precyzyjniej: każdy obraz, który osnuty jest wokół pewnej wartości – miłość poety-muzyka, piękno modelki w bikini stojącej na gruzach, sekwencje zabaw z dziećmi, radość oblężonych po śmierci tyrana włóczonego za wozem bojowym, wizje odradzającego się życia na ruinach, sen o statkach, które płyną do nowego świata – jest zaraz likwidowany, unicestwiany w zarodku. Carmen w całej swojej grozie, dosłowności przemocy, jednak zostawiała promyk światła pośród ciemności; czuliśmy, że choćby nie wiem co, życie odrodzi się w popiele, ludzie spróbują jeszcze raz. Tu, w Troi, już nikt w to nie wierzy. Szkotak widzi tylko bezsens prób ocalenia miejsca, w którym zawsze tliło się życie. Jakby zrozumiał, że w końcu przestanie się tlić.
Śmierć jako figura, dramatis persona, wydaje się dyskretniejsza niż wtedy, w pierwszym spektaklu. Pojawia się tylko dwa razy i nie czyni nic złego. Ona tylko patrzy. Skrada się, szuka życia. Miałem wrażenie, że szczudlarz, który ją grał, przychodził na plac niepewny, jakby z lękiem i zdumieniem zarazem, że może i jego-ją, Śmierć, na koniec dopadną. Patrzył na pusty czerwony autobus, jakby dziwił się światu, wojnie, ludziom. Zbyt dobrymi uczniami się okazaliście. Już mnie nie potrzebujecie. Zajęliście moje miejsce. To byłby dobry tytuł jakiegoś przełomowego eseju europejskiego intelektualisty: Biedna śmierć patrzy na Troję.
3.
Aktorzy Szkotaka nie przebierają się za Syryjczyków. Niektórzy noszą brody, bo kto dziś ich nie nosi, dziewczyny reprezentują kilka typów urody i karnacji. Ich bohaterowie mogą mieszkać w każdym zakątku Starego Świata. Z dawnego składu Biura grają w Troi Marta Strzałko i Jarek Siejkowski. I także dzięki nim jest zachowana ciągłość między Carmen a tą nową premierą. Dziewczyna z tamtej opowieści przeżyła, założyli z żołnierzem-dezerterem nowy dom, urodziły im się dzieci, ale wojna o nich nie zapomniała. I przyszła do ich miasta. Teraz kobieta i mężczyzna bronią się z sąsiadami ostatni raz. Próbują przetrwać, bo przecież życie, ciągłość i trwanie jest najważniejsze. Mieszkańcy miasta-autobusu wyłaniają się zza siedzeń, machają flagami, zeskakują z dachu pojazdu, tworzą na placu gry jakieś tymczasowe podwórko. Przenoszą z miejsca na miejsce manekiny dzieci. Lalki naturalnej wielkości są ustawiane w grupach i rzędach, jakby były milczącymi świadkami wojny. Jakby były w klasie na lekcji historii. Nie mówią nic, kiedy płonie autobus, nie krzyczą z przerażenia, kiedy wjeżdżają na plac wojskowe pojazdy. Dzieci nie mają już żadnych słów na to, co widzą. Nie wiadomo, jaka armia ich podbiła, nie gwałci jak tamta w Carmen, od razu zabija albo w akcie fałszywej litości rozdaje jedzenie. Bo przecież będzie potrzebowała celów strzeleckich na jutro. Żołdacy potrzebują widzów i ich oklasków. Dlatego zmuszają ludzi z miasta-autobusu do manifestacji poparcia, organizują pokazowe widowiska i triumfalne przejazdy przez plac.
W pewnym momencie wwożą schwytaną w sieć wielką marmurową głowę greckiego posągu. Mógłby to być jeden z antycznych filozofów, ale to Homer. Wywleczony z muzeum, odkopany w ruinach. Aktorzy z Biura odtwarzają barbarzyński rytuał niszczenia dzieł sztuki przez bojowników z ISIS. Te pokazywane w światowych telewizjach obrazy bolały widzów bardziej niż śmierć setek cywilów. Jakby potrzaskany kamień był więcej wart od jednego człowieka. Jakby wraz z nim umierała jeszcze raz antyczna cywilizacja. Szkotak nie rozbija głowy Homera dosłownie. Jeden aktor uderza młotem o bruk, dwóch innych zasłania twarz ślepego poety czarną płachtą. Biel marmuru znika za nią całkowicie: Homer oślepł po raz drugi. To wielka, symboliczna scena tego spektaklu. Bodaj najważniejsza. Szkotak mówi w niej nie tylko o tym, że mentalnie wróciliśmy do czasów barbarzyńców, ale także i to, że dziś Homer jest niemożliwy. Nie dlatego, że ślepy, że wszyscy oślepliśmy na cierpienie słabych, skowyt poezji nie ma się do czego przykleić. Zobojętnieliśmy, bo wokoło za dużo bodźców. Za dużo litości rozdaliśmy. Niemożliwość trwania Homera w naszym świecie polega przede wszystkim na tym, że przestaliśmy rozumieć cierpienie i racje drugiej strony. A Homer rozumiał, patrzył na wrogą Troję jak nikt inny, chwalił zwycięskich Greków, ale i współczuł pokonanym, podziwiał ich determinację. Czy komuś z nas przeszłoby przez gardło zdanie o bohaterstwie bojowników ISIS? Oślepiającej bezwzględności siepaczy Asada? Godnej podziwu pogardzie śmierci szachidów, wysadzających się na ulicach i stadionach europejskich miast? Nie przeszłoby. Milczą aojdowie.
Na zimnym ulicznym bruku leży dziewczyna w cienkiej sukience. Spocona, wyczerpana. Ciężko oddycha. Wierzy, że Pies Wojny na szczudłach przeskoczy nad nią bezpiecznie, że nie rozjedzie jej tańczący po placu wojskowy motocykl z przyczepą. To spazmatyczne oddychanie, oddychanie tłumione od środka, by nie zdradziło, że ofiara żyje, może być jedyną poezją córki Homera z Aleppo.
Wdech, wydech, wiersz.
4.
Nie sądzę, żeby potrzebne było opowiadanie o tym spektaklu w porządku chronologicznym. Owszem, Szkotak w Alfonsie van Worden, Selenautach, Lemie potrzebował fabuły i konsekwencji w jej prezentowaniu. Teraz wraca do montażu emocjonalnego. Obrazy z przedstawienia obracają się bowiem w jakimś zaklętym kręgu krwi, ognia i zniszczenia. Śmierć mężczyzn, udręczenie kobiet, rozstrzelanie dzieci, ucieczka ocalonych, chwilowa euforia w autobusowej kryjówce. Scena uspokojenia, scena agresji. Odpływ, przypływ. Jakby nie na placu grali, a na brzegu morza. Teatr na ulicy pachnie benzyną, mokrymi ubraniami i papierem, rozgrzanym metalem i strachem widzów. W finale przestrzeń gry pokryją dziesiątki papierowych stateczków, mieszkańcy Troi „wyruszą na morze ciemne jak wino”. Wystarczy jeden szlauch w ręku aktora i strumień wody zmyje je wszystkie. Z Troi nie można uciec. Nie ma do kogo uciekać. Potopieni uchodźcy są tylko cyferkami w dziennikarskich notkach ze zmokłych gazet gnijących na asfalcie. Neon o dziesięciu milionach dusz żyjących w pewnym mieście rozświetli się na nowo. Tym razem ironicznie. Bo nie ma miasta i nikt już w nim nie został.
5.
Pamiętam, że Carmen Funebre była grana dłużej niż dekadę na wielkich placach w centrach miast. W Polsce, w Europie, na świecie. Z pięć, sześć razy stałem w poznańskim, krakowskim, edynburskim tłumie. Reagowaliśmy żywo, starsze kobiety płakały, mali chłopcy uciekali przed Psami Wojny i Śmiercią na szczudłach. To była teatralna wojna, inna niż ta w telewizji. Bardziej dotkliwa, otwierająca rany i sumienia. Bo tłum na placu oglądający Carmen stawał się wedle potrzeby i gromadą uchodźców, i bandą oprawców. Graliśmy z Biurem niemożliwy, niebyły wariant naszego życia. Co by było, gdyby ta wojna przyszła do nas? Tryb warunkowy był konieczny dla zaangażowania emocjonalnego w tamten spektakl. Bliska Bośnia była jednak dalej niż teraz jest Syria.
Ciszę w Troi oglądałem na festiwalu w Opolu, początek maja, zimno jeszcze, mżyło. Noc. Plac pod Muzeum Polskiej Piosenki, a więc daleko od Rynku. Miasto jak wymarłe. Teren gry odgrodzony taśmą. Garstka widzów i gości festiwalowych, prawie nikogo z przechodniów, gapiów, tubylców. Tłum nie milczy, zawstydzony wizjami Szkotaka, bo zwyczajnie go nie ma. Milczenie nieobecnych jest czymś po tysiąckroć straszniejszym. Nie można wyobrazić sobie lepszego kontekstu dla gorzkiego i pozbawionego nadziei spektaklu Biura Podróży. Nikt nie chce słuchać opowieści o upadku Troi. Nikogo to nie obchodzi. Niepotrzebni są nawet artyści, którzy pamiętają, alarmują, wskazują analogie. Mit umiera w doskonałej ciszy. Jak ludzie.
Teatr Biuro Podróży
Silence in Troy/Cisza w Troi
reżyseria: Paweł Szkotak
muzyka: Wiki Nowikow
scenografia: Teatr Biuro Podróży, Magdalena Deput, Sławomir Kuśnierz
obsada: Bartosz Borowski, Magdalena Dębicka, Aizah Khan, Łukasz Kowalski, Jarosław Siejkowski, Marta Strzałko, Tomasz Wrzalik, Maciej Zakrzewski/Joshua Patel.
głosy (premiera): Arthur Kees, Dora Kees, Rudy Kees
światło: Łukasz Jata
premiera: 30 czerwca 2016, Londyn
Spektakl powstał na zamówienie Greenwich + Docklands International Festival/London oraz Hull UK City of Culture 2017/Freedom Festival